8
28.09.2024, 13:54Lektura na 5 minut

„Transformers: Początek” – recenzja. To jeden z najlepszych filmów w historii całej serii

Wiecie, co jest dziwne i niemoralne zarazem, ale w sumie nietrudno w to uwierzyć? „Początek” to pierwsza pełnometrażowa animka o Autobotach od czasów „Transformers: The Movie”. Wszystko zaczęło się od animacji – pełnometrażowej wersji hitowego serialu – a musieliśmy poczekać blisko 40 lat na kinówkę, która nie jest filmem aktorskim.


Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Niby Michael Bay oddał stery po pożal się Boże „Ostatnim rycerzu”. „Bumblebee” i „Przebudzenie bestii” zaś udowodniły, iż Paramount skłonny jest darować sobie pseudorealistyczną kamasutrę części zamiennych na rzecz czegoś, co faktycznie przypomina pierwowzór. Tym bardziej, że akcja, nomen omen, początku filmu o żółtym wojaku rozgrywa się na Cybertronie u kresu istnienia – żal więc nie pójść w bardziej znane fanom rejony. No i proszę… mamy pełnoprawny prequel.


Brumiernota

Cofamy się do czasów tak zamierzchłych, że Optimus Prime i Megatron na bipy mówili bep, nazywali się Orion Pax i D-16, jak i pracowali w kopalniach Iaconu, podziemnego miasta, którym żelazną dosłownie i w przenośni ręką rządzi Sentinel Prime – niby przywódca, choć w zasadzie to bardziej celebryta i bożyszcze parkingów, ktoś na kształt Magnifico z zeszłorocznego i beznadziejnego „Życzenia” Disneya. 

Prime regularnie organizuje megaimprezy jak choćby wyścigi oraz wybywa na poszukiwania niejakiej i wszechmocnej Matrycy Przywództwa, gdy tacy górnicy („miners” bywa tu wypowiadane z taką pogardą, jaką emanują inwektywy pokroju „Polaczki”) harują i narażają życie za byle płacę, nie posiadając nawet… przekładni, która pozwalałaby im na transformację. A w środku całego tego zgiełku oni – bezczelny, ale mający pompę paliwową po dobrej stronie Orion Pax oraz D-16, czyli ziomek w opór lojalny, choć mocno trzymający się narzuconych zasad. No i buzująca w tle nieuchronność zaburzenia porządku rzeczy.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Na oczekiwanej przemianie robotów oparto film. Całość z zamysłu przypomina coś na kształt „X-Men: Pierwszej klasy”, swego rodzaju powrotu do korzeni (bo w przypadku obu marek kanon wyskoczył z tego wagonika już dawno temu) oraz ukazania dotąd nieujrzanej przyjaźni bohaterów, których konflikt poznaliśmy od praktycznie każdej strony. Coraz jaśniej gorzejącej niezgodzie również towarzyszy tło społeczne – w filmie Matthew Vaughna mutanci dokonują samoodkrywania się w trakcie zimnowojennej paranoi, a w „Początku” mamy górników, przedstawicieli klasy, nomen omen po raz drugi, robotniczej oraz ich wyzysk na rzecz ustroju, który łatwo podpiąć pod nasz kapitalizm.

Iacon(*) prędko okazuje się dystopią, gdzie ideały opierające się na „czekającnagodotopodobnym” czekaniu na nie wiadomo co, ale na pewno coś wynagradzającego dotychczasowy trud, są wymówką dla miętolenia maluczkich, których nie spotkała łaska przekładni. Ów mechanizm wpisano nawet w wątek nierówności, bo ten, kto taką ma, może sobie pozwolić na transformację w pojazdy oraz zdobycie szacunku tłumów. Dlaczego się przemieniają w samochody, skoro na Cybertronie nie ma ludzi? Cicho, Kajtuś, zaraz ktoś rzuci pierwszą cegłą!

(*) Czy to nie dziwne, że wypowiada się to tak samo jak „Viacom”, nazwę właściciela Paramount?

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Brumłodzi gniewni

Śmieszkuję, bo takie wątki, choć bystre i odpowiednio uproszczone na rzecz dzieci (mniej więcej w takim stopniu jak tematyka rasizmu w „Zwierzogrodzie”), same okazują się wymówką dla standardowego łubudu i mordowania fajnymi brońkami przy garści żartów i odzywek. „Początek” trochę obiecuje, a ostatecznie stawia na rozrywkę, co by tak nie bolało, gdyby nie fakt, iż oczekiwana przemiana Oriona Paksa i D-16 jest stopniowa wyłącznie w przypadku tego pierwszego – gdy D-16 zmienia się jak za pstryknięciem palcami, tak rozwój Oriona jest bardziej wiarygodny.

Pax z pierwszych scen to zawadiaka, jakich wiele w mainstreamowym kinie animowanym, ale nietrudno zrozumieć, w jakie idee wierzy. A grający go Chris Hemsworth z gracją przeskakuje między cwaniactwem a chwilami, gdy niedoświadczony młodzian musi wykrzesać z siebie przywódcę. Cała obsada zresztą zasługuje na pochwały i daleko jej do angażu ze względu na same nazwiska: Scarlett Johansson nadaje Elicie-1 autorytetu, Steve Buscemi jako Starscream balansuje na granicy absurdu, dzięki głosowi Laurence’a Fishburne’a łatwo uwierzyć w każde słowo Alpha Triona, a Brian Tyree Henry w roli D-16, nadrabiający zapałem luki w scenariuszu, to absolutna petarda. Bruździ nieco Keegan Michael Key jako Bumblebee, którego żarty i energia na modłę shrekowego Osła nie zawsze trafiają w dziesiątkę.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Brumasakra

Żal czegoś głębszego, ale dobra, spoko, to nadal fajna zabawa i przyjemna odskocznia od tego, co oferuje dominujący litościwie Disney – znajdą się sceny wyścigów, pościgów, atrakcyjnych jatek i wszystkiego, czego można oczekiwać po Transformerach. Sama animacja jest śliczna, za co możemy podziękować Industrial Light & Magic, specom od efektów specjalnych, którzy pracowali przy każdej aktorskiej odsłonie Transformers (sceny metamorfozy są więc satysfakcjonujące), i reżyserowi Joshowi Cooleyowi, który wie, jak ciekawie zaprezentować zwykłe rozmowy (czego dowodem jest jego poprzedni film „Toy Story 4”) i kiedy pozwolić sobie na nieco większe wizualne szaleństwo.

Nie ma tu jazdy bez trzymanki rodem ze „Spider-Verse”, ale niejednokrotnie zdarzyło mi się zrobić minę reprezentującą słowa „kurde” czy „wow”. Jeśli miałobym się do czegoś przyczepić, to do tego, że trzeba siąść w tych wyższych rzędach, aby sceny akcji były bardziej czytelne, opierają się bowiem na postaciach odwalających choreograficzne cuda blisko ruchliwej kamery.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Bo i tak, mimo mankamentów i niewyczerpanego potencjału, czuć w „Początku” niezaprzeczalny szacunek względem tej marki. Problemy filmu wynikają przede wszystkim z bycia, nomen omen po raz ostatni, „jedynką” – trzeba zapowiedzieć wątki, które dopiero wkrótce doczekają się rozwinięcia, konflikt nie może być za prosty, aby zachować co nieco na sequele, i tak dalej, i tak dalej. Jeśli więc film doczeka się kontynuacji, to powinno być gęściej i ciekawiej, a na teraz mogę dać okejkę, krzyżyk na drogę oraz najmocniejsze 6/10, jakie dane mi było ostatnio wystawić.

Ocena

Nie jest to historia wybitna, bo trochę nie wie, na czym ma się skupić. W kwestii samej rozrywki zaś nie zawodzi, bo łatwo na akcji zawiesić oko. Znajdą się też chwile na to, aby nad czymś pomyśleć. „Początek” to z pewnością czołówka filmów transformerowych.

6+
Ocena końcowa


Redaktor
Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.

Profil
Wpisów342

Obserwujących17

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze