8
15.05.2023, 16:24Lektura na 5 minut

Trociny z brokatem, czyli „Rycerze Zodiaku” Tomasza Bagińskiego [RECENZJA FILMU]

Chwalenie się „Polską w świecie” dawno doprowadzono do poziomu absurdu, ale tym razem jest o czym mówić: Tomasz Bagiński, po latach tworzenia krótkometrażówek i „ograniczania się” do roli producenta, wreszcie zaliczył kinowy debiut.


Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

I to nie byle jaki, bo 60-milionową adaptację „Saint Seiya”, mangi Masamiego Kurumady o strażnikach mających chronić reinkarnację bogini wojny i mądrości, Ateny (powstałe na jej podstawie anime święciło swego czasu triumfy na śp. kanale telewizyjnym RTL 7). Sama koncepcja prezentuje się zjawiskowo, a do tego Bagiński zjadł przecież zęby na cyfrowej technologii, tworząc beksińskopodobną „Katedrę” i groteskową „Sztukę spadania” czy reżyserując intra cedepowych Wiedźminów. Fakt, wiele jego produkcji przypomina bardziej demka technologiczne aniżeli pełnowartościowe dzieła, niemniej talentu i precyzji odmówić mu nie można. Zatem scenariusz w dłoń, zawojujemy świat!

Szkopuł w tym, że osobami, które obchodzi fakt angażu Bagińskiego, są wyłącznie Polacy. Za granicą film zostanie oceniony jak każdy inny, u nas zaś przez pryzmat „polskości”. A smutna prawda jest taka, że to jedyny powód, dla którego kinowi „Rycerze” są jakkolwiek interesujący.

Rycerze Zodiaku
Rycerze Zodiaku. Fot: Materiały prasowe

Guys… we’ve got company

Seiyi (Mackenyu) przed laty porwano siostrę. Straumatyzowany sierota jako drogę zarobku wybrał mordobicie w podziemnych krę… przepraszam, klubach. Podczas jednej z walk uwalnia się w nim energia, co ściąga na niego uwagę złej organizacji. Chłopak trafia pod opiekę biznesmena Almana Kido (Sean Bean), od którego dowiaduje się, że jako Rycerz z Brązu musi chronić wcielenie wspomnianej bogini. I tak się śmiesznie złożyło, że ta ma się odrodzić w ciele córki bogacza, Sienny (Madison Iseman).

Rycerze Zodiaku
Rycerze Zodiaku. Fot: Materiały prasowe

Trzej scenarzyści i zapewne szereg producentów tak gmerali w materiale źródłowym, że napisali coś, co dawno (i ciekawiej) przemiętoliły dziesiątki opowieści o Wybrańcach™, którzy posiadają Wielką Siłę™, tylko muszą ją w sobie Odnaleźć™. Jakby w obawie, iż pierwotna historia będzie, broń Boże, za mało przystępna dla każdego urodzonego poza Japonią. Przez lata dostaliśmy wiele przykładów ekranizacji, które udały się, bo ich twórcy nie bali się kiczu. W końcu pierwowzór to opowieść o odzianych w pstrokate zbroje obrońcach świata, gdzie kolor to wręcz pełnoprawny bohater.

Tymczasem adaptacja (bo ekranizacją tego nazwać nie sposób) to obraźliwie bezpieczny i wypruty ze stylu twór. Do tego porównywalny z nieszczęsnym „Dragonballem: Ewolucją”, w którym chyba cudem nie nazwano Goku i Szatana Piccolo jakimś Johnem czy Zbysiem Dętką. Nie chodzi nawet o zgodność ze źródłem – choć ma to tyle wspólnego z oryginałem, co „Wiedźmin” Netfliksa z tym Sapkowskiego (czyli mało, ale za to jest głupie) – film po prostu nie broni się jako samodzielne dzieło.

„Rycerze” panicznie boją się spuścić powietrze z tego napompowanego do granic możliwości balonika. Jedyny luz objawia się w postaci „kozackich” one-linerów sucharów, przez co mało którego bohatera da się polubić. Albo mamy pierdołowate dozowniki ekspozycji, albo niesympatycznych buców.


So… that just happened

Na skutek tego wszystkiego postacie to same archetypy. Uparty szczyl, który z czasem pojmuje, jak ma się zachowywać; zamknięta pod kloszem dziewczyna; szarmancki biznesmen; ubrana w czerń szefowa złej organizacji – opis życiowej sytuacji czy samego wyglądu bohaterów to także opis ich charakteru. Sean Bean i Famke Janssen to fachurzy, pewnie nawet telezakupy przedstawiliby z takim błyskiem, że przekonaliby mnie do zamówienia z pięciu maszyn do waty cukrowej. Umieją więc przekazać z gracją teksty wyjęte z generatora, któremu gwarancja wyczerpała się gdzieś z 15 lat temu.

Rycerze Zodiaku
Rycerze Zodiaku. Fot: Materiały prasowe

Ale taka Iseman? Mackenyu? Jakby nie wierzyli, co mówią; co scena, to oczy jak u jelenia wpatrującego się w światła auta, pod które zaraz wpadnie. O ile bowiem w scenach akcji można się doszukiwać stylu Bagińskiego (objawiającego się głównie w zaskakująco kiepskich, jak na dorobek reżysera, wstawkach z CGI odwracających uwagę od kapitalnej choreografii mistrza Andy’ego Chenga), o tyle rozmowy zostały nakręcone totalnie bez ikry. Bagiński nie mógł się zasłonić pokazem ładnych widoczków, który – gdyby film był kolejną krótkometrażówką – skończyłby się, cytując klasyka, zanim dotrze do nas, że to bez sensu. Tu trzeba wiarygodnych bohaterów.


Well… this is awkward

W trakcie mojego seansu z sali wyszły aż cztery osoby i ani trochę się im nie dziwię. Zwłaszcza że to nie „Rycerze Zodiaku”, a prędzej „Rycerze Zodiaku 0,5” – ciągnące się jak krew z nosa preludium do czegoś, co moooże pojawi się w sequelu. Właściwie… to w ogóle nie Rycerze – drużyna, co się zowie – bo w filmie Bagińskiego tychże jest tylko trójka. Z czego jeden objawia się pod koniec, nie wniósłszy wcześniej żadnego wkładu w opowieść.

Rycerze Zodiaku
Rycerze Zodiaku. Fot: Materiały prasowe

Laicy będą pierońsko znudzeni kupą bzdur wygłaszanych z całkowitą powagą, a fani po pięciu minutach zauważą, że pełen dziur scenariusz wygląda jak napisany przez kogoś, kto pierwowzór zna z artykułu w Wikipedii, i to pobieżnie przeczytanego. Jeśli jedyne, co motywuje do dalszego oglądania, to chęć dowiedzenia się, czy Sean Bean znowu umrze, to coś jest na rzeczy. A takie marnotrawstwo czasu powinno być karalne.

Ocena

Ni to japońska, ni to amerykańska sieczka totalna bez interesujących postaci, polotu czy potrzeby bycia dziełem zgodnym z pierwowzorem. Potrafi okazjonalnie zauroczyć choreografią, ale oglądanie dla niej całego filmu to masochizm. No ludzie kochani, który my mamy rok? 2005?

3
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.

Profil
Wpisów288

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze