16.10.2024, 12:40Lektura na 6 minut

Wikingiem być! – rozmawiamy z Johnem Gwynne’em

John Gwynne nie tylko pisze o wikingach, ale i jest jednym z nich. No, prawie! Prócz ślęczenia nad komputerem i pisania kolejnych powieści zajmuje się bowiem rekonstrukcjami historycznymi, a nordyckie mity, tradycje i historia towarzyszą mu od dziecka. Gwynne nie stroni także od fantastyki, stawiając niemalże na równi miecz i magię.


Bartek Czartoryski

Z brytyjskim pisarzem rozmawia Bartek Czartoryski o jego wydanej po polsku powieści „Cień bogów”, która zapoczątkowuje trylogię „Krwiozaprzysiężeni”. Tekst pierwotnie ukazał się na portalu lubimyczytac.pl.

Bartek Czartoryski: Wikingowie już przed laty podbili światową popkulturę. Jak to się stało? Co czyni ich tak atrakcyjnymi dla czytelnika, widza czy gracza?

John Gwynne: Według mnie chodzi o to, że wikingowie byli wielkimi poszukiwaczami przygód. Pokonywali ogromne odległości, a ich wpływy kulturowe odcisnęły swoje piętno zarówno na anglosaskiej Brytanii, jak i na Bizancjum. Gdziekolwiek by nie popłynęli, trzymali się kodeksu wojownika z nadzieją, że okażą się godni Walhalli. Ich wierzenia opierały się na oczekiwaniu na ostatni wielki bój w dzień Ragnarok, co buduje spektakularny kontekst opowieści, w których się pojawiają.

A jak osobiście wciągnąłeś się w ten temat? Bardziej interesuje cię wikiński mit czy prawdziwa historia?

Od dziecka uwielbiałem nordyckie mity – wszystkie te opowieści o Thorze, Lokim, Odynie, bogach wyjętych spod prawa, trollach, olbrzymich wilkach i wodnych wężach, o berserkach, zmiennokształtnych i kataklizmowej bitwie w Rangarok. Podbiły one moją dziecięcą wyobraźnię, a kiedy byłem trochę starszy, zacząłem czytać o starożytnej historii, skąd, jak sądzę, wzięła się moja miłość do fantasy i mitologii. Greckie i nordyckie mity zasiliły historie owych kultur, dlatego czułem, że to naturalna kolej rzeczy: po mitach zainteresować się skrywaną przez nie historią. A teraz lubię czytać powieści historyczne traktujące o epoce wikingów, jak seria „Ostatnie królestwo” Bernarda Cornwella albo „Zaprzysiężeni” Roberta Lowa.

W „Cieniu bogów” wykorzystałeś trzy różne perspektywy. Czy decyzja ta była dla ciebie kluczowa dla tej opowieści? Jak wzbogaca ona czytelnicze doświadczenie?

Lubię patrzeć na tę samą historię z różnych punktów widzenia. Uważam, że jest to po prostu ciekawe. Poza tym trzy perspektywy umożliwiają czytelnikowi śledzenie wątków, które dzieją się w różnych miejscach, ale w tym samym czasie, więc jest to użyteczne narzędzie. Ale może ono mieć swoje minusy. Wyzwaniem, przed którym staję, pisząc powieść z paru różnych perspektyw, jest konieczność zainteresowania czytelnika każdym przedstawionym wątkiem. Stąd wszystkie potrzebują intrygującej fabuły i charakterystycznych postaci, żeby żadna nie wydała się nudna albo żeby nie zlały się one w jedno. To niełatwe, ale staram się zrobić wszystko jak należy.

„Cień bogów” pełen jest akcji i trzymających w napięciu scen batalistycznych. Możesz opowiedzieć o procesie ich pisania oraz o researchu?

Wydaje mi się, że moja przynależność do wikińskiej grupy rekonstrukcyjnej pomaga mi pisać sceny bitewne. Dzięki temu mogę nadać im autentyczność, co byłoby trudne, gdybym nie znał uczucia towarzyszącego noszeniu kolczugi, gdybym nie miał pojęcia, jaka jest ciężka, ile waży i jak bardzo ociera ramiona, albo jak to jest stać w szyku obronnym, z podniesionymi tarczami i toporami. Stąd staram się najpierw zwizualizować moje sceny bitewne, zamknąć oczy i wyobrazić je sobie w głowie. Zupełnie jakbym oglądał film. Potem cofam się do początku i zaczynam pisać.

„Cień bogów” to pierwszy tom serii „Krwiozaprzysiężeni”, obecnie trylogii. Planujesz więcej książek w tym cyklu? I czy możesz opowiedzieć, jakie towarzyszyły ci założenia na początku pisania „Cienia bogów” i jak dynamicznie zmieniał się przez lata proces rozpisywania przez ciebie fabuły? A może jesteś drobiazgowym planistą?

„Krwiozaprzysiężeni” to trylogia. Ostatnia z książek, „The Fury of the Gods” („Gniew bogów” – przyp. red.], zamyka tę historię. Choć lubię zostawiać uchyloną furtkę, głównie dlatego, że wtedy fabuła wydaje mi się bardziej rzeczywista, ale także dlatego, że polubiłem pisanie opowieści osadzonych w tym nowym, stworzonym przeze mnie świecie i wydaje mi się, że może kiedyś fajnie byłoby móc do niego powrócić. Ale niczego jeszcze nie zaplanowałem, stąd na tę chwilę nie ma o czym mówić. Co tyczy się tego, co planowałem uzyskać poprzez swoje pisanie, to przede wszystkim przyświecał mi cel stworzenia czegoś, co da ci frajdę. Piszę, żeby czytelnik miał rozrywkę, z nadzieją, że choć na chwilę przeniosę go do innego świata, że zabiorę w emocjonującą podróż wraz z moimi bohaterami. Ale myślę też, że mój własny światopogląd w jakimś stopniu przenika do moich powieści. Rodzina i przyjaciele to bijące serce mojego życia i zawsze piszę o nich w swoich książkach. Ważna jest też dla mnie kwestia równości, stąd często wymyślam sytuacje analogiczne do tych z naszego świata. Piszę o uprzedzeniach, klasach, rasie, płci. Jeśli przyjrzysz się mojej prozie, to znajdziesz te tematy w „Krwiozaprzysiężonych”. Nie jestem jednak zbyt dobrym planistą. Pamiętam, że George R.R. Martin podzielił pisarzy na ogrodników i architektów. I chyba jestem po trosze jednym i drugim. Zaczynam z jako takim planem, rozpisuję te ważniejsze zdarzenia, ale nie planuję detali, tego, jak postacie zostaną w nie uwikłani. Czyli pod tym względem jestem bardziej ogrodnikiem niż architektem.

Wspomniałeś nazwisko Bernarda Cornwella i wiem, że jesteś jego fanem. Czy mógłbyś opowiedzieć, jak jego proza wpłynęła na twoje pisanie?

Kocham Bernarda Cornwella. Zwłaszcza trylogię arturiańską. Uwielbiam to, jak udaje mu się wplatać fikcyjne, ale bliskie czytelnikowi postacie w prawdziwe, epokowe wydarzenia historyczne. A te jego bitwy… Bernard Cornwell pisze niesamowite sceny batalistyczne, czy to pojedynki jeden na jednego, czy duże bitwy z tysiącami wojowników. Gdybym kiedykolwiek napisał scenę wojenną chociaż w połowie tak dobrą jak on, byłbym przeszczęśliwy.

„God of War”, „Assassin’s Creed: Valhalla”, „Wikingowie”, Wiking”… gry wideo i filmy regularnie raczą nas historiami o wikingach. Masz swoją ulubioną?

Uwielbiam wszystkie, które wymieniłeś. „Wiking” powala autentyzmem, zadbano tam o praktycznie każdy detal. Ubiory, broń, styl życia, wszystko zrobiono świetnie. Neil Prince był doradcą przy tym filmie, a nie znam nikogo, kto wiedziałby o wikingach więcej od niego. Jego książka „Children of Ash and Elm” to jedna z podstaw mojego researchu do „Krwiozaprzysiężonych”. Ale jeśli chodzi o czystą frajdę, to „God of War”. Och, cóż to za wspaniała gra. Może nawet w Orce znajdziesz odrobinę Kratosa!


O książce

Życie w cieniu martwych bogów nie jest łatwe. W świecie zniszczonym przez boski gniew i zazdrość, musisz mieć wiele, aby przetrwać. A żeby się rozwijać? Cóż, potrzebujesz znacznie więcej. Woli zwycięstwa. Umiejętności zabijania i unikania śmierci. A także oddziału niebezpiecznych i lojalnych przyjaciół, abyś nigdy nie musiał mierzyć się z krwawym chaosem życia sam.


O autorze

John Gwynne – autor epickich sag high fantasy: „Wierni i upadli”„Of Blood and Bone” oraz „Saga o Krwiozaprzysiężonych”. Należy do grupy rekonstrukcyjnej Wikingów, a jego największym szczęściem jest stawanie w murze tarcz ramię w ramię z trzema synami – tak jak on zafascynowanymi rykiem bitew, mieczami i toporami.

Mieszka na malowniczym południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii, otoczony nie tylko kochającą rodziną – żoną, trzema synami, córką – ale także całą gromadką zwierząt: trzema psami, koniem i owieczką, która, jak na małego buntownika przystało, wierzy, że jest psem.

Jego literacka podróż rozpoczęła się triumfalnie w 2012 roku, kiedy to debiutancka powieść „Malice” zdobyła Nagrodę Davida Gemmella za najlepszy debiut fantasy. Dla Gwynna był to wyjątkowy moment – triumf na miarę marzeń, gdyż David Gemmell był dla niego nie tylko wzorem, ale i inspiracją, która pchnęła go do pisarskiej przygody.

Artykuł sponsorowany


Redaktor
Bartek Czartoryski
Wpisów1

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze