„X” – recenzja filmu. Porąbana (na kawałki) ta cielesność
Polski slogan „X” głosi jasno: „absolutny triumf horroru”. No, aż tak to bym nie przesadzało, niemniej to nadal film grozy, który próbuje wykorzystać schematy swojego gatunku poważniej, niż urządzając zwykłą masakrę. Nieważne, że ostatecznie na zwykłej masakrze się kończy.
Rok 1979. Grupa filmowych debiutantów wyrusza na pogranicza Ameryki, aby nakręcić pornosa. Dla producenta to okazja do zarobienia kasy. Dla operatora i reżysera zarazem – do wcielenia w życie zajawki francuską Nową Falą i udowodnienia, że pornos to też film. Dla Maxine, jednej z gwiazd przedsięwzięcia, to z kolei potencjalna przepustka do lepszego świata niż ten, w którym żyje i o którym stara się zapomnieć. „X” nie jest jednak obyczajówką, a horrorem, toteż w tę kawalkadę ambicji jak klin szybko zostaje wbite grasujące licho. Oferujący bohaterom nocleg staruszkowie ewidentnie chowają coś za plecami – i nie mam na myśli jedynie strzelby, którą witają nieproszonych gości z urzędu.

Xpozycja
Tytuł nawiązuje do najwyższej kategorii wiekowej, jaka obowiązywała w USA od 1968 do 1990 roku. Przypięcie jej skazywało film na kojarzenie się z nieprzystępnym dla dzieci i młodzieży, jednocześnie pozwalając filmowcom na wolność twórczą i dystrybucyjną. Kategoria „R” to własność prawna MPAA, ale „X”? Każdy mógł sobie to przylepić zarówno na plakat, jak i przed zwiastun, z czego też ochoczo korzystał przemysł pornograficzny. Takie produkcje miały ogromny wpływ na USA w latach 70. zeszłego wieku. Stanowiły paliwo dla kaznodziejów wysługujących się Bogiem, aby krzyczeć na niepasujące im grupy społeczne, oraz dla polityków potrzebujących kozła ofiarnego, na którego można by zwalić winę za demoralizację społeczeństwa.
Napędem „X” – a przynajmniej tak się z początku zdaje – jest nie tyle pokazanie przemysłu pornograficznego od zaplecza, ile zaprezentowanie samych produkcji w innym świetle. Świetle przypominającym, że dla niektórych filmy te mogą jawić się jako coś faktycznie inspirującego, a nie tylko prosty sposób na zaspokojenie żądzy.
To udany horror. Film – już nie do końca.
Chęć nakręcenia pornosa o dużo mówiącym tytule „Córki rolnika” dla wielu zaangażowanych okaże się wyzwalającym doświadczeniem. W tym i dla gospodarzy: to, co dla kaznodziejów jest koszmarem, u niedołężnej żony pana domu wywołuje tęsknotę za dawnym pięknem. I tak oto na jakąś chwilę dzieło Ti Westa, biorąc typowych dla kina grozy Stojących Bez Ruchu Staruszków, staje się filmem o... starości. Jak raz nietraktującym utracenia młodości jako pretekstu do mniej lub bardziej udanego body horroru. Nagość jest czymś naturalnym: pełno tu przesadzonych jęków i stęków (zaglądamy w końcu za kulisy, khem, „Córek rolnika”), a przy tym zero wciskania kamery w kobiece strefy intymne.
Xploatacja
Niestety, koniec końców z obiecanek wsadzenia w horrorowe łachy czegoś więcej niż festiwalu wyskakujących straszydeł nie wychodzi nic znaczącego. Każdy bohater – choćby stanowił namiastkę metakomentarza (ekipa filmowców to zestaw stereotypów: nerd, weteran wojny w Wietnamie, gwiazdeczka, przyszła gwiazdeczka, cicha myszka, szemrany fundator) – jest po prostu postacią w horrorze, a jego zmagania w przeżyciu czy mordowaniu mają być główną częścią spektaklu. Z nikogo nie tworzy się tutaj obiektu pożądania dla widowni, ale mięso armatnie – jak najbardziej.

Chciałoby się sparafrazować producenta „Córek…”, pisząc, że jak nikt nie ogląda pornosów dla fabuły, tak mało kto ogląda horror dla komentarza społecznego – gdyby nie fakt, że to mit dawno obalony (choćby przez „Uciekaj!” Jordana Peele’a). Twórcy zastawiają sporo strzelb Czechowa, które – zgodnie z ich zastosowaniem – powinny potem spektakularnie wystrzelić, a nam zapewnić satysfakcję z domyślania się, co mogłoby się stać. Wypala tylko jedna strzelba – ta dosłowna.
Xterminacja
Znacznie lepiej filmowi wychodzi zastawianie mikrostrzelb – oczekiwań na przestrzeni jednej, góra dwóch scen. Gdy podejdzie się do „X” jak do zwykłego straszydełka, to faktycznie ma się większą frajdę. Pierwszy raz od dawna widzę horror, który dobrze używa jump scare’ów (rzeczy, jakim zwykle towarzyszyłby nagły i hałaśliwy odgłos – jak ręka mająca złapać kogoś za ramię czy sylwetka pojawiająca się w oddali – tu straszą same w sobie, bez podkładu) i który schematy swojego gatunku traktuje jako wskazówkę, a nie świętą zasadę.
Choć da się przewidzieć, kto gdzie zginie, sposób śmierci nie jest już taki oczywisty. Pełno tu scen, gdzie teoretycznie niewiele się dzieje, a jednak serducho zaczyna szybciej bić, bo nie wiadomo, co, skąd i czy w ogóle zaatakuje. Wydaje się, że po obrocie kamery zobaczymy zagroże... O, niczego tam nie ma. Kamera powoli zagląda do każdej dziurki, więc w ostatniej na bank coś wyskoczy... O, nie wyskoczyło. Wyskoczy potem. Gdy się tego nie spodziewasz.

To udany horror, film – już nie do końca. Trudno nie czuć niedosytu, zwłaszcza że pod koniec jedna z postaci zaczyna wykrzykiwać do drugiej osoby, że „spotka ją to samo”. I nie domyślisz się z seansu, o jakie „to samo” chodzi – musisz obejrzeć „Pearl”, prequel nakręcony niedługo po „X”. A „Pearl” trafi do kin dopiero później w tym roku. Mam jednak słabość do filmów produkowanych w tajemnicy, więc liczę, że chociaż tutaj twórcy nie zmarnują potencjału.
Ocena
Ocena
Obiecuje więcej, niż dostarcza, a z komentarzem społecznym i metanarracją ma tyle wspólnego, ile ja z koszykówką. Ale jako sam horror na tyle dobrze bawi się ogranymi schematami, że czuć w tym świeżość.