„Zniknięcia” – recenzja najbardziej zaskakującego horroru tego lata

By było jeszcze dziwniej, wszyscy zaginieni chodzili do tej samej klasy. Na porannych zajęciach u pani Gandy pojawia się jeden dzieciak, zatem pierwsze pytania policja kieruje właśnie do chłopca i jego nauczycielki. W oczach lokalnej społeczności kobieta niejako z automatu staje się główną podejrzaną, musi więc zmierzyć się z agresywną nagonką i napiętnowaniem.
Małomiasteczkowość
Stojący za kamerą i odpowiedzialny za scenariusz Zach Cregger zgrabnie wplótł w swą opowieść kilka trudniejszych tematów, nierzadko o dramatycznym zacięciu. Dla przykładu, w pierwszym akcie silnie wybrzmiewa problem społecznego ostracyzmu i palącej potrzeby znalezienia kozła ofiarnego, gdy prawdziwe źródło tragedii wciąż pozostaje tajemnicą. Bezsilność rodziców zaginionych jest oczywiście zrozumiała, choć nie sposób obronić ich wrogiego nastawienia do osoby przypadkowo zamieszanej w całą aferę. Szczególnie że sama ciężko ją przeżywa i czuje się w jakiś sposób odpowiedzialna za dzieciaki.
Zarówno anglojęzyczny tytuł filmu („Weapons”), jak i senna wizja jednego z bohaterów jasno sugerują, że za dość prostą, ale zgrabnie napisaną historią o miasteczku, w którym zagnieździło się zło, czai się coś jeszcze, a zniknięcie dzieciaków jest metaforą odnoszącą się do prawdziwych i niestety tragicznych w skutkach wydarzeń. Nie staram się jednak doszukiwać na siłę podwójnych znaczeń czy większej głębi, bo to w głównej mierze kino rozrywkowe i w tej konwencji sprawdza się zdecydowanie najlepiej.

Gdzie są te dzieci?
Scenariusz przybrał formę puzzli, a każda z postaci dokłada swój element układanki. Poznajemy więc określone wycinki opowieści, obserwując sytuację z punktu widzenia kolejnych bohaterów: nauczycielki zaginionych (fantastyczna w tej roli Julia Garner), jednego z rodziców, próbującego rozwikłać zagadkę na własną rękę (Josh Brolin), dyrektora szkoły (Benedict Wong), borykającego się z prywatnymi problemami gliniarza (Alden Ehrenreich), lokalnego narkomana, postaci tyleż tragicznej, co komicznej (Austin Abrams), a ostatecznie Aleksa (Cary Christopher), czyli jedynego ucznia z klasy pani Gandy, który pojawił się na porannych zajęciach. Z czasem poszczególne wątki zaczynają się przeplatać, a scenarzysta z pajęczą wprawą tka z pojedynczych nitek fabularną sieć.
„Zniknięcia” mogą pochwalić się nie tylko zgrabnie napisanym scenariuszem. Od strony realizatorskiej wszystko tu błyszczy; zdjęcia i montaż są świetne, scenografia – plastyczna i wiarygodna, a muzyka, mimo że pozbawiona jakiegoś charakterystycznego motywu, doskonale buduje napięcie. Nie sposób przyczepić się również do aktorstwa. Szkoda jedynie, że potencjał Brolina nie został w pełni wykorzystany, choć zdaję sobie sprawę, iż po części wynika to z epizodycznej konstrukcji scenariusza. Czas ekranowy trzeba było dzielić uczciwie i mniej więcej po równo.

Koronkowa robota
Nie brakuje opinii, że Cregger dostarczył nam horror roku (nie pamiętam, który z kolei, bo straciłem rachubę, ale to fakt, że fani grozy mają obecnie czas wyjątkowo obfitych żniw), choć warto podkreślić, iż nie jest to film przerażający, a ewentualny strach wywołują tanie jump scare’y. Mamy jednak do czynienia z dziełem niebywale klimatycznym, potrafiącym autentycznie zaniepokoić. Podczas seansu pojawiły się w mojej głowie skojarzenia z „Coś za mną chodzi” i od razu dodam, że to najwyższa forma pochwały.
Dodatkowo „Zniknięcia” intrygują i wzbudzają ciekawość, bo w całości bazują na tajemnicy, która dopiero w ostatnim akcie opowieści zostaje wyjaśniona. Co ważniejsze, finał nie rozczarowuje i choć kurtyna opada, emocje do samego końca sięgają zenitu. Na dodatek film z dużą gracją bawi się i sprawnie żongluje gatunkami.
Grobowy nastrój i wiszące w powietrzu niedopowiedzenia sugerują rasowy horror, ale momentami więcej tu klasycznego thrillera czy dramatu społecznego, finał zaś mocno skręca w kierunku czarnej komedii. Część osób uzna zakończenie za groteskowe, część – za trafione w punkt, ale prawdopodobnie dla wszystkich okaże się zabawne. Jeden z gości siedzących w kinie w pewnym momencie parsknął i rzucił: „Benny Hill normalnie!”. I cóż, nie był daleki od prawdy. Film dziwny, nietuzinkowy i bez dwóch zdań warty polecenia.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
3 odpowiedzi do “„Zniknięcia” – recenzja najbardziej zaskakującego horroru tego lata”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Świetny film, nieźle się ubawiłem. Finałowa sekwencja – petarda. Też miałem w pewnym momencie flashbacki z Benny’ego Hilla, ale też ze „Sklepiku z marzeniami”, czy… „Zaplątanych” Disneya. Po „Oddaj ją” i „Grzesznikach” kolejny wart polecenia film z gatunku w tym roku. Każdy inny, każdy ciekawy na swój sposób.
Brzmi jak coś ze stajni tajemniczego Shyamalana
Totalnie nie tego typu kino. Jak już obejrzysz, to zobaczysz, choć nie powiem, jest jedna scena, która chyba ma nawiązywać do „Wizyty” Shyamalana właśnie 🙂