08.02.2011
6 Komentarze

Dungeon Siege III – już gralismy

Dungeon Siege III – już gralismy
Dungeon Siege zrodził się blisko dekadę temu w postaci fenomenalnego klona Diablo, potem troszkę podupadł, by zupełnie niedawno otrzeć się wręcz o marną śmierć jako żałosny film Uwe Bolla. Teraz próbuje odzyskać dawną formę, o pczym przekonuje gem, który miał okazję zagrać w ten tytuł w siedzibie studia Obsidian.

Po odpowiedź, czy nowa gra stanowić będzie cudowne odkupienie grzechów serii, czy też ostatecznie skaże ją na potępienie, wybrałem się za ocean, wprost w paszczę jej twórców. Twórcami tymi na moje i nasze szczęście jest Obsidian Entertainment – znakomite studio przesympatycznych ludzi, którzy swe kariery rozpoczynali przy okazji Falloutów, Baldur’s Gate’ów i KotOR-a II. Nie wszystko naturalnie, z czym mieli do czynienia później – choćby Alpha Protocol – obróciło się w złoto, jednak ostatnia ich produkcja, Fallout: New Vegas, udowodniła, że moc role-playing wciąż jest w nich silna.

Sprawdza się zresztą, nawiasem mówiąc, stare powiedzenie, że Obsidian to specjaliści od stawania na ramionach gigantów – od tworzenia sequeli, które są lepsze niż oryginały. Być może z tego właśnie założenia wyszedł Square Enix, zlecając im zadanie przywrócenia blasku przygasłej gwieździe Dungeon Siege’ów.

Spece od role-playing

Ale, ale! Jaki Obsidian, jakie Square Enix? Przecież Dungeon Siege to dziecko Gas Powered GamesChrisa „Supreme Commandera” Taylora. Rzeczywiście tak było, jednak od dobrych kilkunastu miesięcy marka ta znajduje się w portfelu właścicieli Final Fantasy i Tomb Raidera. Oni zaś zdecydowali, by Dungeon Siege’a III złożyć w ręce „największych zachodnich specjalistów od role-playing”. Dzięki temu właśnie mogłem odwiedzić kwaterę główną Obsidian Entertainment i uścisnąć prawicę człowieka legendy Feargusa Urquharta (jeśli nie wiesz kto to, sprawdź skład i dorobek Black Isle Studios… i wstydź się).

Siedziba Obsidian Entertainment zapewnia zresztą godną oprawę dla znakomitych treści, jakie w nim powstają. Zajmuje całe piętro jednego z wieżowców w Irvine, nie tylko dając komfortową przestrzeń twórczą blisko 130 zatrudnionym, ale także pozostawiając wolną powierzchnię wielkości boiska do koszykówki, na której odbywają się ich walne zebrania. Dodatkowo prócz dwóch sal konferencyjnych i dwóch studiów nagraniowych na wyposażeniu mają kilka sal rozrywkowych (wszystkie konsole świata przy największych ekranach świata) oraz pomieszczenie do motion capture, w którym, nawiasem mówiąc, odbyły się sesje nagraniowe m.in. tancerek erotycznych z New Vegas. Innymi słowy: dobrze jest pracować w Obsidianie i zdaje się, że Dungeon Siege III trafił właściwie.

Bezpośredni spadkobierca

Podejrzenie to potwierdzić miała jednak nie tyle atmosfera panująca w studiu, ale przede wszystkim stan grywalnej wersji pre-alfa gry, dostępnej na PC, X360 i PS3. Zawierała ona, prócz prologu ze zintegrowanym samouczkiem, poważny, obliczany przez twórców na 3 godziny kawał kampanii. Ja sam przebiłem się przezeń w nieco ponad półtorej godziny, choć przyznaję, że nie zagłębiałem się przesadnie w questy poboczne i skoncentrowałem na śledzeniu głównego wątku fabularnego.

Historia Dungeon Siege’a III, bezpośredniego spadkobiercy poprzednich pięciu gier, zawiązuje się już po ostatniej inwazji sił zła na Ehb. Szybko okazuje się też, że wywalczony wtedy pokój nie będzie trwały. To tylko cisza przed największą burzą w historii światów role-playing.

Zabijaka i nie tylko

Burza ta dziejowa rozpoczyna się od wezwania weteranów 10. Legionu do stawienia się w dworze Montbarronów – rodowej siedzibie ich przywódcy. Jednym z odpowiadających na nie jest bohater tego dema, mężczyzna imieniem Lucas (jedna z kilku grywalnych postaci Dungeon Siege’a III). Lucas to żołnierz i – jak na zawodowego zabijakę przystało – wielce wprawnie posługuje się żelastwem wszelakim: od lekkich rapierów po dwuręczne młoty bojowe.

Uwaga jednak: twórcy wprawdzie nie chcieli wypowiadać się jakoś wiążąco na ten temat, ale wygląda na to, że klas będzie więcej. Każda z nich też najpewniej oferować będzie nie tylko odmienny styl gry, ale i odrębne wprowadzenie do kampanii. Może być więc, że Montbarron Mansion to lokacja startowa jedynie Lucasa, a inne postacie trafią tu później. Bądź wcale.

Z innej perspektywy

W moim przypadku jednak już na dziedzińcu dworzyszcza jasne stały się dwie sprawy. Pierwsza: ścielący się gęsto trup świadczył, że do umówionego spotkania i obowiązkowej popijawy raczej nie dojdzie, chyba że w zaświatach. Po drugie: Dungeon Siege III to gra wyraźnie inna niż poprzednie, które dzielą z nią tytuł. Przede wszystkim zmieniła się perspektywa. Teraz dostępne są jedynie dwa widoki: z lotu ptaka cierpiącego na lęk wysokości oraz niewidocznego balonika dzierżonego przez bohatera. W obydwu centralne miejsce świata zajmuje postać i to wokół niej obraca się kamera. Sterowanie odbywać się przy tym może przy pomocy klawiatury i myszy lub pada – i w obu przypadkach jest naprawdę intuicyjne i przystępne.

%pagebreak%

Bohater zamiast grupy

Ta przystępność to w dużej mierze zasługa zautomatyzowania rozgrywki – charakterystycznej cechy znakomitego oryginału, która została niepotrzebnie skomplikowana w sequelu. Tutaj atak wymaga po prostu kliknięcia na przeciwniku lub wciśnięcia przycisku na padzie – bohater sam spróbuje wykonać dostępne kombinacje. Takie ataki łączone nie są jednak do końca automatyczne: ich powodzenie lub brak zależą od wyczucia kierunku, odległości i czasu. Do tego dochodzi mobilność postaci, która zyskała zdolność wykonywania uników i przewrotek. Nieludzkie zdolności akrobatyczne (jakoś nie widzę siebie turlającego się po ziemi w płytówce i z dwumetrowym flambergiem w dłoniach) to także pochodna zmiany ilościowo-jakościowej gry: grupę zastąpił jeden bohater. Tu bycie pokonanym nie oznacza przerwy w boju – oznacza śmierć.

Walka pozornie prosta

Pod maską prostoty kryją się też naprawdę złożone systemy rozwoju i walki. I tak zyskująca poziomy postać zdobywa talenty i zdolności, przy czym każda z tych ostatnich posiada dwa aspekty (np. cios tarczą można wzmocnić lub uzupełnić o chwilowe ogłuszenie celu). Możliwe jest także m.in. uzyskanie samoleczenia po zadaniu ostatecznego ciosu czy zwiększenie tempa regeneracji „skupienia” – swoistego paliwa dla ciosów specjalnych. Te wyprowadza się w walce, by przechylić szalę zwycięstwa na własną stronę. Należą do nich choćby szarża, pozwalająca skrócić dystans do łuczników, czy potężny cios w ziemię rozrzucający okolicznych wrogów. Nie ma wątpliwości zatem, że w przeciwieństwie do poprzednich odsłon serii, gdzie liczyła się drużyna, tu bohater jest jeden (w danym momencie), zaś jego potencjalni towarzysze stanowią jedynie tło.

W trybie współpracy

Nie zawsze jednak: w „trójce” istnieje przecież znakomity… wróć… rewelacyjny tryb współpracy. Polega on, najprościej mówiąc, na tym, że w dosłownie każdej chwili do gry dołączyć może druga osoba – swoją własną lub wypożyczoną postacią – by wspólnie stawiać czoła wzmocnionym nagle dwukrotnie hordom wrogów.

Obsidian jest zresztą słusznie dumny z tego osiągnięcia. Tryb co-op, w którym drugi gracz może w każdej chwili odłożyć pada, a jego postać zostanie w niezauważalny niemal dla pierwszego sposób przejęta przez AI, to prawdziwe mistrzostwo w tej dziedzinie. Twórcy obiecują przy tym wszelkie udogodnienia: możliwość swobodnego przekazywania przedmiotów pomiędzy graczami (Sacred 2, patrzę na ciebie!), profilowanie łupu sypiącego się z wrogów, a nawet dostosowaną liczbę przedmiotów kluczowych! Jak dla mnie sam ten aspekt przesądza o zakupie Dungeon Siege’a III.

Świat bez spoin

Obsidian może być dumny jednak także z innych swych osiągnięć. Przede wszystkim Dungeon Siege III to faktycznie świat bez spoin – bez loadingów. Tu gra toczyć się będzie po uruchomieniu bez najmniejszych przestojów aż do samego końca. Jest też zdumiewająco stabilna, nawet jak na tak wczesne stadium produkcji. Dość powiedzieć, że największym problemem z moją wersją pre-alfa (PC) była… mrugająca tekstura w jednym miejscu gdzieś w jaskiniach. Autorzy podkreślają przy tym, że po raz pierwszy od dawna dane jest im samodzielnie tworzyć silnik – zwykle zmuszeni byli nadbudowywać na innych, niekoniecznie najwłaściwszych dla potrzeb role-playing. Ich własny Onyx (ze zintegrowanym obcym silnikiem fizycznym) pozwala zaś generować nie tylko piękne krajobrazy, ale także rozbudowane dialogi!

Płynne przejścia

Spójrzmy najpierw na te pierwsze. Oryginalny Dungeon Siege pamiętany jest jako gra, która pokazała światu, jak piękne może być role-playing, „trójka” zaś nie powinna przynieść wstydu znamienitemu przodkowi. Świat nie jest być może otwarty i żywy jak w World of Warcraft, ale brak loadingów i zmieniające się naturalnie scenerie naprawdę mogą się podobać.

Największe wrażenie – jak zwykle – robią same przejścia do podziemi, kiedy w jednej chwili zmienia się oświetlenie i… klimat gry. Wystarczy odrobina dobrej woli, by zauważyć i zachwycić się wszystkimi drobiazgami: kolorowymi liśćmi sypiącymi się z drzew, drżącym gorącym powietrzem nad pochodnią… i pstrągami połyskującymi w strumieniu. Być może więc Dungeon Siege III to gra liniowa – „story driven”, jak twierdzą twórcy – ale na pewno nie nużąca.

Hasła na tarczy

Podobnie zresztą rzecz się ma z dialogami. Przypominają stylem Mass Effecta: podjęcie rozmowy wywołuje tarczę z hasłowymi zagadnieniami, które to hasła rozwijane są następnie w całe wypowiedzi. Naturalnie większość z nich nie ma bezpośredniego znaczenia dla rozgrywki, jednak czasem zdarzają się nieformalne sugestie, skutkujące – po zrozumieniu i zastosowaniu – wymiernymi korzyściami, choćby w postaci odkrytego skarbu. Wszystkie dialogi przy tym są odegrane przez profesjonalnych aktorów (jak stwierdzili sami twórcy: bliskość Hollywood ma swoje zalety). Dodatkowo grę ilustruje ambientowa muzyka aż dwóch kompozytorów. Ich nazwiska mamy poznać już wkrótce, jednak raczej na pewno nie ma wśród nich autora soundtracków poprzednich gier z serii, Jeremy’ego Soule’a.

Premiera w 2011

Koniec końców z siedziby Obsidianu wychodziłem naprawdę usatysfakcjonowany. Dungeon Siege III nie jest może nową Ultimą VII, jednak to zarazem także coś więcej niż nieporadny klon Diablo III. Różnicą ma być nacisk kładziony na fabułę, dialogi i bohaterów, których zmagania z setkami wrogów – i monstrualnymi bossami! – o losowy łup stanowić mają kanwę opowieści, którymi wymieniać się będą gracze po premierze gry. Ponoć też to nie wszystko i w nowym roku poznamy kolejne powody, by niecierpliwie oczekiwać Dungeon Siege’a III. A wierzcie mi: tak jak na spotkanie z nim jechałem bez większych nadziei, tak teraz naprawdę nie mogę się już go doczekać! Premiera – 27 maja 2011, na PC, PS3X360.

6 odpowiedzi do “Dungeon Siege III – już gralismy”

  1. Dungeon Siege zrodził się blisko dekadę temu w postaci fenomenalnego klona Diablo, potem troszkę podupadł, by zupełnie niedawno otrzeć się wręcz o marną śmierć jako żałosny film Uwe Bolla. Teraz próbuje odzyskać dawną formę, o pczym przekonuje gem, który miał okazję zagrać w ten tytuł w siedzibie studia Obsidian.

  2. No ja z niecierpliwością czekam na jakieś nowinki dotyczące tej gry, wciąż mam na półce DS I i II i lubię sobie czasami w to popykać. Trzymam kciuki za nią 😉

  3. Tak, to może być swietna gierka i na pewno taka będzie. W I pogrywałem bardzo często do dzisiaj zresztą grywam czasami. Bardzo mi się podoba ta gra szczegolnie ta muza na początku całej rozgrywki.

  4. Najważniejsze, żeby premiera się nie przesunęła, bo 27 maja jest tuż tuż.

  5. Tego tekstu nie było przypadkiem w CDA kilka miesięcy temu?

  6. Był.Tak jak pare innych zapowiedzi znajdujących się na stronce CDA.

Dodaj komentarz