Recenzja: Lost Planet 2 (X360)
Shooter od Capcomu? Sequel naprawdę udanego Lost Planet? To musi być dobre! A może jednak nie...? Sprawdź w recenzji Grega.
Lost Planet 2
wersja testowana: Xbox 360, j. angielski
Wydawca: Cenega
oficjalna cena pełnej wersji: 229,90 zł
Od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części Lost Planet nie minęło wiele czasu. Przynajmniej w skali planety. Te 10 lat, jakie minęło od wydarzeń przedstawionych w jedynce, wystarczyły jednak, by ten kawałek raju, planetę E.D.N. III, zmienić nie do poznania. Spod śniegu wystrzeliły bujne lasy tropikalne, zimna biel ustąpiła gorącym odcieniom pustynnego piasku, ludzie zaś – tradycyjnie podzieleni – zamknęli się w oazach cywilizacji, otoczeni przez szalejący żywioł przyrody: Akridów.§
Planeta zmienną jest
Zróżnicowanie lokacji to niewątpliwa zaleta Lost Planet 2. Podczas przechodzenia sześciu dostępnych epizodów zostaniemy rzuceni w środowiska tak zupełnie odmienne, że niekiedy aż dech zapiera. Gra kipi kontrastami: skute lodem tereny i bezkresne połacie piasku dzieli tu ledwie kliknięcie ikonki „next episode”. Wszystko to jest zasługą modularnej budowy fabuły: w ramach trwającej dobrych kilkanaście godzin historii poznajemy E.D.N. III z punktu widzenia kilku frakcji, które wplątały się w rozgrywkę pomiędzy korporacją Nevec a Akridami.
Tak, te kolosy ciągle tu są. Podobnie jak w poprzedniej części, przyjdzie ci usunąć ze swojej drogi zarówno ich mniejsze wersje, jak i Akridów klasy G – największe potwory, jakie R.A.J. nosi. Prawie każda lokacja zapewnia jakieś spotkanie z tymi gigantami i bez wątpienia jest to główne danie tej gry. W zasadzie to przez całą rozgrywkę towarzyszyło mi odczucie, że zabawa składa się z mniej lub bardziej żmudnych prób przedostania się do bossa i – nareszcie! – trwającej w niektórych przypadkach pół godziny niesamowicie miodnej, na ogół wieloetapowej walki. Regularni przeciwnicy są po prostu niedogodnościami na drodze do celu. Niekiedy bardzo denerwującymi.
Misja specjalna
Przyznaję: na początku Lost Planet 2 nie przypadło mi do gustu. Pierwszy epizod znałem z filmików i dem, drugi zaś to jakieś nieporozumienie: ciasne, klaustrofobiczne korytarze wypełnione taśmociągami i zgniatarkami rodem z ośmiobitowej Contry bardziej irytowały, niż dawały frajdę. Na szczęście boss wieńczący misję okazał się wart zachodu.
Mamy więc dżunglę, miasto, a w końcu perłę: pustynię. Ten kolejowy epizod to w zasadzie niekończąca się walka z Akridem, który niczym czerw z „Diuny” Franka Herberta żegluje wzdłuż naszego pancernego pociągu wyposażonego w działo większe niż ego kilku ostatnich prezydentów USA. Ale to nie koniec przygód z piaskiem! Gdzieś później wskakujemy na fotel ścigacza należącego do jednego z Ludzi Pust... Piaskowych Piratów.
W grupie raźniej
Jeśli pozostawić wrażenia z gry za sobą i popatrzeć chłodniejszym okiem, okaże się, że poziomy, które mnie irytowały, robiły to w zasadzie dlatego, że moi krzemowi partnerzy nie stawali na wysokości zadania. Niestety – kampania w Lost Planet 2 jest stworzona do co-opa, i to widać po zachowaniu trójki ciągle towarzyszących cyfrowych kompanów. Dobrze sprawdzają się podczas starć z bossami, gdzie specjalnie na tę okazję napisane skrypty działają wyśmienicie (np. gdy strzelasz w pustynną maszkarę, twoja drużyna zapewnia ci stały dopływ amunicji), w zwyczajnych jednak sytuacjach potrafią być nieporadni jak dzieci we mgle.
Inna sprawa, że i przeciwnicy dotrzymują twym kompanom kroku, jeśli chodzi o niemożność ogarnięcia pola bitwy. Czasem dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy jedni i drudzy zwyczajnie sobie stoją i nie mają najmniejszych chęci wziąć się za strzelanie. Problemy ze wzrokiem u wrogów są równie nagminne, co ich skłonność do wystawiania się na strzał – ot, barany pchające się pod lufę. Na szczęście wszystko to po prostu blednie, gdy walczy się z dużymi Akridami G.
Irytująca drobnica
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to w zasadzie zarzutów mieć nie można. Do sterowania szybko przywykłem, grafika zaś robi wrażenie. Jedyne, co mi się nie podobało, to potraktowana po macoszemu fizyka. Przykre jest, że w warunkach pozbawionych grawitacji ta jednak w cudowny sposób się pojawia, woda zaś wcale nie sprawia wrażenia kilkaset razy gęstszej od powietrza. Cóż, szczegóły, które uwierają poczucie przyzwoitości.
Takich drobnych niedociągnięć jest tu więcej. A to fabuła zalicza wywrotkę (śmieszna sytuacja: odlatujesz śmigłowcem ze zniszczonego pociągu i co? Zamiast lecieć wzdłuż torów dowiadujesz się, że przez kilka godzin błąkałeś się po pustyni), a to pojawiają się sporadycznie błędy w grafice, kiedy indziej znów jak na dłoni widzisz reżyserkę skryptami, która rusza z kopyta, gdy wyjdziesz zza rogu. I choć potknięć trochę się tu znalazło, strzelanie do Akridów jest w porządku. Lost Planet 2 nie jest w żadnym razie grą przełomową, czymś, do czego będzie się wracać – ale zdjąć kilku niemiluchów wielkości Pałacu Kultury to czysta przyjemność.
Ocena: 8/10
---
Plusy:
Minusy:
---
Więcej w aktualnym wydaniu magazynu CD-Action. Już w kioskach!
Senior CD-Action, związany z magazynem od ponad 20 lat, przez długi czas redaktor naczelny online’owego serwisu. Choć przeszedł na ciemną (jasną?) stronę mocy i aktualnie zajmuje się prowadzeniem marki Dying Light jako Dying Light Franchise Director, wciąż jest z nami obecny i czuwa (ci co mają wiedzieć – wiedzą)!