[By the way] BioShock: Infinite
![[By the way] BioShock: Infinite](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2021/11/19/11910eef-d754-4f3b-ac4f-ae15106b3167.jpeg)

Dlaczego BioShock: Infinite jest strzelaniną. Dlaczego przez pierwszą godzinę, może dwie, chodziłem spokojnie po Columbii i podziwiałem przygotowane przez Irrational miejscówki, żeby przez resztę czasu mordować wszystko, co mi się nawinie pod celownik.
To nie jest pytanie. Raczej smutne westchnięcie, bo odpowiedź jest banalna. Pozwólcie jednak na mały suspens i krótkie wprowadzenie.
Od kliknięcia „exit game” po napisach końcowych do teraz nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na jedno podstawowe pytanie: o czym ta gra tak właściwie była? Czy chodziło o opętanego dyktatora, który doprowadził do zniszczenia potencjalnej utopii? Czy może o to, że utopia po prostu nie ma prawa funkcjonować? Czy też raczej właśnie może funkcjonować, ale jakim – albo czyim – kosztem? Czy chodziło o przedstawienie nowoczesnego konserwatyzmu za pomocą starych symboli, czy może o refleksję nad konsekwencjami dowolnej rewolucji? O zmywanie grzechu i godzenie się z przeszłością? O światy równoległe i niemożliwość zmienienia czegokolwiek? O próbę prowadzenia godnego życia po dokonaniu czegoś strasznego? Mógłbym wymieniać tak przez najbliższą godzinę, bo Levine i spółka wpakowali do Infinite tyle motywów, o które można by się zaczepić, że w żaden sposób – absolutnie żaden – nie da się dojść do jakiejkolwiek spójnej, definitywnej interpretacji. Doceniam je jako jednostkowe pomysły (dawno przy grze nie zrobiłem takiego „wow”, jak w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę ile razy i dlaczego w rzucie monetą wypada orzeł i kilku innych momentach), ale nie tworzą one spójnej całości.
Trawiąc fabułę Infinite można dojść głównie do tego, że to po prostu fanowska fikcja na podstawie pierwszego BioShocka, tyle że sklejona przez amerykańskiego licealistę po warsztatach z tzw. kreatywnego pisania. Co, nie zrozumcie mnie źle, jest całkiem w porządku. Problem w tym, że właśnie z tego powodu Infinite wylądowało w pudełkach jako strzelanina.
Jego mechanika jest cynicznym zabiegiem mającym wydoić pieniądze z amerykańskiej gimbazy, która będzie za głupia na fabułę skrojoną pod licealistów. Komiksowo przerysowana i bezsensowna brutalność walki wręcz, paskudnie nudny system strzelania do wyskakujących znikąd zastępów baśniowej policji, niewykorzystany potencjał haka i linek rozwieszonych wokół aren, czy nawet brak odpowiedzi na elementarne pytanie „dlaczego jestem jedyną osobą w tym mieście, która potrafi czarować, skoro sprzedajecie te cholerne eliksiry na jarmarkach?” – wszystko to wydaje się zwyczajnym niedbalstwem ludzi, którym nie chciało się robić kolejnego FPS-a. I kiedy patrzy się na Infinite jako na zlepek otwierających go scen, cichych rozmów z Elizabeth i fragmentów, w których nic nie wybucha i nic nie strzela… o, wtedy właśnie widać grę, która mogłaby powstać.
Mogłaby powstać, gdyby świat gier komputerowych nie był całkowicie zależny od amerykańskiej gimbazy.
Levine wspominał o tym, że na okładce nie mogła znaleźć się Elizabeth, bo dzieciarnia nigdy by tego nie kupiła. Powiedział też, że według klientów marketów w Stanach Zjednoczonych pierwszy BioShock był grą o dziewczynce i robocie. To jest smutne, ale niestety przekłada się na sposób, w jaki tę grę zaprojektowano. Zero komplikacji w systemie walki, brak elementów wytrącających z równowagi (jak w przypadku kultowej już sceny z matką i dzieckiem w Spec Ops: The Line) i umieszczenie ciekawych motywów niedaleko końca rozgrywki – w miejscu, do którego 95% graczy nigdy nie dotrze. Chyba tylko Hall of Heroes zostało tam, gdzie zostało, by przypomnieć wymagającym graczom, że „pamiętamy o was, wytrzymajcie jeszcze trochę”.
Cynizm, z jakim zaprojektowano Infinite jest może i zrozumiały z punktu widzenia studia zależnego od wydawcy, ale niekoniecznie godny pochwały. Sprawił bowiem, że kluczowe dla fabuły treści rozmieszczono w formie audiobooków w nieprzystępnych miejscach. Sprowadza się to do tego, że chcąc czerpać bezmyślną radość z zabijania – zamykając się na Columbię i jej śliczne widoki, koncentrując się na określonym celu – muszę biec przed siebie i nie myśleć o tym, że gram w podrzędny shooter. Ale chcąc ruszyć trochę głową jestem zmuszony do sprawdzania każdego kąta w każdej lokacji – nudzenia się w poszukiwaniu „nagród”, które nie powinny być nagrodami, tylko elementarną częścią narracji. Rozrzucone po świecie gry pierdoły zbierają ludzie, którzy mają czas i chęci. Ja jestem karany, bo nie mam ochoty ani na mierne strzelaniny, ani na oldskulowe zbieractwo. Nie muszę siedzieć z lupą przy książkach sprawdzając czy wewnątrz liter nie kryją się przypadkiem dodatkowe litery. Wystarczy, że umiem czytać między wierszami.

Pomimo tego Columbia nie była dla mnie muzeum pełnym nieprawdziwych ludzi, co często się jej zarzuca. Nie muszę mieć wszystkiego wyłożonego na tacy i kiedy widzę śliczne niebo i domki unoszące się w powietrzu, rozumiem, że dorzucenie do nich setek ludzi sprawiłoby, że konsola wybuchnie z przemęczenia. Wystarczy mi też prosty kontekst – te wszystkie rasistowskie białasy – żebym resztę sam sobie dopowiedział. Nie muszę prowadzić dialogów i słuchać o tym, że jakiś biedaczyna ma problem ze swoim niewolnikiem. Wychowywałem się w XXI wieku, mój nieustannie multitaskujący umysł sam sobie już to dawno temu dopowiedział.
Sam brak możliwości prowadzenia rozmowy – to oczywiście jest problem. Tak samo, jak problemem jest niemożność wejścia w interakcję z dowolnym przedmiotem w grze, czy zburzeniem dowolnej ściany za pomocą podręcznej wyrzutni rakiet. Ale nie są to problemy, których rozwiązania od BioShock: Infinite oczekiwałem. Żadna gra sobie z nimi jeszcze nie poradziła i długo jeszcze sobie nie poradzi. Dlaczego akurat ten tytuł miał być mesjaszem, który zbawi wszystkich i sprowadzi na Ziemię wieczne szczęście?
Nie potrzebuję tego, bo gry opierają się na ustalonych przez kogoś zasadach – tak samo, jak Chińczyk ma swoje reguły, tak samo GTA V będzie miało swoje. Różnice to tylko kwestia skali i medium. Infinite, jak każda strzelanina, stawia przed odbiorcą konkretne cele i daje za wykonanie ich określone nagrody. Nie ma w tym nic złego – a przynajmniej nic innego, niż to, że czasami przydałoby się trochę oszukiwać.
Niestety BioShock: Infinite oszukuje za słabo. Zaczyna i kończy bardzo odważnie, a środek wypycha bezwartościową watą skopiowaną z dowolnego FPS-a. Dlatego mój osobisty Infinite trwał może cztery godziny, a nie dwanaście. BioShock: Berlin zdumiewałby mnie klimatem miasta i pozwalał przechadzać się, podsłuchując rozmowy jego mieszkańców. Pozwoliłby mi poznać się z Elizabeth i uciekać razem z nią z klatki, nie będąc przymuszanym do zabijania strażników. W idealnym świecie mógłbym wykorzystać światy równoległe do odkrycia tajemnicy Comstocka, a dynamikę zapewniłyby przejażdżki po linach i bajery, na które po wyrzuceniu strzelanin znalazłoby się miejsce w pamięci konsoli. Sięgałbym po broń rzadko, ale na pewno w fantastycznym, siedzącym głęboko w psychice mojego bohatera Hall of Heroes odgrywając w surrealistycznym muzeum ten niesamowity moment. Mój BioShock to gra, której nigdy nie było: First Person Walker zmieszany z przygodówką i interaktywnym filmem, pełen wyreżyserowanej i przemyślanej akcji stwarzającej pozory otwartości, podczas kiedy i tak byłbym tylko marionetką. Moje Infinite to teatr, w którym gram główną rolę mając do wyboru różne kwestie i obserwuję jak reszta do nich się dostosowuje, a nie strzelanina, w której decyduję kogo mogę zabić, kiedy i tak muszę zabić wszystkich. Ale o tym może kiedy indziej.
Przez to, że mechanika nijak nie pasuje do fabuły Infinite (ale musiała się w pudełku znaleźć) mam wrażenie, że pozbawiono mnie kilku godzin świetnej historii. Po napisach końcowych zostałem ze stekiem bzdur, które wiązały ze sobą tylko cieniutkie niteczki mojej dobrej woli, a nie scenariusz. Rewolucja wybuchła nagle i przedstawiono ją w tak okropnie sztampowy sposób, że straciłem wiarę w jakąkolwiek „głębię” tej gry i ciężko było mi do niej wrócić. Kwanty wprowadzono jednym rzuconym od niechcenia zdaniem, które nie miało nawet sensu. Rasizm sprowadził się do rzucania kamieniami w mezalians rasowy. Zakłamywanie historii, kwestię utopii, realizowanie wizji jednego człowieka i konsekwencje jego szaleństwa… Ani jeden motyw z wymienionych nie został doprowadzony do końca, ani rozwinięty.
Dlatego mój odbiór BioShocka: Infinite nie polegał na chłonięciu historii, chociaż co chwilę widziałem, że ona gdzieś się tam kryje. Twórcy wyciągali do mnie ręce często, m.in. przy każdej rozmowie z Elizabeth, ale chociaż chcieliśmy móc się za te ręce złapać, to stawał pomiędzy nami jeden podstawowy problem – w dłoniach miałem karabin i nijak nie mogłem się go pozbyć.
Dlatego mam jedno pytanie odnośnie przyszłości FPS-ów, które chyba chciał zadać też Levine puszczając w trakcie napisów końcowych taki, a nie inny film.
Will the circle be unbroken
By and by, by and by?
Is a better home awaiting
In the sky, in the sky?
Czytaj dalej
101 odpowiedzi do “[By the way] BioShock: Infinite”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Przypatrywałem się waszym komentarzom na forum, kiedy linczowaliście Huta i Allora za ich opinie na temat Bioshocka: Infinite. Przypatrywałem się i bardzo chciałem dołączyć do dyskusji, ale nie miałem czasu, by spędzić z tą grą kilkanaście godzin. Wreszcie udało mi się kilka znaleźć. UWAGA: TU BĘDĄ SPOILERY.
Znaczy że jak ? że PIERWSZY ???
Berlin – czy mógłbyś podać link do tej dyskusji, bo nie miałem chyba przyjemności jej czytać ani brać udział. Jak rozumiem Hut, Allor i Ty, nie zachwycacie się grą bo dostrzegliście, że nie jest tak dobra jak się ludziom na początku wydawało?
I ja zaliczam się do tych, których nowy Bioshock nie zachwycił. Rozczarowany jestem systemem walki i eliksirami, których w ogóle nie chciało mi się używać. Rozczarowany jestem fabułą, bazującą po raz kolejny na oklepanych motywach. Rozczarowany jestem jej płytkością, głębia jest tylko pozorna. Rozczarowany jestem najgorszymi przeciwnikami w historii serii – tak karykaturalnie jeszcze nie było, przesadzili, śmiać mi się chciało za każdym raz na widok typa ze skrzydłami. Zamiast niepokoju – beka. I w końcu
rozczarowany jestem samym klimatem podniebnego miasta – za kolorowo, bez tajemniczości, pod wodą było o wiele lepiej. Przejść raz, westchnąć nad straconym czasem, zapomnieć.
Cóż, gameplay jest uboższy niż w BioShocku, zdecydowanie mniej eksploracji. Strzelanie zrealizowane jest „nijako”, w pewnym momencie przełączyłem się na Easy, bo żadnej frajdy nie sprawia mi pakowanie tysięcy kul w czoło jakiegoś przeciwnika 😛 Więc tak, gameplay zupełnie nie pasuje do fabuły. BioShock Infinite to IMO świetna opowieść (z zarzutami z ostatnich akapitów się nie zgodzę), ale średnia gra.
W nowego Bioshocka nie grałem (i póki co nie zagram). Jednak wnioskując z co poniektórych recenzji, raczej ta gra by mnie nie wciągnęła. Jedynkę przeszedłem kilka lat po premierze, kupując pierwszą i drugą cześć w pakiecie za grosze. Po pierwszym przejściu jedynki jak głupi rzuciłem się do dwójki. No i cóż. Zanim przeszedłem drugą część w całości, to jeszcze dwa razy ponownie ukończyłem jedynkę. Ciężko mi jednoznacznie powiedzieć czemu.
Berlin też chciałbym taką gre 🙂 ale czy ktoś to kiedyś zrobi. Było by fajnie 🙂
Jakoś nie uświadczyłem tutaj jakiś rażących spoilerów. W kwestii fabuły nie ma nic, czego bym wcześniej nie przeczytał w piśmie. Tylko skoro ta gra jest taka przekombinowana, to dziwię się, że zgarnia aż tak dobre noty, a wy na nią otwarcie narzekacie. Coś tu jest nie teges (może jeszcze się okaże, że The last of us to jakaś totalna pomyłka?).
Może dlatego, że przechodzenie kolejnej części serii w kilka godzin po przejściu poprzedniej to nie jest najlepszy pomysł. Szczególnie, że w „sequelach” widać powtarzające się schematy. A to trochę zabija radość z grania i odkrywania historii.|Smutne jest to, że przy dużych produkcjach, na które idą ogromne nakłady finansowe, zabijane jest to co sprawia, że dana gra jest świeża, inna, nietypowa. Wszystko w nich staje się powtarzalne do bólu i znika przez to radość z odkrywania „tajemnic”, które serwują twór
@Vantage, no trochę o tym jest ten tekst, nie?
Nadal trzymam się swojej opinii, że fabuła w tej grze jest świetna. I jak dla mnie, była spójna. Gdyby każdy z wątków rozciągnąć tak, jakby się chciało, to wyszłoby 50h sztampowego fps’a (niestety, ale dopiero nextgeny mogą dać w tym gatunku przełom, dlatego sam ten gatunek mnie męczy – zaś w B:I w formie FC3 nie miałby prawa istnieć – to byłoby za dużo :/ ). Cóż, nie można mieć wszystkiego. Zaś grę wielu uważa za genialną, bo na tle swojego gatunku w tym roku jest czymś rzeczywiście więcej.
Fabularnie gra jest swietna, a to ze nie zrozumieliscie czegos, to nie znaczy, ze fabula nie trzyma sie kupy ;]|Meczyla mnie ta gra jako FPS, przyznam- ale smigajac na szynach, strzelajac itp, wczulem sie w ten chaos i w pewnym momencie zrozumialem, ze to tez jest czesc fabuly! Idziesz na przod, za wszelka cene, mordujac wszystko na swej drodze- to tez ma swoje znaczenie w fabule gry.
Mi się grało całkiem przyjemnie, a dobre wrażenie zabiło przedstawienie fabuły, z którego ostatecznie nic nie wynikło. Skończyłem co prawda zaskoczony, ale z myślą „i co?”. I nie idzie się nie zgodzić z tym, że łażenie po każdym kącie w celu poszukiwania solidniejszych objaśnień fabuły, to idiotyzm. Sam niestety szperałem, a i tak nagrań znalazłem niewiele więcej niż połowę. Ogólnie gra z dużym potencjałem, ale zmarnowanym. Ale i tak bym polecił 🙂
A o ile – cóż, poczekam na next-geny – oby twórcy nie zawiedli i dali dużo świeżego. Co do oceny samego BS:I – hmmm, na forum troszkę poniosło mnie (ledwo ukończyłem grę – w której końcówka była IMO genialna), ale 9 się należy. Za próbowanie.
Przyznam się, że BS:I przechodziłem ostatnio raz jeszcze i… i ta gra – mimo nużącego motywu „strzelankowego” – nadal zaskakuje fabularnie! Zgadzam się z opinią użytkowników: Borofix86 i princefan. | |Jedyną wadą – dla mnie – jest właśnie toporny element „strzelankowy”, jest tego zdecydowanie za wiele skumulowanego na raz i to psuje w niektórych miejscach rozgrywkę. Natomiast sama Elizabeth… to po prostu arcydzieło! Jedna z najlepszych postaci ostatnich kilku lat – za reakcje i zachowania.
Moja ksywka i stojący na półce SteelBook, raczej nie pozwalają siedzieć cicho. 😉 |Cóż – zacznijmy od najważniejszego, to kawał dobrej publicystyki. Naprawdę soczystej pod względem przekazania stanowiska autora na ww. temat jak i ogólnych(obiektywnych?) przemyśleń. Za to należy się chwała i uwielbienie, lecz ty pewnie zastanawiasz się dlaczego? Otóż zarówno Al jak i Hut w moim odczuciu nie wysilili się nawet na specjalne rozmyślenia a akurat ta gra tego wyjątkowo wymaga. Powiem więcej – według mnie zarzuty
postawiono na zasadzie – cały świat dał po dziesiątkach? CO ONI W TYM WIDZĄ?! DLA MNIE(i tu pomijam fakt subiektywności recenzji, a przywołuję do porządku z powodu rzeszy ludzi, którzy zamierzają to przeczytać) TO MIAŁKA STRZELANKA.|CD-A stanęło w pseudoopozycji w zasadzie nie prezentując jakichś poważniejszych zarzutów, czy straszliwych błędów. Ot po prostu redaktor „nie ogarnął” prozy licealistów Amerykańskich.|Nie zmienia to oczywiście faktu, że cała linia fabularna była straszliwie zagmatwana i możliwa
do poznania wyłącznie przez wyjątkowe zaangażowanie gracza w produkcją(przeglądanie każdego kąta etc.)|Na ogół nie spotykamy podobnych tytułów – w związku z tym do tej pory uważam że odbiór gry przeez obu „zhejconych” redaktorów raczej nie wniósł specjalnej jakości do pisma. Z tego też powodu nie dziwi mnie reakcja na ich teksty. Na zakończenie powiem, żę żałuję iż to nie twoja publicystyka znalazła się w CD-A miesiąc po premierze. Pewnie wtedy nie straciłbym tyle szacunku do redaktorów…
Ma za duże wymagania. Grafika jak w Quake 2, ktoś tu nas robi w balona.
Wreszcie ktoś zdiagnozował problem Infinite. Gry nie „zabiło” zbytnie wydumanie (jak wielu twierdzi), tylko właśnie to: spajająca wszystko do kupy kampania marketingowa wycelowana w typowego hamerykańskiego gracza, który nie potrafi nawet odpowiedzieć na pytanie o rozwinięcie skrótu USA.|Widać jak na dłoni:|Prymitywna mechanika.|Bijący zewsząd Star-Spangled-Banner i nawiązania do „Ojców Założycieli”.|Aspekty „filozoficzne” skrzętnie ukryte, by nie dekoncentrować młodego miłośnika cheesebugrerów.
redaktorzy cdaction!!! dajcie już sobie spokój – wasze „mądre” komentarze świadczą dla mnie tylko o tym, że opinia wszelkiej maści specjalistów – krytyków, recenzentów – jest warta tyle co nic. infinite to najlepsza gra single player w jaką grałem, rzadko spotyka się podobne dzieło – z genialną fabuła, klimatem, grywalnością, przepięknym światem, jesteście niekiedy beznadziejni jeśli chodzi o recenzje – zbyt wielkimi „specjalistami” się staliście. idźcie grać w bierki – taka moja rada 😉
Wiem że mogę zabrzmieć jak heretyk, ale ja tę grę kocham od dnia jej premiery. o fabule myślałem jeszcze kilka dni po ukończeniu a walka mi sie niesamowicie podobała, tak samo modele postaci.
Niestety, znak czasów. Twórca gier nie może swobodnie stworzyć arcydzieła – to nie malarz czy pisarz, ba – nawet nie reżyser. Niestety w tej branży za bardzo chodzi o zielone – jeżeli nie przystosujesz dzieła dla przeciętnego amerykańskiego przygłupa, nie licz na dobrą sprzedaż i profit, a tworzenie gry jest dużo kosztowniejsze niż książki czy obrazu. Chora ilość środków idzie na marketing. Smutne to trochę. Fabularnie 10/10, obniżam ogólną ocenę za kuriozalną ilość bezsensownych strzelanin i inne bzdurki.
@Berlin|Drogi Panie Berlin, jeśli chciałeś grać w PRZYGODÓWKĘ, trzeba było zamiast B:I do napędu włożyć PRZYGODÓWKĘ, a nie FPS’a. Bo tym właśnie jest Bioshock – FPS’em. Z Bardzo ciekawie opowiedzianą historią, co bardzo rzadko zdarza się w tym gatunku. ale to ciągle jest FPS. Powtorz jeszcze raz: FPS. I jeszcze kilka razy aż dotrze do Ciebie znaczenie tego skrótu.
Gdyby ktoś dalej nie rozumiał. FPS – First Person SHOOTER. Pierwszo-osobowa STRZELANKA. Gra w której się STRZELA. Do przeciwników. Strzela się, nie rozmawia, strzela. Strzela.
Czyli nikt, nawet recenzenci nie zauważyli w tej grze podobieństw utopii (Columbi) do komunizmu? Przecież to widać: Miasto rządzące przez jednego człowieka. Jedyna słuszna religia (wiem, że komunizm nie uznawał żadnej religii) to ta wprowadzona przez Proroka. Rządzone twardą ręką pod przykrywką „demokracji”. Jedna najwyższa klasa (komunizm niby dawał mówił, że wszystkie klasy są równe, ale zawsze byli ci 'lepsi”). I Vox~ którzy też święci nie byli. xD
No i o tym Berlin mówi… i ta też od razu po premierze (kupiłem preorder) mówiłem, że niestety, panie i panowie, ale los skrzywdził tę grę, robiąc z niej FPSa. Zbyt dużo durnego strzelania i beznadziejnych pretekstów do masowego mordu sprawił że do końca gry nie byłem pewien dlaczego jestem nieśmiertelnym badassem… Dopiero zakończenie mi to wyjaśniło.
i ja też* od razu po premierze
I co jest złego w tym, że gra zadawała tyle pytań? Co jest złego w tym, że pole do interpretacji jest przeogromne. Redakcja CD-Action zawsze optowała za ideą uznania gier wideo za formę sztuki. Sztuka podlega prawom interpretacji, tak jak fabuła tej gry. Dlaczego ani Hut, ani Allor uznali największą zaletę tej gry – fabułę – za wadę?! Tego nie potrafię znieść i zrozumieć. Uznaję Wasze zarzuty wobec formuły rozgrywki. Bledną one jednak w porównaniu z tym jaką historię ta gra opowiadała.
@Wolfur|Ale główny bohater nie był ministrantem, wiesz? Umiał zabijać i robił to bez skrupułów. Grając w Infinite nie miałem jakiegoś wrażenia że zabijam absurdalne ilości przeciwników. Śmieszy mnie natomiast fapienie się tym słabym Last Of Us – Gra o przetrwaniu w której zabija się 1000 przeciwników 🙂
Czasem mam wrażenie, że ze wszystkich recenzentów na świecie tylko CDA widzi Infinite takim, jakim faktycznie jest. Czyli niezłym shooterem z fabułą, która nie obraża, ale wybitną nazwać jej nie można. Owszem, ma swoje momenty (Hall of Heroes, rzut monetą, koncert Stonesów), ale w żadnym stopniu nie zszokowała mnie tak jak Spec Ops: The Line, System Shock, czy pierwszy Bioshock. Nie zrozumcie mnie źle, lubię tę grę, nie żałuję zakupu, ale na tak wysokie oceny za fabułę bardziej zasługiwał już Spec Ops.
Bioshock był tworzony jako fps i nie widze sensu, zeby go przemianowali na przygodowke. Skoro poprzednie czesci byly fpsami, to czemu do licha oczekiwaliscie przygodowki od tej czesci? Te znajdzki wyjasnialy fabule i WYDLUZALY zywotnosc gry, wczuwaly w klimat. Jak sie nie chodzilo po zakamarkach i nie szukalo, to gra konczyla sie zapewne dosc szybko. Najwyrazniej autor za malo sie wczul w klimat, bo przeszkadzaly mu elementy FPS, ktore sa nieodlaczna czescia Bioshocka o.0..
Jedna z najbardziej przehajpowanych gier obecnej generacji. To dobra gra, na 7/10.Scenariusz jest taki sobie, tylko zakończenie było bardzo dobre. Ale i tak ma masę wad.|Dlaczego zabicie Bookera przed Chrztem spowoduje nieistnienie Comstocka? Przecież mamy nieskończenie wiele światów i w tym znajdą się takie w których Booker nie zginie przed Chrztem.|Wątek Songbirda w zasadzie nie istnieje, można w jednym zdaniu wszystko o nim napisać.
Brawo! Dawno nie czytałem na żadnym portalu o grach tak dobrego tekstu!|@Grycan Według twojego opisu, to w Polsce mamy komunizm:)
ktoś w ogóle skumał ze problemem bioshocka jest nie tyle bycie fps, co bycie SŁABYM fps i w takim wypadku lepiej zeby tych elementów z karabinem w dłoni było jak najmniej.
@Nezoris|Ale na szczęście to tylko twoja opinia z którą każdy może się nie zgodzić.
R2r @ Poprawka… Tylko Berlin (i dość spora grupa graczy oraz komentatorów) widzi Bioshocka: Infinite takim jaki faktycznie jest. Teksty Allora i Huta z rzetelną, popartą argumentami analizą nie miały nic wspólnego. Po za tym, dałbym BI chociaż nieco punktów za dobre chęci. Fakt, Spec Ops miażdży konkurencję, ale też Infinite nie zasługuje na całokształtny olew.|Berlin @ Brawo za ten artykuł. Sensowny, dobrze napisany i uczciwy tekst jest zawsze mile widziany. Większość argumentów całkowicie popieram. cdn
„Urodziłęm się w XXI wieku…” Tu chyba Beriln masz bład, bo max 12lat to nie masz, nie 😀 ?
cd. Również po przejściu gry, pomyślałem, że taki „Bioshock: Berlin” jak go opisałeś byłby dużo lepszym tytułem. Powiedziałbym jednak, że w tej fabule jest nieco więcej. Fakt, wszędzie wszystkiego pełno, ale jaby się skupić na czteroboku Booker -> Elżbieta -> Comstock -> Bliźniaki, wtedy można wyciągnąć z gry najwięcej mięsa, które akurat mnie, ze świetnym zakończeniem, zaspokoiło. Niestety słynny ostatnio modny”dysonans ludonarracyjny” jest w Infinite obecny. Osobiście też bolą mnie braki mechanik z (cdn.)
cd. z pierwszych Bioshocków (może dzięki nim gra nie była by tak płytka gameplayowo?). No ale cóż… Bardzo dobry artykuł… Szkoda, że znalazł się na stronie, a nie w piśmie gdzie równie skutecznie mógłby zastąpić fragmenty recki Huta czy felieton Allora. Tamte rzeczy nie powinny zostać napisane.
I BTW. Moimi ulubionymi poziomami były Emporium i Dom Comstocka. Najbliższe klimatem oryginalnego Bioshocka
@NBlastMax|Zdecydowanie zgadzam się z Twoim wywodem. Grze nie odmówię klimatu, specyficznego uroku i tego, że w zalewie miernoty fabularnej Infinite jakoś się broni. Ale przede wszystkim ta gra nie wyciągnęła za wiele ze swojej historii, a możliwości miała spore. Poszczególne tematy jak niewolnictwo, rewolucja, relacje ojciec-córka-macocha, religia i wiele innych zostały ledwie liźnięte, jedynie honor i pamięć o poświęceniu żołnierzy był wystarczająco smakowity, wieloznaczny i podatny na dodatkowe (cdn.)
niewymuszone przez brak rozwinięcia tematu, interpretacje.|Po zakończeniu gry zastanawiałem się nad nią dosłownie chwilę, kiedy przypomniałem sobie motyw z monetą. Nie czułem tego rozstrojenia, szoku, próby poskładania wszystkiego, które to uczucia targały mną po Spec Ops. Tam, kiedy zrozumiałem, że zastanawiając się nad motywami bohatera i gry, tak naprawdę zastanawiałem się nad sobą, byłem zszokowany, przybity tym co odkryłem. Takiego właśnie uczucia oczekiwałem po BI i niestety nie otrzymałem tego.
Inna sprawa, że grało mi się naprawdę przyjemnie, a mój lekki zawód wziął się ze zbyt wygórowanych oczekiwań względem pana Levine’a, którego cenię za System Shock 2, pierwszego Bioshocka i postać Garretta.
Przez tą całą gimbazę i „gry” która dla nich się tworzy, ograniczam się do Moh Allied Assault i dodatków w trybie Mp. Gdzie się podziały takie gry jak pierwszy Supreme Commander?
@Heywood wciąż są na rynku, tylko trzeba nieraz trzeba głębiej poszukać. Co do Bioshocka – AI Elizabeth jest zdecydowanie przereklamowane. To, że nie przeszkadza w walce i nie trzeba jej podcierać tyłka oraz że dorzuca nam apteczki/ammo/wigor to akurat wielki postęp nie jest. Ba, to jej ciągłe gadanie: łap to, łap tamto doprowadzało mnie podczas gry do nerwicy. Nie ma opcji wyłączenia tego i jest to kolejny ukłon w stronę casuali. Słabo ci idzie – partner komputerowy Ci pomoże. Bioshocku 4, wróć pod wodę.
„Problem w tym, że właśnie z tego powodu Infinite wylądowało w pudełkach jako strzelanina”. – To dlaczego w waszym sklepie Bioshock Infinite jest zaliczane jako RPG???|LINK – http:sklep.cdaction.pl/pc/rpg
Moim zdaniem gra mówi o tym że nieważne co w życiu będziesz robił to i tak umrzesz.
@michu5a2, byś sie zdziwił.