[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie
![[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2021/11/19/18372cce-c5bf-4803-816e-80dfb7490273.jpeg)
Przede wszystkim, boli mnie zbrodnia, którą określam sobie w myślach “syndromem Łozińskiego”, czyli zmienianie gier fantasy w polski festyn pełen górali z kolorowymi kutasikami przy kamizelkach. Wartość fantastyki opiera się na egzotyce: po to cofamy się do alternatywnej, średniowiecznej rzeczywistości i podziwiamy okute w zbroje smoki, żeby wyobrażać sobie światy, do których nigdy nie będziemy mieć wstępu. Fantastyka opiera się na mitach i legendach, ale rozdmuchuje je kiedy ma ochotę – czytając o elfach przed oczami mamy wyniosłe istoty ze spiczastymi uszami, a nie wróżki kryjące się w trawie pod grzybami. Dlatego też krasnoludy są krasnoludami, a nie krzatami, dlatego też sami zdecydujcie co bardziej pasuje do Aragorna: obieżyświat Skibniewskiej, czyli “ktoś wiele podróżujący, włóczący się po świecie”, czy łazik Łozińskiego, czyli “rodzaj sondy kosmicznej, posiadający możliwość poruszania się po powierzchni ciała, na którym wylądował”. Jest różnica? Jest.
Owszem, tłumaczenie nazw własnych pozwala zrozumieć znaczenia chociażby nazw klanów w Warcrafcie – przypomina mi się książka Richarda A. Knaaka przetłumaczona przez kogoś na nasze, którą czytałem za dzieciaka. Biegał w niej Orgrim Młot Zagłady, a nie Doomhammer i już wtedy wydawało mi się to trochę komiczne, bo przecież każdy potrafi zajrzeć do słownika i sprawdzić co znaczy “doom” i “hammer”, jeżeli bardzo tego potrzebuje. Obok niego po kartkach zamiast Deathwinga panoszył się Skrzydła Śmierci, co jak dla mnie całkowicie zabijało “epickość” ewentualnej opowieści. Czegoś takiego dopuściła się też Cenega zezwalając na przełożenie “Dragonborn” na Smocze Dziecię w polonizacji Skyrim. Kiedy zabijesz kolejnego latającego gada będąc smoczym dziecięciem spróbuj traktować siebie na poważnie. Udało się?
W języku polskim, który od spółgłosek nie stroni i na szczęście operuje literką “r” w wymowie, słowo “dragonborn” brzmi, że tak powiem, mocno. Jest twarde, jest zbitkiem sylab “dra”, “gon”, “born”, czyli trzech elementów rozpoczynających się twardymi spółgłoskami. Nie jet to więc ani tra-kon-porn, ani tym bardziej “smocze dziecię” rozwlekające mocny zbitek w plątaninę językową, którą nawet na trzeźwo ciężko jest wymówić. To jest po prostu zła lokalizacja. Prawda, nie da się przełożyć “dragonborn” na polski utrzymując literki w wersjach twardych i zamykając je w jednym słowie. Każda wariacja wokół “smokosynów”, czy “smokorodnych” nie będzie pasować do klimatu gry, ani nawet nie będzie wyglądać ładnie w dialogach.
Kiedy marudziłem parę miesięcy temu na smocze dziecięta, Hut stwierdził: “Skąd wiesz jak to rodowitym Anglikom/Amerykanom brzmi? Może równie kiczowato, co nam to Smocze Dziecię?”. Nie zaprzeczam – to fantastyka i naprawdę ciężko jest wyobrazić sobie jakąś książkę ze smokami, która nie brzmi tandetnie, albo po prostu kiczowato. My mamy swoje “połacie dziewiczych lasów”, oni mają co innego. Kwestia rozbija się o to, że każde tłumaczenie jest nie tylko przekładem literek na literki, ale także adaptacją. Czymś, co ma utrzymać nastrój i klimat oryginału w innym języku – może być to zarówno klimat urojony przez czytelnika, jak i klimat zarysowany przez autorów. I jeżeli Skyrim jest kiczowatą fantastyką “wysoką” o smokach, wikingach i z klimatem tak “epickim”, że ciary przechodzą, to tak ma wyglądać też polska wersja tej gry – chcę w niej widzieć Zrodzonych Ze Smoków, a nie smocze dziecięta. Chcę totalnego kiczu, ale trzymającego się spójnej wizji wirtualnego świata.
Dlatego nieważne jest jak bardzo komuś po drugiej stronie lustra nie pasuje jego Dragonborn, ważne jest jak bardzo nam nie pasują smocze dziecięta. A nie powinny – no chyba, że ktoś woli krzaty od krasnoludów, ale to już dyskusja o gustach i guścikach.
Wszystko, o czym piszę, to oczywiście pojedyncze przykłady – te, które akurat pamiętam najlepiej i na których mogę łatwo przekazać gdzie dokładnie widzę wady polonizacji gier. Zabiegi dosyć powszechnie stosowane, które mogliście zauważyć też w innych grach. Jakich? Chętnie poczytam, jeżeli macie coś pod ręką, bo niestety nie znajdę przed emeryturą czasu na przechodzenie starych gier od nowa w poszukiwaniu kwiatków i wpadek, “a pamięć już nie ta, co kiedyś”.
### DUBBING!
Od kiedy tylko gry w polskiej wersji językowej zaczęły się pojawiać w sklepach, traktowałem te tłumaczenia raczej jako przyjemny dodatek, a nie element decydujący o zakupie. Między innymi dzięki temu, że kilka lat wstecz musiałem grać po angielsku nauczyłem się tego języka na poziomie wystarczającym, żeby rozumieć o co chodzi. To właśnie konieczność “radzenia sobie” dała mi najwięcej – kiedy pojawiły się dubbingi, wyłączałem je kiedy tylko się dało.
Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że dubbing kosztuje: aktorom trzeba zapłacić, sesje nagraniowe do tanich nie należą i reżyser dźwięku siedzieć za dwa piwa w studiu przecież nie będzie. Budżet na to wszystko z reguły jest potężny, ale i tak mniejszy niż ilość pieniędzy, które wydano na oryginalną wersję językową przy produkcji gry. Znaczy to tyle, że trzeba ciąć koszty: zatrudnić mniejszą ilość aktorów, albo po prostu drugą ligę. Czasami więc angażuje się jedynie kilka znakomitych głosów, przy których reszta blednie i z lokalizacji wychodzi potworek, w którym perły po prostu giną. A pamięta się z reguły tylko to, co najsłabsze…
Tyczy się to oczywiście głównie dialogów, bo właśnie w nich słychać czy aktor wie co robi, czy po prostu czyta jakieś nic mu nie mówiące literki z karteczki. Jeżeli ja grając czuję się, jakbym oglądał Trudne Sprawy, to coś ekipie od polonizacji po prostu nie wyszło – a nie wychodzi często. Czasami dubbing sprawia, że mam ochotę wyrwać sobie uszy i nie słyszeć już nic nigdy.
Spójrzcie na materiał dydaktyczny:
(audio wyciąłem z TEGO filmu)
To przykład prosto z Diablo III. I o ile barbarzyńca konsekwentnie trzyma w całości równy, wysoki poziom, to wyrwana prosto z reklamy proszku do prania zaklinaczka po prostu irytuje. I to irytuje bardzo, bo jej wypowiedzi jest w grze sporo, a jako postać towarzysząca w zabawie gada co chwilę. Nie oczekuję oczywiście, że byle pierdółka wypowiedziana przez niezbyt ważną osóbkę będzie tak dobra, jak rozmowa między dwoma kluczowymi dla fabuły postaciami, ale oczekuję, że nawet byle rozmowę na pustyni pomiędzy biciem potworów będę w stanie strawić bez tamowania krwi wylewającej mi się z uszu. To nie musi być oskarowe przedstawienie, po prostu nie może być żenujące. Oczywistym jest, że w dowolnej lokalizacji tego typu “popisy” rzucają cień na resztę: a szkoda, bo ładowanie pieniędzy w coś, czego nie da się ładnie wykończyć – jak dla mnie – po prostu nie ma sensu.
Tym bardziej, że tego typu malutkie niedociągnięcia niszczą „sen na jawie”, w który potrafią wprowadzić gry. Jedno zgrzytnięcie zębami w trakcie zabawy spowodowane kiepskim dubbingiem, czy tłumaczeniem da się uratować… ale jeżeli tego typu niedociągnięć jest więcej, to siłą rzeczy odciskają one większe piętno na wspomnieniach z gry, niż ewentualne inne „wspaniałości”.
Dialogi nie mogą być też drętwe. Słuchając rozmów postaci w grach nie mogę widzieć na ekranie jednego, a słyszeć czegoś kompletnie innego. Kiedy złożone są z nagrywanych osobno sampli bardzo trudno jest uzyskać naturalny efekt – szczególnie, kiedy aktor nagrywa rozsypane kwestie nie wiedząc gdzie i kiedy się pojawią, a tak to z reguły wygląda. Przykładem może być większość rozmów z NPC w Falloucie 3:
Czy nawet niektóre kwestie z Mass Effecta 2… W którym pojawiło się coś jeszcze lepszego. Nie wiem, czy mam zwidy, czy rzeczywiście słyszę tutaj jedną aktorkę prowadzącą schizofreniczny monolog, ale chętnie się dowiem jak wam się on podoba. Posłuchajcie:
Czasami ambitny zespół odpowiedzialny za polonizację próbuje też przełożyć grę “na nasze” w stu procentach. Tak było w Skyrim, w którym podmieniono nawet odgłosy wydawane przez postać podczas skakania, czy atakowania: wszystkie “UGH” i “ARGH” zostały nagrane od nowa z efektem komicznym. Pograjcie, porównajcie. Kiedy moja teściowa usłyszała machającego mieczem elfa i jego “Umgggh, hajaaa!”, to prawie z krzesła spadła ze śmiechu.
Ale zestawmy to wszystko z absolutną perełką dubbingu w grach, czyli rozmową pomiędzy Geraltem a Talarem w pierwszym Wiedźminie:
I to tylko kilka przykładów wad polskich dubbingów, które skutecznie mnie od nich odstraszają. O ciągłej rotacji sześciu głosów, które – mogło by się wydawać – występują w każdej polonizacji nawet nie będę się rozwodzić. O tym, że nawet dobra lokalizacja może zostawić po sobie bardzo złe wspomnienia też nie ma sensu pisać – wszyscy to już przecież przerabialiście na własnej skórze.
### HIPERPOPRAWNOŚĆ!
Jest jedna taka tendencja w polskim dubbingu, która frustruje mnie chyba najbardziej. To hiperpoprawność, czyli ogólnie mówiąc, przesadna poprawność w wymawianiu niektórych słów. Odwołam się jeszcze raz do polskiej wersji Skyrim – z kim byście w niej nie rozmawiali, wszyscy wymawiają ogonki na końcu słów. A to razi, bo nikt na świecie w normalnej rozmowie nie akcentuje “się” na “ę” i nikt nie mówi “kończę” przez “ę”. Nacisk położony na ogonkowe końcówki sprawia, że melodia dialogów psuje się doszczętnie – powiedzcie sobie pod nosem: “A weź się stąd zabierz, ziomeczku” w wersji niechlujnej (“a weśsie stąd”) i wersji hiperpoprawnej. Czujecie różnicę?
Jeszcze gorzej jest kiedy przychodzi do nazw obcych, czy zmyślonych. Nasi rodzimi aktorzy po prostu nie bawią się dobrze wymawiając “Dovahkiin”, czy “Tamriel” i to wszystko z kartek tak, jakby po prostu próbowali się nie pomylić. Nie ma w nich życia, nie czuć nawet grama osobistej identyfikacji z tekstem. A jak uwierzyć NPC-towi mówiącemu, że pochodzi z jakiejś odległej krainy, kiedy za każdym razem dba o to, żeby nie walnąć się w jej nazwie? Brzmi to sztucznie, a do tego czasami wręcz absurdalnie, kiedy jak na dłoni widać, że “głos” nie rozumie o czym w ogóle mówi. A skoro sam nie rozumie, to ty graczu na pewno też nie wiesz o czym mowa i trzeba ci powoli, spokojnie i dokładnie.
Druga sprawa, ale równie ważna, to fakt że język polski nie jest tak regionalnie zróżnicowany, jak angielski. Pozwolę sobie zacytować fragment jednej z recenzji, które pisałem, bo nie ma sensu powtarzać się, ale innymi słowami:
Jeżeli kiedyś wybierzecie się w podróż samochodem po Wielkiej Brytanii, to co około sto kilometrów będzie słyszeć inną wymowę określonych słów, a czasami też całego słownika po kolei. Ucinając długą historię do kilku ogólników: standardowy angielski, który znamy to język rozpropagowany przez narodowe radio i telewizję – dopiero kiedy te urządzenia trafiły do domów Wyspiarze usłyszeli jak należy wymawiać swój język. Akcenty regionalne jednak nie zniknęły, dzięki czemu Anglik z północy gada inaczej niż ten z południa (…). Mnogość akcentów wpływa na to, że ludność z zewnątrz – np. z Polski – jest w stanie oglądać film o Robin Hoodzie, słyszeć wymowę rodem z wioski oddalonej o dwieście kilometrów od Londynu i być przekonanym, że to staroangielski.
Polski nie jest tak zróżnicowany. Możemy sięgnąć po gwarę śląską, po kaszubski, ale mimo wszystko i tak przy niewielu okazjach można by te dialekty wykorzystać – obsadzając kogoś mówiącego “wiycie co, przysełek siy wos cosi spytać” możemy uzyskać co najwyżej klimat góralski… A znacie jakąś grę o góralach, którą trzeba by lokalizować? Czy jesteście w stanie podać mi przykład zagranicznej produkcji, w której “w antryju na byfyju stoji szolka tyju” nadałoby postaci charakteru, a nie zmieniło w wesoło zaciągającego Ślązaka?
Oryginalne wersje gier często są naładowane smaczkami językowymi – często pojawiają się w nich różne dialekty rzeczywistych języków, a nie tylko nic nie znaczące wymyślone słowa elfów i krasnoludów. Tej róznorodności po polsku oddać się nie da, jedyne z czym można się bawić, to brzmienia: barbarzyńca musi mówić nisko, elfka seksownie i ponętnie. Tyle bajerów.
Czytaj dalej
130 odpowiedzi do “[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Na temat polonizacji gier dyskutowaliśmy z Hutem długo i ostro po premierze Skyrim. Nie byliśmy w stanie dojść do porozumienia, bo chociaż zgodnie stwierdziliśmy, że to lokalizacja kiepska, to mieliśmy całkowicie inne zdania na temat tego dlaczego jest kiepska.
Jako dziecko – w sumie prawie, że zaraz po nauczeniu się jako tako czytania i pisania – byłem zmuszony siedzieć ze słownikiem na kolanach, bo dubbingów wtedy nie było. Nawet wersji kinowych (które wyszło – paradoksalnie – później). I ten angielski umiem, czego o młodzieży obecnie powiedzieć nie można. Co do przekładu, dubbingu czy lokalizacji ogólnie, problem polega chyba własnie na braku zrozumienia języka obcego. Koszmarem jest przekład „Gry o Tron”, kiepsko się słucha audiobooków – Harry Potter …
… Harry Potter w wykonaniu Fronczewskie jest świetny tak długo, jak nie pojawiają się brytyjskie nazwy własne i imiona postaci. Żeby było zabawniej, przekład z innych niż angielski języków idzie lepiej – może ma na to wpływ „próbny system wydawniczy” (tłumacz za free dwa rozdziały na próbę) i rzesze licealistów zaangażowanych w rpg lecą na złamanie karku „pracować w wydawnictwach”? Nie wiem, ale za bardzo szanuję dzieła artystyczne, by je niszczyć koszmarnym polskim lokalizowaniem 🙁 smuteczek :/
Co do tej schizofreni, tylko Ci się wydaję że gra w tym fragmencie jedna aktorka. Są dwie: Anna Gajewska i Agnieszka Matysiak. Raczej to słychać wyraźnie (ja jako fan polskiego dubbingu, nie mam problemu z rozpoznaniem aktorek, ale przyznam że ktoś kto się tym kompletnie nie interesuje może mieć problem z rozróżnieniem czy gra jedna aktorka czy dwie)
Zgadzam się z tekstem w 100%. Idealna podsumowanie. Co do najgorszych dubbingów – większość gier fantasy z naciskiem na takie gry jak Heroes V (tragiczny głos Izabeli, szacunek dla pani Foremniak – ciężko być aż tak słabym) czy Disciples 3 w którym w kółko powtarzają się mega drętwe kwestie.
Pamiętam w Dead Space 1 kiedy Hammond mówi do Izaaca: „Isaac, come in”, a on był w zupełnie w innej części statku (chyba misja ze zniszczeniem asteroid), to nasi przetłumaczyli dosłownie: „Isaac, wejdź” xD
Ja tam wole słyszeć „Smocze Dziecię” niż „Dragonborn” bardziej pozwala mi się wczuć w klimat, jednak teksty podczas rozmów z NPC są strasznie sztywne. Podane przez ciebie fragmenty oczywiście mogłyby brzmieć lepiej, ale bardziej rażą mnie błędy reporterów w TV. U nas akcenty regionalne zaczynają zanikać, lecz nadal da się znaleźć osobę na mazowszu która wymawia np. „czyly” zamiast „czyli”.
Ja jestem zdecydowanym zwolennikiem polonizacji. Polskie wersje Wrót Baldura, Warcrafta III czy Icewind Dale’a są naprawdę kapitalne. Ba, podobają mi się bardziej niż wersje oryginalne.
Sam pamiętam długie sesje przed TV i konsolą ze słownikiem na kolanach, żeby zrozumieć chociaż w minimalnej części o czym jest fabuła danego tytułu (MGS, Silent Hill, Resident Evil 3). Teraz grając w nowe tytuły, które są spolonizowane, staram się w maksymalnym stopniu ograniczyć wersje do minimum (jeśli jest taka możliwość to w ogóle się przełączam na wersję ENG).
Nie zgodzę się tylko co do zpolszczonych nazw. Moim zdaniem są fajne a kręcą na nie nosem osoby zbyt przyzwyczajone do angielskiego. Nie wspominając o tym że czasem są lepsze niż w oryginale: np. cienista zamiast shadowmare w TESie.
zbyt przyzwyczjone do angielskiego… trochę źle to ująłem ale mam nadzieje że wiecie o co mi chodzi ^^
Przypomniały mi się spolszczone nazwy miast w Skyrimie – biała grań, falkret, samotnia PĘKNINA. Jak to dobrze, że mogłem wybrać wersje językową, te nazwy wzbudzają taki śmiech, że cała immersja idzie w diabły. A co jest w tym najlepsze? W spolszczonym oblivionie nikt nie tłumaczył nazw miast (wyobraźcie sobie tekst ”mieszkam w kowadle”) i było dobrze…
@norq Zgodze się z Tobą co do tych gier, które wymieniłeś. Wszyscy pamiętamy genialny głos Piotra Fronczewskiego. Ale ile jest tak dobrych polonizacji poza tymi paroma grami? Kilka. Reszta od Baldura i innych starych RPG odstaje i to mocno. A szczególnie FPS-y jak Far Cry i Crysis. Dlatego wole, gdy mam wybór – polskie głosy/polskie napisy i angielskie głosy albo w całosci po angielsku. I to jest jedyna metoda by zadowolic wszystkich.
Dotąd lubiłem felietony Berlina, ukazywały pewne sprawy z odmiennej perspektywy. Teraz to jednak czyste malkontenctwo pierwszej wody. Łoziński w przypisach szczegółowo wyjaśniał, kiedy i dlaczego tłumaczył pewne nazwy i ja się z nim zgadzam. Może jego tłumaczenie jest odmienne do tego, jakim uraczyła nas Skibniewska, ale na pewno nie gorsze. Po prostu inne. I przyznam, całkiem ciekawie ukazuje Śródziemie.
Mnie denerwuje jedna jedyna rzecz w polskich wersjach językowych. Mianowicie czasem zupełnie pozbawione sensu tłumaczenie angielskich nazw własnych. Szczególnie mnie to irytowało w Skyrimie, w którym zastąpiono część nazw miast. I tak z jednej strony była Pęknina i Gwiazda Zaranna, a z drugiej Markart i Falkret. Później znajduję jakąś notkę, w której jest napisane coś o Riften. Patrzę na mapę i Riften nie widzę. Dlatego ja bym nazwy głównych lokacji, broni itp zostawiał z oryginalnymi nazwami.
Co do Skyrim zaś, również bym polemizował. Bardzo denerwują mnie anglojęzyczne nazwy i wciskanie ich na siłę do dialogów naprawdę nie brzmi dobrze. Imo dużo lepiej sprawdza się to, osławione w powyższym felietonie, „Smocze Dziecię”, dla mnie naprawdę klimatyczna i dobra nazwa. I wygląda o wiele lepiej, niż dialog na poziomie – „Witaj, Dragonborn”. Fuj.
Poza tym spolszczanie gier i dubbingowanie ich to świetna sprawa. Oby jak najwięcej i jak najczęściej. Tylko dobrze by było, żeby ich jakość była większa. Jednak niestety strefa dubbingowa w Polsce leży i kwiczy.|Przez aktorów gry są traktowane jako coś gorszego, bo pewnie mają też za to mniejsze pieniądze. Dlatego stworzyła się grupka kilkunastu osób, które podkładają głos w co drugiej grze i nie muszą się oni w jakikolwiek sposób wysilać przy dubbingu, bo i tak kolejną robotę dostaną.
Oj zgodzę się z mówcą poniżej. Makaronizmy w polskim dubbingu bardziej trzeszczą niż kiepskie tłumaczenie nazw. Swego czasu na YouTubie trafił mi się fandub piosenki barda. Jak śpiewaczka internetowa wyjechała z „Uwierzcie, uwierzcie, Dragonborna to czas” to autentycznie odjechałem od biurka na dobre trzy metry, jakby mnie ktoś smoczą mową poczęstował. Dubbing to ogólnie zło, szczególnie jak nie można sobie wybrać języka i jest się skazanym na polskich aktorów.
Co do Dragonborna. Dragonborn to istotnie jest Smocze Dziecię i wynika to z fabuły, czyli to jest akurat doskonale przetłumaczone.
Przetłumaczone może i doskonale, ale to po prostu źle brzmi…
Co do Dragonbonra… mi się jednoznacznie kojarzy z Baby born… Myślę iż wciskanie angielskich nazw kłuje w oczy w polskich dialogach, właśnie tym bardziej im lepiej zna się angielski. Pamiętam jak podczas czytania wszystkiego co się dało o Śródziemiu(a jak by brzmiało nieprzetłumaczone Middle-earth, łee) w „Dzieciach Hurina” Krasnolud Torin nazywany był klimatycznie Turinem Dęmbową Tarczą podczas gdy w „Hobbicie” nieprzetłumaczony przydomek to Oakenshield… Ależ mi to przeszkadzało wtedy…
@2real4game: no właśnie – „strefa dubbingowa w Polsce leży i kwiczy”. A to jak dla mnie wyklucza stwierdzenie „dubbingowanie ich to świetna sprawa”
Dlatego od kilku lat w ogóle nie gram w polskie wersje językowe. Wole poczekać i kupić sprowadzony oryginał. Na szczęście takie praktyki są coraz częstsze.
Sam polonizacji nie lubię ale z jednym muszę się nie zgodzić. Zgrzytam zębami dużo bardziej na nienaturalnie wciśnięte angielskie nazwy niż na kalekie ich tłumaczenia. Jedyne polonizacje które preferuję nad angielskimi to Wiedźmin, Gothic i S.T.A.L.K.E.R. I to nawet nie z powodu jakości a raczej sentymentu do głosów i w przypadku S.T.A.L.K.E.R’a, lektora. Smocze Dziecię to nawet nie taki zły pomysł ale i tak cieszę się, że w Skyrim mogłem wybrać wersję full eng.
Kolejny „świetny” tekst Berlina…
Hm… Widać Berlin, że jakbyś się nie starał to i tak do polskiego dubbingu się nie przekonasz! 😛 |Idea lepszych polskich dubbingów, jak wspomniałeś zresztą we wstępie – jest z góry skazana na porażkę, a to przez znacznie niższy budżet ;/. W Skyrima nie grałem, ale jeżeli mówisz, że tłumacznie(którym notabene Cenega się chwaliła) jest tak „sfoisko” pocieszne to chyba dziękuję i postoję przy wersji ANG ze słownikiem w ręku.|Temat był przegadany w waszym PODCAST’cie i ciężko coś więcej dodać. 😉 A właśnie…
Polskie dubbingi faktycznie są cieniutkie przy pierwotnych wersjach. Ale to jeśli się zna angielski na wystarczającym poziomie, żeby rozumieć o co chodzi. A takie dzieciaczki czy nawet dzisiejsi gimnazjaliści nijak nie kapują tego języka na wystarczającym poziomie, więc dla nich pełna polonizacja to przykra konieczność. To chyba jedyny logiczny powód dla polskich dubbingów.
@Uplink|Wystarczą napisy, każdy powinien umieć czytać na tyle szybko, by połapać się o co chodzi.
Kwestia gustu. Większość dubbingów jest bardzo nierówna, chociażby me2, gdzie naprawdę polubiłem polskie głosy.
Na moje to przestańcie zajmować się takimi kiczowatymi tekstami i weźcie się za to, co wychodzi wam najlepiej- ctrl+c ctrl+v /trollmode|Spójrzcie na Mass Effect, zły dubbing? Jedynkę i dwójkę przeszedłem „po polsku”, było epicko. O trójce już tego samego nie mogłem powiedzieć, po prostu to już nie było to. Tak samo Battlefield Bad Company 2 / Battlefield 3 i zapewne Medal of Honor: Warfighter. Sam oglądam filmy itp bez napisów w angielskiej wersji ale wykonanie dubbingu w grach EA jest jednak przekonujące.
Taa wszyscy wiemy, że redaktorzy CDA spuszczają się nad angielskim dubbingiem i nie musicie nam tego udowadniać. Polski dubbing nie jest taki zły. W tym roku z polskim dubbingiem grałem m.in.: we Wiedźmina 1, Risena 2, oba Mass Effecty i we wszystkich tych grach polski dubbing był bardzo dobry. Większej różnicy między dubbingami w przytoczonych grach nie czułem. We wszystkich tych grach polski dubbing trzyma równy, dobry poziom.
@donpepe359 – jakoś mi nie pasował pazura w bc2. Może ze względu na jego dorobek, ale brzmiał dla mnie sztucznie.
@mrfe Może i kwestia gustu, albo i kwestia czy doszukujemy się dziury w całym czy po prostu cieszymy się grą. Ja za chiny bym się nie dopatrzył „schizofrenicznego monologu” w me2. 🙂
częstogra najlepiej brzmi w oryginalnej wersji bo autorzy brali udział w bezpośredniej produkcji a nei byli dogrywani przez zupełnie inne studio ale nie zawsze tak jest, akurat tłumaczenie Diablo wypadło wybornie i nie widzę ustępstw od wersji oryginalnej bo Blizzard zawsze nadzoruje takie rzeczy; ktoś niżej dał przykład gothica i Stalkera- w rzeczy samej! obie gry miały świetne polskie wersje, tak samo gry wydawane przez Sony są tłumaczone bardzo pieczołowicie
Matko boska, to tak samo jak z tłumaczeniem SANDWORM. Na polski były dwie wersje: Czerw pustyni lub Piaskal. Wole tą pierwszą o bardziej oddaje to czym jest to zwierzę( ta druga też może być) bo jak bym czytał o ujeżdżaniu piaskowych robaków(robali??) to bym wykitował.
Dodam jeszcze tylko, że polscy gracze tak upodobali sobie angielski dubbing, bo w języku którego się nie osłuchało ciężko dosłyszeć jakąś sztuczność. To tak jakbyście grali z chińskim dubbingiem. Język nieznany, nieosłuchany, więc nawet jeśli aktor grałby najsztuczniej na świecie to i tak tego niedosłyszycie.
@Berlin- 3 na szynach, siadaj. Tylko nie kumam sensu tego kontrastowania z wiedźminem.
Może i tak, ale samo to, że był tam Pazura i Baka jak i paru innych dobrych aktorów całkiem zmieniło klimat gry na przyjazny uszom. 🙂 |http:www.youtube.com/watch?v=z9l6peFUl60
Nie znoszę polskiegu dubbingu w grach, ale dubbing w filmach (czy nawet lektor) to jest coś co kompletnie zabija film. Jak można być fanem np. DeNiro czy Washingtona, jeśli nie słyszy się ich głosów, nie czuje emocji które w to wkładają, a jedyny aspekt aktorstwa który się zna to mowa ciała?
@Berlin- tak a propo to Polacy dość szybko zaakceptowali by taką mowę Góralską u krasnoluda.
„[…]słowo “dragonborn” brzmi, że tak powiem, mocno. Jest twarde, jest zbitkiem sylab “dra”, “gon”, “born”, czyli trzech elementów rozpoczynających się twardymi spółgłoskami. Nie jet to więc ani tra-kon-porn […]”[t] [k] i [p] również się głoskami twardymi, więc nie rozumiem o co chodziło autorowi artykułu. W ogóle cały ten fragment z próbą analizy fonetycznej brzmi nieco zabawnie.|Pozdrawiam, student polonistyki 😉
+1 do marudzenia na hiperpoprawność
właśnie polski dubbing (oprócz często damskich głosów) bije o całą długość kosmosu angielskie głosy. często do tych drugich dobierani są ludzie, którzy mają głos nastolatków, taki bezdźwięczny, wogóle nie pasujący (przykłady – Starcraft II i Batllefield 3. tam angielskie głosy to… zgroza; człowiek ilzuja w wykonaniu angielskim brzmi jak ciota, w wykonaniu zbrojewicza – jak prawdziwy szef tajnej organizacji). chyba że są to filmy. mam nadzieje że nikt nie słyszał 1 wersji dubbingu do star wars mroczne widm
Jeżeli mam możliwość, to zawsze wybieram oryginalny VA z polskimi/angielskimi napisami. Nie tylko polski dubbing potrafi być kiepski. Grając w „Last Story” z brytyjskimi aktorami za nic nie mogłem się wczuć.
Ja tam nie jestem chory na syndrom „Gorsze bo Polskie”. Jak mogę, to gram z dubbingiem. Nawet w takim Gothic 2: Noc Kruka, gdzie schizofrenia jest powszechna, czy Mass Effect, gdzie Wrex ziooom często coś „urywa”.
@marcusfenix345 ja się w dzieciństwie zaoglądywałem mrocznym widmem z dubbingiem! Ale już nigdy na niego potem nie trafiłem. A z głosami pań masz całkowitą rację w me2 najgorzej wypadły femshep i jack
@marcusfenix345 Martin Sheen „brzmi jak ciota”? Czy ty nie jesteś przypadkiem głuchy? O ile Grucha to wymiatacz na polskiej scenie dubbingu to jednak nie ta liga.
Wszystko ładnie pieknie, poza słowem lokalizacja, które IMO nalezy wyplewić z języka polskiego
@Prometheus |”Biała Grań” jest OK. Ale „Pęknina” kojarzy mi się z „przepukliną”:
@rebus, ja mówię o fonetyce angielskiej gdzie p-t-k są voiceless, a b-d-g voiced – w ogromnym skrócie można powiedzieć, że b-d-g są więc twarde, a p-t-k miękkie: skrót myślowy na potrzeby tekstu, bo nie jesteśmy tutaj żeby ludzi męczyć dywagacjami o dźwięcznych i bezdźwięcznych 😉