4
19.11.2014, 17:00Lektura na 5 minut

Czy In Ulysses ma szansę być dobrą grą?

Twórców gier niezależnych możemy podzielić na robiących dobre gry oraz tych, którzy na siłę próbują nam udowodnić, że ich dzieła są czymś więcej, niż rozrywką. Niewątpliwym mistrzem, idealnie realizującym program artystyczny drugiej z grup, jest pewien człowiek, próbujący zrobić grę na postawie… Ulyssesa.


Krzysztof „Otton” Kempski

[Więcej na temat In Ulysses - TUTAJ]

Jeżeli komuś jakimś cudem wymieniony tytuł nic nie mówi, parę słów wyjaśnienia. Ulysses to powieść autorstwa irlandzkiego pisarza Jamesa Joyce’a, przez wielu uznawana za najlepszą książkę, której nikt nie przeczytał.

Ten legendarny niemal tytuł, będący odwołaniem do Odyseusza – Ulysses to łacińska wersja imienia głównego bohatera Odysei – wprawia w konsternację wielu czytelników dlatego, że po prostu nie przypomina innych książek. Poza parodiowaniem Homera, oferuje także liczne pułapki w postaci zamierzonych przez autora literóweg, okazyjnych brakówprzerwpomiędzywyrazami czy też błęduw ortograficznych. Szczytem całej tej abstrakcji jest z resztą ostatni rozdział, czyli 70 stron, na których znajdziemy jeden tylko znak interpunkcyjny – zamykającą powieść kropkę. Pierwszym stronom „Ulyssesa” towarzyszy zresztą poczucie, że oto dane nam było zapomnieć umiejętność czytania. A niby zdolność ta jest oczywista jak jazda na rowerze…

Gra dla tych, co nie zrozumieli
Tyle wstępu teoretycznego, przyjrzyjmy się, czym ma być powoływana do życia za pieniądze hojnych graczy produkcja. In Ulysses stanowić ma, co wielką nowością w branży w sumie nie jest, egranizację książki, ściślej zaś pierwszych trzech jej rozdziałów. Fabuła powieści to po prostu opowieść o jednym dniu zwyczajnego człowieka, do tego rozciągnięta na przeszło 900 stron, nietrudno więc odgadnąć, że w ekranizowanej części niewiele znajdziemy elementów czysto fabularnych. No ale przecież w końcu historia jest koszmarem, z którego próbuję się obudzić. A może nie do końca…

In Ulysses podejmuje się bowiem wyzwania znacznie większego, niż tylko dokładne odwzorowanie opowieści z pierwowzoru - w założeniu ma także ułatwić zrozumienie ich treści. Ważną rolę z pewnością odegra zatem szalenie ważny dla oryginału strumień świadomości, polegający na tym, że autor bardzo często po prostu wskakuje do umysłów ważniejszych postaci i przelewa ich myśli na papier, częstokroć w nieukształtowanej jeszcze formie. Gdy jesteśmy świadkami pewnych zdarzeń lub też pod wpływem różnych przedmiotów, nasza podświadomość przywołuje związane z przeszłością skojarzenia. W zależności od tego jak bardzo są dla nas ważne, mogą pochłonąć nas na dłuższy czas lub po prostu rozpaść się w jednej chwili. Czy możliwość częstego zwiedzania wnętrza umysłu bohatera to propozycja dostatecznie interesująca, by zachęcić do zabawy nie tylko fanów pierwowzoru? tak chcę Tak.

Głównym bohaterem trzech pierwszych epizodów jest młody poeta Stefan Dedalus, zadaniem gracza będzie dotrzymanie mu towarzystwa podczas śniadania z dwojgiem współlokatorów, udzielania nauk w gimnazjum czy spaceru dublińską plażą. Główną atrakcją programu ma być wykorzystanie okularów wirtualnej rzeczywistości – co sugeruje już grafika promocyjna, przedstawiająca pisarza w owych goglach – ale domyślnie projekt trafi również na komputery i urządzenia mobilne. O piękno wirtualnego Dublina ma natomiast zadbać silnik graficzny Unreal Engine 3.

Unikatowa książka, mało unikatowa gra
Za projektem ciągnie się jednak cała masa wątpliwości. Pierwsza to oczywiście fakt, że sam gameplay nie odegra żadnej istotnej roli. Ciężko wyobrazić sobie, by w rzeczy projektowanej jako dokładne opracowanie książki dało się umieścić czysto zręcznościowe elementy czy skomplikowane problemy, które można rozwikłać za pomocą interakcji. Będzie to więc kolejny, mało zajmujący samograj, broniący się tym, że treść jest najważniejsza.

Ulysses to zdecydowanie nie kolejne Metro czy Wiedźmin, a tekst dużo trudniejszy od wszystkiego, co do tej pory zdecydowano się przenieść do wirtualnej rzeczywistości. Łatwo ekranizuje się rzeczy stawiające wyłącznie na fabułę, taką książką Ulysses z pewnością nie jest. Aspiracją autora książki było przekazanie za jej pomocą historii, której nie da się odwzorować przy pomocy innego medium, przekazać po prostu ciąg literek, jak najdokładniej opisujących dzień z życia głównego bohatera. Kiedy o czymś myślimy, przez nasz umysł przepływa właśnie ciąg literek, nie obrazów. Tylko… czy da się bez szkody dla całości zastąpić literki warstwą wizualną?

Szyderstwo pisarza, mądrość reżysera
Zdumiewające jest też to, że do stworzenia gry mającej opiewać mądrość gier dobrano powieść, której przesłanie tak bardzo do takiej produkcji nie pasuje. Podczas pisania Ulyssesa, głównym celem Joyce’a – poza refleksjami związanymi z całą ludzkością – było po prostu… wyśmianie całej literatury. Ta jawiła mu się jako zniewolona przez schematy i konwencje, miała przy tym straszliwie zakłamywać rzeczywistość. Myśli ludzkie nie są bowiem spójne, logiczne czy ładnie zredagowane, nie wszystko, co przytrafia się nam na co dzień jest związane z jednym i tym samym wątkiem. Joyce próbował dowieść, że literatura nie jest tak mądra, jak mogłoby się nam wydawać.

In Ulysses ma dalece inne aspiracje. Próbuje książkę nie tyle przełożyć na język gier, co po prostu stanowić formę wirtualnego opracowania. Wielu z tych, którzy po niego sięgną, zaraz po ukończeniu tytułu będzie pokazywać tytuł jako dowód na to, że gry są mądre i powinny być traktowane na równi z resztą sztuki. Tylko… czy owe szatańsko inteligentne, genialne gierki też przypadkiem nie są zniewolone przez schematy? Odyseję literatury już opisano, ale dlaczego jej egranizacja chce podobne błądzenie gier pomiędzy kolejnymi schematami zatuszować? No właśnie…

Gry zaginione
Wszystko to sprawia, że najprawdopodobniej już wkrótce dostaniemy kolejnego indyka, który po prostu na siłę chce się powymądrzać, cytując cudze słowa – prawdopodobnie nawet zainteresuje część ludzi oryginałem - i nie mając przy tym nic ciekawego do dodania. Wielu z was bez tego tekstu zapewne nawet by się nie dowiedziało, że takie coś istnieje. Po co więc o nim w ogóle pisać? Z tego względu, że jest przykładem bardzo popularnego ostatnio w branży trendu. Dlaczego chcemy, żeby sztuką w grach była wyłącznie muzyka, ładna grafika czy fabuła?

Gry wideo istnieją dlatego, że kiedyś zaczarowały odbiorców przede wszystkim możliwością interakcji z otoczeniem. Nie fabułą i grafiką – dobrze, że i te elementy się w nich pojawiły, obecnie jednak często przypisuje im się zbyt dużą rolę. Joyce w swoim dziele odkrył to, o czym tylko książki mogą opowiadać. Czy podobnego rachunku sumienia dokona kiedyś branża gier? Czy kiedyś jeszcze wrócimy z tej odysei do domu?


Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów52

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze