rek

Czy Wiedźmin 3: Dziki Gon ścina z nóg tak samo jak 10 lat temu? Oj, tak

Czy Wiedźmin 3: Dziki Gon ścina z nóg tak samo jak 10 lat temu? Oj, tak
Patrzę na was… Głodnych… Przerażonych…

O tym, że Wiedźmin 3: Dziki Gon jest grą wyjątkową, wiadomo już od pierwszych sekund. Otwierająca cutscenka zręcznie wprowadza nas w uniwersum słowami mędrca, sympatyka Wiecznego Ognia. „Ludzie Północy, stoicie nad przepaścią! Wasi królowie was zawiedli, więc zwracacie się do bogów!” – grzmi głos Tomasza Dedka, zupełnie inny od przyjaznego tembru Jędruli, bogatego sąsiada z „Rodziny zastępczej”.

Narrator przytacza kluczowe elementy świata: wojnę, Koniunkcję Sfer, magię, potwory, wiedźminów („Po dziś dzień swym istnieniem przynoszą nam hańbę!”), Dziki Gon, kult Wiecznego Ognia. Ilustracje wydają się delikatnie ruszać dzięki paralaksie; same w sobie są zresztą przepiękne, z kolei kreska gruba, ostra, mocna. Ktoś klęczy w kałuży, deszcz pada, we wszystkim czuć jakość, budżet, artyzm, spójność – a to dopiero początek. „Bliski jest czas szaleństwa i czas pogardy”.

Odpalam produkcję pierwszy raz po latach, zadając sobie pytanie: Jak będzie mi się grało teraz i czy efekt będzie ten sam co wtedy, dekadę temu? Czy ten tytuł wciąż się broni? Czy okaże się tak dobry, jak go zapamiętałam? Krótka wersja: Tak, a nawet lepszy. Bo po otwierającym przerywniku filmowym poziom trzyma i nie puszcza. Ikoniczne już „Slyyszeeee!” wprowadza cinematic „The Trail” autorstwa Platige Image i w reżyserii Tomka Bagińskiego. Kontekst świata nakreślono, teraz pora na tło fabularne: Geralt i Vesemir są na tropie gnającej na oślep Yennefer. Rozmachu i kunsztu tego filmiku nie powstydziłyby się najlepsze hollywoodzkie produkcje. A z niego przechodzimy już do cutscenki na silniku gry, bez narracyjnego cięcia w postaci ekranu wczytywania. Geralt śpi pod drzewem i śni mu się Kaer Morhen. Piękne.

I teraz tak: Czy po tych wszystkich dramatycznych fajerwerkach, bitwach, wybuchach, intrygach i krukach wyłupujących oczy z czaszki spodziewam się jako gracz, że pierwszą rzeczą, jaką zobaczę, będzie nagi Geralt rozkraczający się w bali? Z kamerą ustawioną tak, że znajduję się centralnie między jego nogami? I z dziwnym krabojaszczurem, który złowieszczo nurkuje pod wodą, aby użreć tegoż wiedźmaka w poślad? To właśnie Wiedźmin w pigułce. Ludzki dramat i podniosłość zderzone z codziennością i niewymuszonym humorem, nierzadko sytuacyjnym; ambiwalencja, jaka towarzyszy zwykłemu życiu. W grach – zwłaszcza tych wysokobudżetowych, z wielkim rozmachem – niełatwo to uchwycić.

Rany boskie. Jakie to wszystko jest dobre.

Wezwijcie babę z miotłą, a nie wiedźmina

Już w początkowej lokacji, Kaer Morhen, czujemy się jak w domu. Warownia to symbol bezpiecznej przystani („Pobudka, mistrzu. Takie nudne te lekcje, że sam usypiasz?”). Od pierwszych chwil mamy wrażenie, że twórcy znają materiał źródłowy, być może nawet darzą go czułością i szacunkiem. Zrozumienie i odwzorowanie esencji postaci z książek przebija w ledwie kilku krótkich kwestiach i gestach. Ciri jest Ciri, Yennefer jest Yennefer, a Geralt… wiadomo. Od razu pojawiają się też nawiązania i mrugnięcia okiem do wiernych fanów powieści i opowiadań. Trening Ciri niemal żywcem wyjęto z „Krwi elfów”.

Ale do tej spokojnej przystani wkrada się zagrożenie, bo przecież w świecie Wiedźmina sielanka nie może trwać w nieskończoność. Dziki Gon to zapowiedź konfliktu na większą niż ludzka skalę, nawet apokalipsy, ale w centrum tej apokalipsy stoi Geralt, jego obawa przed bezsilnością i przed stratą bliskich. To znane nam motywy czy motywacje, to nie jest oryginalna historia. A jednak elementy tej układanki łączą się w taki sposób, że dla nas wydaje się nowa i chcemy w niej uczestniczyć, wiedzieć więcej. Już, teraz, natychmiast.

Gram więc dalej – z wypiekami na twarzy, ponieważ pamiętam, co mnie czeka, ale i cieszę się, bo sporo mi wyleciało z głowy, w związku z czym doświadczam wszystkiego trochę na nowo. W Białym Sadzie i Velen tym razem dostrzegam, że choć to krainy naznaczone wojną i ludzkim nieszczęściem, nie jest to wojna patetyczna czy głośna. Tak jak w książkach, wojenny dramat okazuje się często cichy, a życie toczy się dalej. Całości towarzyszą (jak najbardziej zamierzone) zderzenia kontrastujących nut emocjonalnych. „A o co chodzi z postscriptum?” – pyta Geralta Vesemir, czytając na głos list od Yennefer. – „Wciąż mam jednorożca. Wiesz, którego”.

Niedługo potem mijają drzewo wisielców, a jedno z ciał to ten sam chłopak, który w Białym Sadzie deklarował, że wybiera się do Velen, aby pisać książkę o heroicznej wojnie. Chwilę później ratują przypadkowego chłopa przed gryfem, dramatyczna sytuacja. Geralt mówi do mężczyzny: „Twój koń zginął od razu… A gryfy lubią pomęczyć. Jeść żywcem po kawałku”. Chłop przekrzywia głowę i odpowiada nieco bezmyślnie: „Aaa-aha”. Wszechobecny humor, choćby delikatny i często subtelny, równoważy tragizm sytuacji i ciężkość, która w innym wypadku byłaby nie do zniesienia. Trochę jak w życiu – komizm rozładowuje napięcie.

Bo z ciebie taki kucharz jak z koziej rzyci klarnet

Jakimś cudem twórcom udaje się balansować po mistrzowsku między powagą a żartem, ciężarem a lekkością, ale i tak niektóre sceny są tak mocne, że zostają z tobą na długo, coś z tobą robią. Po wjechaniu do Velen wybucha awantura w karczmie. Nie pamiętam, co zrobiłam podczas pierwszego przejścia lata temu, jednak teraz poczułam zadowolenie, że udało mi się tak poprowadzić rozmowę, aby uniknąć rozlewu krwi. I wtedy z ust jednego z bandytów – już po zakończeniu cutscenki – pada przechwałka o brutalnej napaści na chłopca. Tknęło mnie to tak, jak prawie nigdy. Oczywiście zabiłam ich.

Tego typu momenty pokazują wpływ wojny na codzienność. Na przykład w ogłoszeniach na tablicach (będących istną kopalnią worldbuildingu) przeczytamy o mężczyźnie, który szuka swojego psa, ale nie dlatego, że się o niego martwi, tylko dlatego, że chce go ugotować na rosół. Albo o kobiecie, której odmówiono godnego pochówku, bo mieszkańcy odkryli, że potajemnie przechowywała jedzenie na czarną godzinę. Albo weźmy taki wątek Pań Lasu. Mistycyzm zgrabnie miesza się w nim z rzeczywistością: dzieci wysyła się w ofierze na słodką ścieżkę, bo są tylko kolejnymi „gębami do wykarmienia”.

Poruszają też konwersacje z kultowego już questa z Krwawym Baronem, które teraz – inaczej niż 10 lat temu – wzbudzają we mnie współczucie nie dla Filipa Stengera, tylko dla jego żony i córki. To trzepie mocno, zwłaszcza wtedy, gdy gra poniekąd zmusza nas do opowiadania się po jednej ze stron i zazwyczaj nie oferuje jednoznacznie dobrych czy złych rezultatów wyboru. Ale nawet tutaj mamy zawsze balansowanie między tragedią a humorem, a taki Baron jest równie przejmujący, co na swój sposób zabawny. Weźmy chociażby słynne: „K***a, wiedźminie, wiesz, jak to jest? C***a tam możesz wiedzieć! Nic mi nie zostało! Nic! Tylko flaszka”. Choć mój ulubiony moment to ten, gdy Geralt tłumaczy spokojnie i rzeczowo: „Bywa, że poronione płody, jeśli nie odprawi im się pochówku, zamieniają się w porońce”. Na co zdębiały Baron reaguje: „O czym ty, k***a… W co?!”. Śmiech przez łzy, mistrzowski voice acting (nie tylko Dedka), kapitalna reżyseria. Czapki z głów.

Cudownie pachniesz na tym pogrzebie

Z czego się bierze ta swojskość, ten humor? Ja mam swoją teorię. Gdy słyszymy tę prostą mowę, tę treść z trzewi; gdy rozlega się dźwięk kielona uderzającego o drewniany stół; gdy w karczmach dudni słowiańska muzyka, od której kolana same pod biurkiem oberka wywijają aż miło – to się w człowieku rwie pierwotna dusza chłopskich przodków z dziada pradziada. Owa rubaszna swojskość jest, no właśnie, swojska, nasza, znajoma. Bo tu chodzi nie tylko o to, co mówią postacie, ale też jak mówią. A mówią (i akurat pod tym względem gra moim zdaniem przewyższa książki) w sposób zindywidualizowany, choć nie brakuje w ich języku elementów wspólnych. Archaizmy, inwersje, mniej lub bardziej delikatna stylizacja – to wszystko siedzi, to wszystko się splata w coś, co można by określić jako „słowiańskość” (choć, co ciekawe, w przypadku muzyki z Wiedźmina raczej nie mamy do czynienia z tradycyjnymi słowiańskimi instrumentami!).

Jest też jednak jedna bardzo ważna rzecz. Wiedźmin realizuje założenia tzw. power fantasy. Gdy zrozumiem już system i się z nim oswoję, stanę się zabójczym łowcą potworów. Jako Geralt robię zwinne uniki, tańcząc wokół przeciwnika. Cięcie, parowanie, cięcie i na koniec absolutnie porąbany finisher, którym rozpłatuję wroga na pół. Geralt jest jednak równie groźny, co czuły, np. gdy zwraca się do chłopca opłakującego śmierć ojca. W głosie Jacka Rozenka słyszymy wtedy pewną delikatność i miękkość, bardzo poruszającą.

Oczywiście znajdą się również rzeczy, które z dzisiejszej perspektywy mogą przeszkadzać. Ciri biega w obcasach i ze stanikiem na wierzchu, a ja tylko sobie myślę: „Rany, jakie to musi być obciążenie dla jej lędźwi. A ta koszulka? Niepraktyczna”. Jasne, da się też dyskutować o niekoniecznie dobrych męskich wzorcach albo napisać o tym, że nie wszystkie questy trzymają równy poziom, ale na szczęście te rzeczy nie przesłaniają całokształtu i tego, jak piekielnie dobra to jest gra – z duszą, puchnąca od kreatywności jej twórców i absolutnie wyjątkowa.

O Dzikim Gonie mogłabym jeszcze pisać długo. O tym, jak przepiękny i żywy jest Novigrad. O przeszywającym serce motywie przewodnim Skellige. O dobrodusznym Vesemirze, o tym, jakie to naturalne, że tak stoi przed karczmą i je jabłko, nie przerywając rozmowy. O tym, jakie to było proste, a jednocześnie mocne, żeby pomóc starszej pani znaleźć jej patelnię. O guślarzu i jego Księżniczce i o tym, że Geralt to w sumie mógłby się z tą kozą zaprzyjaźnić. O zachwytach Janka nad poranną defekacją. O komicznie bugującej się Płotce, która – co za genialny pomysł – w Krwi i winie przemawia głosem Wojciecha Manna. Wojciecha, kurde, Manna! O fraszce recytowanej Lambertowi. I o tych wszystkich innych rzeczach mnie jeszcze czekających. Wybaczcie więc, ale muszę skończyć pisanie. Wracam grać.

9 odpowiedzi do “Czy Wiedźmin 3: Dziki Gon ścina z nóg tak samo jak 10 lat temu? Oj, tak”

  1. „grzmi głos Tomasza Dedka, zupełnie inny od przyjaznego tembru ciepłego policjanta z „Rodziny zastępczej”.” Tomasz Dedek grał Jędrulę, policjanta grał Jarosław Boberek xd

  2. Gdyby Wiedźmin 3 wyszedł dziś, to wciąż otrzymywałby wysokie oceny. Pytanie, czy to miara wielkości tego tytułu, czy fakt, że od dekady branża stoi w miejscu? Prawda według mnie leży gdzieś pośrodku.

  3. RewolwerowanyRewolwr 19 maja 2025 o 16:32

    10 lat czeka na mojej kupce wstydu i się doczekać nie może na swoją kolej.

  4. kartofelek27 19 maja 2025 o 19:09

    Świetny pierwszy tekst!! Piękny, wyrazisty styl. Muszę przyznać, że wiele z obseracji w treści artykułu pokrywa się z moimi, zebranymi podczas wieloletniej gry.

    PS wśród młodych nie ma dzis nikogo kto nie grałby w Wiedźmina, druga gra w Polsce po CSie

    • Jaki pierwszy tekst? Toż to Tatikowa, która jak widać wróciła na łamy CD-A. Super, bo to świetna redaktorka.

  5. Czyli 3 Wiedźmin 3 nadal najlepszy?

  6. Super Wiedźmin Super. Część 2 Zabójcy Królów ograłem dwa razy; chyba czas najwyższy po jego Magnificencji Baldurs Gate 3 wrócić do Dzikiego Gonu w najnowszej wersji.

  7. „Czy Wiedźmin 3: Dziki Gon ścina z nóg tak samo jak 10 lat temu? Oj, tak”
    Tak po prawdzie to mnie nigdy nie ściął z nóg. W kwestii opowiadania historii (ale już niekoniecznie samej fabuły) w pełni zgadzam się z tym co napisała autorka. A już wspomnianą możliwość zapytania Płotki dlaczego na gwizdnięcie jest w stanie przepłynąć morze, ale najmniejszy płotek stanowi dla niej przeszkodę nie do pokonania, uważam za genialną autoironię w kwestii związanych z nią bugów. Natomiast mechanicznie ta gra mi pod wieloma względami leży.

    Ale poklei. Zacznijmy my od tego, że na trzeciego Wiedźmina z dodatkami poświęciłem ok 230 godzin życia i nie uważam tego czasu za zmarnowany. Widzę jednak liczne problemy tej gry:

    Pewne zmiany w stosunku do książek mi się ne spodobały. Oryginalnie Białe Zimno to było całkowicie naturalne zjawisko klimatyczne, zwyczajne zlodowacenie, a w grze zrobili z tego jakąś groźną nadnaturalną moc. I dalej, w grze Ciri ma uratować świat, walcząc z tym białym zimnem, podczas gdy w książkach była tylko krokiem do celu: produktem mieszania się czarodziejów (zdaje się) w to, kto z kim się dorobił dzieciaczków, żeby „odbudować” rozcieńczoną starszą krew i w sprawie białego zimna cokolwiek sensownego mógłby zrobić dopiero jakiś jej potomek, zakładając, że miałaby dzieci z osobą z odpowiednimi genami. Chyba, że tak dawno czytałem sagę, że coś pomieszałem.

    „- Geralt, pospiesz się, Ciri ściga Dziki Gon i musimy natychmiast ją odnaleźć!
    – Spokojnie, Jaskier, nie pali się. Mam najpierw turniej gwinta do wygrania, potem muszę wykonać zlecenie na utopca, bo się sakiewka lekka zrobiła, poszukać sobie planów lepszego miecza, zbadać wszystkie znaki zapytania na tej dziwnej mapie Velen, którą znalazłem, bo mogą tam być jakieś skarby czy coś i wygrać parę konnych wyścigów. A potem się zobaczy.
    – Ale Geralt! Gon…
    – Cicho, Jakier, Gon nie zając, nie ucieknie.”
    Czyli z jednej strony główny wątek nas ponagla, bo Ciri grozi niebezpieczeństwo, a czasu jest coraz mniej, a z drugiej odciąga cię od tego milion niezwiązanych bezpośrednio z poszukiwaniem Ciri rzeczy. I oczywiście nie możesz się skupić na głównym wątku i pozostawić zadań pobocznych na „endgame”, bo…

    Gra zmusza cię do wykonywania zadań w określonej kolejności, jeśli chcesz odnieść z nich maksymalne korzyści. Z jednej strony to miało trochę sensu, że zadanie dla Geralta na poziomie 10 jest gorzej nagradzane doświadczeniem, gdy wykonał je silniejszy Geralt na poziomie 20, ale z drugiej niejako wymusza kolejność działań, jeśli się chce grać w miarę optymalnie, nie dostając okrągłych 0 exp za część zadań.

    Poziomy dla potworów. Na 2 końcach mapy siedzą 2 zupełnie identyczne utopce. Nie różnią się wielkością, kształtem, długością pazurów, ani nawet kolorem. Jedyne co je różni to cyferka. I jednego z nich Geralt jest w stanie efektownie rozpłatać jednym cięciem miecza, natomiast drugiego musi tym samym mieczem okładać przesz 40 min (zakładając oczywiście, że tak długo utrzyma się przy życiu, bo ten utopiec jednym ruchem pazurów robi z doświadczonego wiedźmina mielonkę). O ile poszczególne osobniki mogą się nieco różnić wytrzymałością i sprawnością bojową, to te różnice powinny być w granicach 2 poziomów, nie 20. Już łatwiej wytłumaczyć zróżnicowanie trudności walki z różnymi ludzkimi przeciwnikami, bo tu w grę wchodzi i wyszkolenie, i jakość broni, i zbroi, a czasem i magia.

    Nawiasem mówiąc, w kwestii ludzkich przeciwnik,ów też się nie popisali. W książkach było wyraźnie powiedziane, że ze względu na mutacje wiedźmińskie, normalny człowiek w pojedynkę nie jest dla wiedźmina żadnym przeciwnikiem, z bardzo nielicznymi wyjątkami, takimi jak Bonhart. A spróbuj we W3 pozaczepiać jakichkolwiek strażników miejskich. Wdasz się w walkę mistrza boksu z przedszkolakiem – z Geraltem w roli przedszkolaka. I wszyscy strażnicy kropka w kropkę tak samo mocni. Po co w takim razie wiedźmini do likwidacji potworów, skoro straż miejska jest od nich znacznie silniejsza? Rozumiem chęć dopilnowania, żeby gracz nie mógł bezkarnie wszystkiego rozkraść i wyrżnąć całego miasta, ale to rozwiązanie naprawdę się kłóci z założeniami świata przedstawionego.

    Łupy, nagrody, które nie mają większej wartości. Liczysz, że Hattori wykuje ci legendarny miecz albo sądzisz, że kopnął cię zaszczyt, że Crach chce wręczyć ci rodowy miecz? Mrzonki. Hattori to gówniany kowal, a Crach chciał się pozbyć starego rupiecia. W pierwszej lepszej skrzynce pod pytajnikiem znajdziesz coś lepszego. Właściwie cały znajdowany złom możesz od razu sprzedawać bez sprawdzania statystyk, bo i tak liczą się tylko wiedźmińskie miecze i komplety pancerza. Dopiero w dodatkach pojawiły się 2-3 miecze mogące rywalizować z rynsztunkiem wiedźmińskim.

    O ile zadania fabularnie są ciekawe, to wszystkie polegają na 1 schemacie: idź gdzieś, posłuż się wiedźmińskimi zmysłami, żeby pójść tropem.do celu.

    Pytajniki, pytajniki i więcej pytajników. O ile czasem dało się znaleźć jakieś zwłoki z listem w kieszeni, który dodawał fabularnego smaczku typowej pytajnikowej zapchajdziurze , to już na Skellige całkiem polecieli w kulki z tymi znakami zapytania. W tych podwodnych nie było nic ciekawego, a w dodatku cholerne syreny potrafiły ci przegryźć łódź i wracaj potem baaaardzo wooooolnoooo wpław. Sami twórcy zresztą przyznali po latach, że musieli czymś szybko wypełnić mapę Skellige, żeby to dobrze wyglądało.

    Wyścigi konne były w najlepszym razie poprawne, w najgorszym irytujące. Wszystko sprowadzało się do kup i załóż płotce siodło czy tam uzdę dające jak najwięcej do sprintu, wyprzedź przeciwników na starcie, apotem blokuj jak cię chcą wyprzedzić.

    Rozwój postaci z głupimi aktywnymi slotami. Wiedźmin najwyraźniej ma wybiórczą sklerozę i małą pojemność mózgu. Jak chce np. lepiej znać się na znakach, to z braku miejsca musi „zapomnieć” jak się walczy mieczem. A że w grze nie ma sensu tym co chwilę żonglować (w teorii dostosowując umiejętności pod przeciwnika, jak picie odpowiednich eliksirów i nakładanie olejów na miecze) to człowiek wybiera sobie co dla niego najważniejsze, ustawia to na aktywne i jak rozwinie tyle umiejętności, żeby wszystkie sloty zajęły, to reszta punków nauki leży, bo nie ma za bardzo sensu ich w inne rzeczy inwestować.

    I pewnie jeszcze bym znalazł trochę irytujących elementów, ale z tych ważniejszych to chyba tyle.

Dodaj komentarz