39
27.03.2022, 06:15Lektura na 7 minut

Elden Ring nie jest trudny – pamiętnik casuala

In Elden Ring we don’t say „git gud”. We say: „Widzisz tego bossa? Możesz go pokonać, ale jeszcze nie teraz, pozwiedzaj, wbij parę poziomów i wróć, gdy będzie łatwiej” and I think it’s beautiful.


Tomasz „Ninho” Lubczyński

Od zawsze w grach szukałem przede wszystkim okazji do rozluźnienia i odprężenia – dlatego nie lubię grać online i z tego samego powodu nigdy na poważnie nie dałem szansy Soulsom. I to pomimo ogromnej determinacji redakcyjnego kolegi. Witold, bo o nim mowa, tak bardzo chciał, bym zrozumiał fenomen serii FromSoftware, że na urodziny kupił mi Dark Souls 2. Następnie przez dwie godziny obserwował, jak celowo spadam z klifów, ginę w nierównej walce ze stadkiem świń i ogólnie nie mogę przekonać się do całej koncepcji gry. Nigdy już nie wracaliśmy w rozmowach do tego wieczoru, ale zadra w sercu Witka została na zawsze.

Ubogi ubiór to metafora moich umiejętności na starcie gry.

Nikogo nie zaskoczę więc, gdy napiszę, że nie czekałem na Elden Ringa. Dopiero ostatnich kilka trailerów przed premierą gry sprawiło, że poczułem chęć nawiązania pierwszego w moim życiu poważnego romansu z grą FromSoftware. Wprawdzie początki nie wskazywały, że będzie to zażyła relacja, ale po ponad 50 godzinach mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, nawet jeśli w moim odczuciu nie jest to gra 10/10 (wiele rzeczy jest tu zwyczajnie przestarzałych, a gra mogłaby na PS5 działać płynniej): każdy może przejść Elden Ringa, czerpiąc przy tym sporo radości. I, co zaznaczyłem już na wstępie, słynne „git gud” odeszło właśnie do lamusa.


Giń, powtórz. Powtórz, giń

Zderzenie z zasadami panującymi w soulslike’ach do najprostszych jednak nie należało, nie tylko ze względu na niewybaczający błędów system walki. Tym, co początkowo przytłoczyło mnie najbardziej, była mnogość systemów, zakładek i możliwości. Bałem się używać jakichkolwiek przedmiotów, nie rozumiejąc dokładnie ich przeznaczenia – a jeśli te Złote Łzy później przydadzą się do czegoś ważniejszego niż zwiększanie maksymalnej liczby butelek odnawiających zdrowie i manę? 

W kontekście walki natomiast „git gud” miało rację bytu jedynie przez pierwszych kilka godzin, gdy musiałem przestawić się na odpowiednie myślenie – najpierw obserwacja i uniki, dopiero później atak. Z biegiem czasu (i powiększającym się paskiem życia) nauka szła mi coraz łatwiej, aż w końcu dotarłem do tak daleko posuniętej biegłości w soulsowym fechtunku, że niemal przestałem zapominać o zablokowaniu kamery na konkretnym przeciwniku. Prawdziwym objawieniem okazał się jednak moment, gdy zacząłem wyczuwać, że czasem „lock” – szczególnie podczas walki z konia – tylko przeszkadza.

Inna sprawa, że Soulsy obrosły już taką legendą, że nie ustrzegłem się podejścia do Elden Ringa z „pewną taką nieśmiałością”. Eksploracja wiązała się ze strachem o ciężko uciułane runy, a myśl o sprawdzeniu się w boju z pierwszym fabularnym bossem, Margitem, wydawała się niedorzeczna. Dlatego bardzo dokładnie zwiedziłem pierwszy region w grze, Pogrobno – plądrowałem jaskinie i katakumby, szukałem przedmiotów, walczyłem z pobocznymi bossami czy zwykłymi mobkami. Ginąłem, traciłem runy, wracałem mocniejszy i cykl się powtarzał. W końcu z całym swoim 36-poziomowym majestatem stanąłem przed Upadłym Omenem, który nie okazał się w choćby części takim wyzwaniem, do jakiego zdążył urosnąć w mojej głowie. Z rozpędu pokonałem również kolejnego głównego bossa i… zasmuciłem się.


Psuj zabawy

Było zbyt łatwo. Po zapłaceniu frycowego krzywa trudności bardzo się w wypłaszczyła. Mój przedłużony pobyt w Pogrobnie sprawił, że poważne wyzwania, jakie w założeniu stawiała przede mną gra, okazały się nie atakiem szczytowym na wschodnią ścianę K2 zimą, ale raczej letnim wejściem na Śnieżkę. W klapkach. Kontynuując swoją podróż, byłem więc rozczarowany i nieco przestraszony, że asekuracyjnym, przesadnym levelowaniem popsułem grę. O tym, jak naiwne było to myślenie, dowiedziałem się w momencie, gdy stanąłem przed kolejnym głównym bossem, a ten przez 1,5 godziny pokazywał mi, że moje miejsce znajduje się co najwyżej w schronisku nieopodal wspomnianego karkonoskiego szczytu, nie zaś na tronie eldeńskiego władcy. 

To jeden z niewielu momentów, gdy faktycznie frustrowałem się podczas gry. Nie dlatego jednak, że walka okazała się niesprawiedliwa, po prostu byłem na nią nieco za słaby. Powinienem zrobić krok wstecz i zdobyć więcej doświadczenia. Jednocześnie miałem poczucie, że zwycięstwo w tym starciu jest w moim zasięgu, wiktoria wymykała się w ostatniej chwili, co motywowało mnie do kolejnych prób. Ile ich było, nie mam pojęcia, ale im dłużej trwały, tym bardziej stawałem się zawzięty. Gdy w końcu się powiodło i odłożyłem pada drżącymi od adrenaliny dłońmi, czułem po części ulgę, ale przede wszystkim satysfakcję. Szczególnie, że w końcu mogłem zresetować statystyki postaci i użyć magicznego miecza, którego potęga została znerfiona w najnowszym patchu. Może to i dobrze, bo po kilku jego ulepszeniach wielu pobocznych bossów padało po dwóch, trzech ciosach, a ja przekonałem się, że łatwe soulsy to nudne soulsy. 

Wspominany w tekście Miecz Nocy i Ognia w akcji. Po znerfieniu wciąż daje radę.

Dlaczego to zawsze musi być śmierć?

W tej chwili na liczniku mam 55 godzin i 71. poziom postaci. Fabularnie wciąż daleko mi do zakończenia, wielu kwestii dalej nie rozumiem, niektórych aspektów rozgrywki w dalszym ciągu nie wykorzystuję, a build mojej postaci w połowie zabawy wywróciłem do góry nogami. Bo mogłem. 

Ogromna swoboda i brak jakichkolwiek ograniczeń były na początku nieco dezorientujące, ale gdy w końcu zrozumiałem, że to bilet wstępu do eksploracji i samodzielnego odkrywania tajemnic, z zaproszenia skorzystałem. Nie będę udawał, że nie zasięgałem rady u wspomnianego już w tym tekście wielokrotnie Witka, a czasem zwyczajnie sprawdzałem coś w internecie. Raz nawet zdarzyło mi się przyzwać innego gracza, by pomógł, gdy zmęczył mnie jeden z bossów. Z radością przyjąłem również ostatni update, który wprowadził na mapie znaczniki przy spotkanych przez nas wcześniej NPC-ach. Jako że daleki byłem od notowania wszystkich wskazówek w kajecie, jak prawdziwi fanatycy Soulsów, próby odszukania konkretnej postaci kończyły się zazwyczaj kilkuminutowym wertowaniem mapy. Wspomniane uaktualnienie wyraźnie natomiast wskazuje, że FromSoftware zauważa nas – casuali – i robi, co może, by ich najnowsza produkcja okazała się w miarę bezbolesnym wejściem do gatunku.

Poziom pierwszy vs siedemdziesiąty pierwszy.

Gatunku, którego co prawda nie pokocham, ale możemy się lubić i dobrze bawić bez zobowiązań – tak też widzę moją dalszą przygodę na Ziemiach Pomiędzy. Planuję niespiesznie ciułać kolejne poziomy doświadczenia i powoli zbliżać się do wielkiego finału. Próbować zrozumieć zawiłości fabularne, jeszcze niejednokrotnie pomstując na niektóre przestarzałe elementy rozgrywki i denerwując się po kolejnej nieprzemyślanej szarży na bossa, która kosztowała mnie cały pasek zdrowia i kilkadziesiąt tysięcy run. Wiem jednak, że będę zły tylko na samego siebie. Bo choć „git gud” straciło na znaczeniu, to bicie się w pierś z „moja wina” na ustach wciąż ma w Elden Ringu rację bytu. Dlatego poziom wejścia nie jest tutaj skorelowany jedynie z naszymi umiejętnościami władania padem, ale również samozaparciem i cierpliwością, gdy neurony próbują walczyć z pamięcią mięśniową i wyrabianymi przez lata nawykami z innych gier akcji. 

Później jest już tylko lepiej (choć i trudniej)(*). Jeśli natomiast komuś, po przeczytaniu moich przemyśleń, obcowanie z grą FromSoftware wciąż kojarzy się ze spacerem po parku, to ma rację. Tyle że chwila nieuwagi wystarczy, by stracić portfel, telefon i w ramach gratisu zarobić kosę pod żebra. Ale nie martwcie się – przywykniecie. Szczególnie że w końcowym rozrachunku to naprawdę przyjemna przechadzka. A skoro ja dałem radę się w nią wybrać, to i wam się uda.

(*) Zwłaszcza że w sieci znajdziecie sporo materiałów na temat farmienia run i szybkiego levelowania – jeśli zmęczy was eksploracja, a boss wyraźnie będzie wymagał dłuższego paska zdrowia, to nic nie stoi na przeszkodzie, by kilka poziomów wbić bezboleśnie.


Czytaj dalej

Redaktor
Tomasz „Ninho” Lubczyński

W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.

Profil
Wpisów731

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze