Fear Fest 2022. Oto jak nie powinno wyglądać święto horroru
80 gier grozy na jednej prezentacji? Każda produkcja w innym klimacie? Plus gościnne występy? Urządzenie tak ambitnego pokazu wymaga dobrego pomysłu na jego organizację – a tego zwyczajnie zabrakło. Zamiast zwartego ciągu dostałom rozwlekły maraton z irytującymi streamerami.
Bloober Team odpowiedzialne jest za The Medium, obie części Layers of Fear, Observera (ze śp. Rutgerem Hauerem) czy tę odsłonę Blair Witch z psem. (Szepcze się, iż pracuje nad remakiem Silent Hilla 2, ale nie mówcie o tym zbyt głośno!). Nie każdy wie, że BT pełni także funkcję wydawniczą za pośrednictwem swojego oddziału Feardemic. Jak możemy przeczytać: „Feardemic to coś więcej niż tylko wydawca czy developer. To idea i filozofia”. Do tego studio chce się skupiać na grach mających wywoływać „najważniejsze ludzkie emocje: strach, trwogę czy wstręt”.
Nieprzepadający za grami Bloobera mogą zażartować, że to tłumaczy, dlaczego dzieła studia nie są przerażające – ot, straszki przerzucono na filię. Ale misję Feardemica można ująć jako danie pomniejszym twórcom szansy na realizację czegoś bardziej eksperymentalnego i/lub niemającego zbytniej szansy na rozgłos poza przypadkowym streamem jakiegoś letsplayera. Bloober stawia z kolei na bezpieczniejsze rozwiązania, jak stworzenie kolejnej odsłony Layers of Fear, podpięcie się pod markę Blair Witch czy pójście w duchowego następcę Silent Hilla (ba, zatrudniono i Akirę Yamaokę).
Ciągnie się niczym zjawa przez korytarz
Fear Fest 2022: Black Summer, ambitny pokaz ponad 80 gier nie tylko Bloobera i Feardemica, miał być szerszą celebracją horroru jako takiego: jako źródła rozrywki, jako formy do poruszenia osobistej historii czy jako doświadczenia, które rozsadza czerep od dziwności i emocji.
Oprócz takich oczywistości jak zwiastun Layers of Fears czy The Dark Pictures Anthology: The Devil in Me puszczono choćby trailer Choo-Choo Charles, gry polegającej na rozwijaniu swojej lokomotywy przy jednoczesnym walczeniu z quasi-parowozem Tomkiem łażącym na pajęczych nogach. Toć to rzecz żywcem wyrwana z creepypast. „Hej, pamiętacie ten dziwny odcinek »Tomka i przyjaciół«?”, pyta autor pasty, po czym jego dalszy wywód przemienia się w opis dantejskich scen z udziałem postaci z dzieciństwa („Samobójstwo Skalmara” się kłania).
Mogliśmy zobaczyć też Bloody Hell Hotel, gdzie jako wampir budzimy się z wiekowej drzemki i po odkryciu, że nasz tytułowy hotel to jakaś zatęchła parodia, bierzemy się za renowację. Ad Infinitum, w którym groza I wojny światowej miesza się z tą nadnaturalną. Dark Fracture o scenerii wyrwanej z prac Zdzisława Beksińskiego czy H.R. Gigera. Inspirowane japońskim folklorem Ikai i Labyrinth of the Demon King, z czego to drugie celuje w grafikę low poly rodem z PS1. Security Booth, symulatora ochroniarza. Reveil z jego wizytą w cyrku. Znalazły się rogaliki karciankowe (Her Name Was Fire), przygodówka o wiele mówiącym tytule Slay the Princess, psychologiczny dating sim z akcją osadzoną w… Tatrach (Cooking Companions), strzelanka arenowa w stylu Quake’a (Impaler) oraz Liminal Space, czyli VR-owe sprawdzanie nawiedzonej dyskietki. Wszystko to robi wrażenie mimo okazjonalnej budżetowości.
Opowiem ci bajkę: miał chłopczyk kurzajkę
To cholernie ambitna rzecz zrobić pokaz aż 80 gier i poprzetykać go wywiadami, występami streamerów i uroczą historyjką o dwójce influencerów(*), którzy przyjechali do Krakowa, aby zbadać autentyczność jednej creepypasty. (Rzecz jasna zaprezentowano ich zmagania w formie tzw. found footage, czyli porzuconego, a potem odnalezionego nagrania). Niestety przez totalny brak pomysłu na organizację oglądanie Fear Festu 2022 okazało się męczarnią. Sama liczba produkcji generuje niezły natłok. Dlaczego zatem uznano, że najlepszym sposobem na pokazanie tego wystarczającego już materiału będzie… trwający sześć i pół godziny stream? Sześć. I pół. Godziny.
(*) W tychże rolach Mateusz Działowski i Julia Sobieska. Pozdrawiam i kocham Was.
Już niezmontowane wywiady nadwyrężyły moją cierpliwość, ale tylko dlatego, że mam koncentrację złotej rybki – wypadało przecież wytłumaczyć, o co chodzi w tych mniej lub bardziej enigmatycznych zwiastunach. Dajmy głos twórcom, skoro najlepiej znają swoje dzieło. Gorzej, że po większości zapowiedzi na ekran wskakiwali streamerzy, którzy ogrywali wspomnianą grę albo… omawiali już puszczony (!) trailer i scena po scenie zastanawiali się, co może się pojawić w ostatecznej wersji produkcji.
Ogrywanie rozumiem: widzimy, jak produkcja wygląda w akcji, plus dostajemy śmieszną reakcję. Ale czemu ma służyć powooolne gdybanie na temat końcowego stanu gry, kiedy obejrzeliśmy już i zwiastun, i wywiad z twórcą? Zwłaszcza że samo prorokowanie brzmi sztucznie, jakby było czytane z kartki. Tak, streamerzy to ważna część tego środowiska: robią producentom darmową reklamę swoimi krzykami czy wylatywaniem z foteli na widok jakiegoś jump scare’a. Te występy nie są pozbawione znaczenia, ale ich przytłaczający wkład sugeruje, że pokazywane produkcje nie mają szansy same nas zainteresować.
Pokazuj, nie mów
Konferencje wydawców i producentów, choćby miały zapowiadać fenomenalne produkcje, trzeba dobrze zorganizować. Nie można ich zapychać ślicznymi słówkami mającymi uczynić z omawianego tytułu mesjasza gamingu. Wystarczy, że widz sam zobaczy zwiastun, by się domyślił, z czym to się będzie jadło – rolą prowadzących zaś jest załatać ewentualne luki informacyjne. Streamerzy „analizujący” już obejrzany trailer wydają się zbędni.
Umiar też jest ważny. Na stronie wydarzenia producenci mogli zgłosić swoje gry, aby wydawca pokazał je na evencie oraz przecenił w ramach urządzonej przez siebie steamowej wyprzedaży. I widać (nie tylko po monstrualnym czasie trwania), że nie dokonano dokładniejszej selekcji, przez co te 80 tytułów nie robi takiego wrażenia. Sporo trailerów na Fear Feście to nieśmieszny żart. Takie Hellseed nawet nie udawało, że nie podpiernicza z P.T. czy Visage (które samo podpierniczało z P.T.), a zwiastun Ad Infinitum, gry o intrygującym zamyśle, potrafił schodzić nawet do 10 klatek. No ludzie.
Można to interpretować tak, że każdego straszy co innego. Że prosta grafika uruchamia wyobraźnię. Że postawienie takich cienizn obok bardziej kreatywnych maszkar na swój sposób podsumowuje horror: na każdą „Herezję” przypada „Midsommar. W biały dzień”, na każdego asset flipa – psychologiczna łamigłówka, gdzie napięcie oparto nie na tym, co wyskakuje z mroku, a na domysłach, co się w tym mroku kryje. Na papierze takie podejście się niby zgadza, ale… Plastikowe straszydła zlepione z tego, co tylko dało się ściągnąć za darmo ze sklepu Unity? Makabrycznie tnący się gameplay pokazujący jeszcze wczesną alfę? Fear Fest powinien być celebracją dobrych gier, a nie podsumowaniem absolutnie wszystkiego.
Rykoszetem
Koniec końców Feardemic nie skrzywdził ani siebie, ani nawet Bloobera, tylko tych pomniejszych twórców, którzy zgłosili swoje produkcje, by ot tak przepadły w gąszczu wywiadów, występów streamerów, gameplayów, trailerów – i tak przez ponad sześć godzin. To zdecydowanie za dużo. Mam też wrażenie, że niektórzy zapomnieli o tym, co czyni klasyczny horror dobrym. Pierwsze odsłony „przygód” Michaela Myersa czy ksenomorfa straszą, bo niewiele się o tych postaciach wie; wyobraźnia dopowiada sobie to, co najgorsze. Nie trzeba wszystkiego podlewać marketingową gadką i streamerskim dumaniem
Można było skondensować wywiady do najciekawszych momentów, z gameplayów wyciąć reakcje, a w chwilach zbytniej schematyczności przeplatać pokaz ze wspomnianą beką z found footage. Miałoby się zgrabny, około dwu-, trzygodzinny hołd dla horroru. Coś, do czego przecież Feardemic aspiruje – serwowanie listu miłosnego dla grozy.
Czytaj dalej
Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.