Harvest Moon: 20 lat na farmie
Stardew Valley udowodniło, że rolniczy trend nadal trzyma się świetnie, ale parafrazując hipsterską mantrę – Harvest Moon robił to, zanim stało się modne.
Rolnik sam w dolinie
Ojciec serii, Yasuhiro Wada, urodził się na wsi. W odróżnieniu od takich metropolii jak Tokio, gdzie ludzie żyją w wiecznym pośpiechu, w jego rodzinnej miejscowości czas wydawał się płynąć wolniej. Młody Wada marzył jednak o zamieszkaniu w wielkim mieście, a gdy jego pragnienie w końcu stało się rzeczywistością, zaczął dostrzegać, jak wiele ma do zaoferowania spokojna wieś. Te odczucia stały się silną inspiracją dla serii gier Bokujō Monogatari, znanej na zachodzie pod nazwą Harvest Moon.
Choć gry Wady zawierają pewne elementy autobiograficzne, wektor historii jest przeciwny. W Harvest Moon kierujemy poczynaniami mieszczucha, który odziedziczywszy farmę po zmarłym dziadku, decyduje się porzucić wielki świat. Chociaż w większości przypadków na tym fabuła się kończy, to zdarzają się wyjątki, jak chociażby The Leaf Valley (PSP), gdzie wprowadzono motyw złej korporacji, która pragnie eksmitować dobrych mieszkańców wioski, żeby zbudować tam park rozrywki. Od strony scenariusza, Harvest zawsze był prosty jak budowa cepa (nomen omen).
Zupełnie inaczej jest w przypadku samej rozgrywki, która jest przyjazna na tyle, żeby każdy mógł zacząć, a na tyle skomplikowana, żeby na lepszy rezultat miały wpływ najmniejsze decyzje. Mimo, że Wada w prawdziwym życiu ogranicza się do pielęgnacji małego ogródka, w Harvest Moonie kompleksowa opieka nad plonami jest kluczowa dla pomyślnej rozgrywki. Samych nasion mamy tutaj kilkadziesiąt rodzajów (warzywa, owoce, kwiaty), a poza dbaniem o rośliny, warto posłać naszego protegowanego na ryby, odchwaszczyć pole, zająć się zwierzętami, wydobyć materiały z kopalni czy wyciąć drewno niezbędne przy ulepszaniach domu, kurnika i obory. Zarządzamy też domowym budżetem. Nie raz przyjdzie nam rozwiązywać dylematy pokroju: czy już czas na pierwszą krowę, czy lepiej zasiać więcej słodkich ziemniaczków? Czy przyszła pora na ulepszenie narzędzi, czy lepiej poczekać z tym do zimy?
W zależności od odsłony, gra daje nam od 2 do 4 lat (co przekłada się na 30-100 godzin rozgrywki) na stworzenie prosperującej farmy. Nie jesteśmy w tym zadaniu samotni, bo poza elementem czysto rolniczym, Wada umieścił w swoich grach mieszkańców, z którymi możemy nawiązać bliższy kontakt. Zawieramy więc przyjaźnie, poznajemy historie pozostałych bohaterów (a czasem w nich uczestniczymy) i wymieniamy się towarami. Jeśli nie chcemy błądzić bez celu po lokacjach, jesteśmy zmuszeni zapamiętać, jakie zwyczaje mają nasi sąsiedzi, gdzie lubią zaglądać i kiedy zamykają własne sklepy. W innym przypadku, może się okazać, że wypad do miasteczka skończy się całowaniem klamek. Ostatecznie, prosimy o rękę jednej z niewiast (w niektórych wersjach, w których gramy kobietą, możemy poślubić mężczyznę) i czekamy na potomstwo. W międzyczasie bierzemy udział w festynach, wyścigach konnych, konkursach kulinarnych, czy świętach okolicznościowych. Większość gier z uniwersum Harvest Moona nie wydaje się być fabularnie powiązana, ale charakterystyczną dla nich ciekawostką jest postać czczonej przez prostaczków Bogini Żniw (oraz jej duszków).
Powrót do natury
Gdy Yasuhiro Wada przeniósł się do Tokio, najbardziej tęsknił za bliskością natury. Jakkolwiek trywialnie to brzmi, przesłaniem autora jest właśnie oddanie związku ludzi z przyrodą. Uważa on bowiem, że każdy człowiek na pewnym etapie swojego życia powinien powrócić do natury i zachęca do tego przez gry, nawet jeśli paradoksalnie używa medium, które wydawałoby się, stoi z nią w sprzeczności. Miała więc powstać produkcja, w której gracze przez dziesiątki godzin byli zajęci dojeniem krów, pilnowaniem kur, podlewaniem grządek, czy wydobywaniem materiałów z kopalni. Pomysł Wady był prosty: uczynienie powtarzalnej pracy fundamentem tytułu miało skutkować dużym poczuciem satysfakcji, wynikłej z doglądania owoców własnego wysiłku. W 1996 r. w Japonii HM zadebiutował na SNES-ie i zebrał nader pozytywne recenzje. Tym samym rozpoczęła się ekspansja, która trwa do dziś. Ostatecznie, skromnego farmera poznał niemal cały świat: Harvest Moon zasilił biblioteki prawie wszystkich konsol Nintendo (od SNES-a do Wii, od Game Boya do 3DS-a) oraz Sony (PSX, PS2, PSP).
Sołtys na zagrodzie równy wojewodzie
Harvest Moon to jedna z tych gier, która oddala od frustracji dnia codziennego – co nie znaczy, że jest banalna. Wręcz przeciwnie, osiągnięcie wysokiego poziomu to wymagające zadanie i godziny spędzone na poznaniu wszystkich tajników dobrze prosperującej farmy. Brak frustracji jest wynikiem specyficznego nastroju, na który składają się inne elementy całości: niezwykle optymistyczna muzyka, barwna kolorystyka, wolne, ale nie nużące tempo, czy swoboda w planowaniu i realizacji farmerskiego rozkwitu. Gracze nie potrzebują wyłącznie szarego, prawdziwego do bólu, dojrzałego świata. Twórca Stardaw Valley wiedział o tym doskonale, a jego sukces tylko potwierdza, że formuła, którą Yasuhiro Wada podzielił się ze światem dwadzieścia lat temu, wciąż ma rację bytu.
Harvest Moon nie jest jednak serią bez skazy. Niektórym elementom gier zdecydowanie brakuje głębi czy dopracowania. Interakcje z NPC są umowne i sprowadzają się do odczytywania losowych kwestii (często tych samych przez długie dni) i nużącym wręczaniem prezentów interesownym kandydatkom na żonę. Wraz z rozwojem serii, te i inne sekwencje były coraz bardziej rozbudowywane, ale zazwyczaj działo się to kosztem innych mechanik, głównie związanych z prowadzeniem farmy. W A Wonderful Life pierwszy rok zawsze kończy się małżeństwem, choćbyśmy się przed tym zasłaniali rękami, nogami i widłami. Za to w Back to Nature For Girls, ożenek jest wręcz celem gry.
Siała baka mak, nie wiedziała jak…
Sielskie życie nigdy nie trwa wiecznie. Nad serią od dłuższego czasu zbierają się czarne chmury, chociaż niewiele ma to wspólnego z wartością artystyczną kolejnych odsłon. Ujmując sprawę jak najprościej – studio Marvelous, które zajmowało się produkcją, zdecydowało, że nie potrzebuje już swojego starego wydawcy, który przedstawiał ich dziełka Zachodowi. Natsume, bo o nim jest mowa, ciągle jednak jest w posiadaniu kultowej nazwy, z której starzy producenci musieli zrezygnować. Gracze wydają się w tym najmniej pokrzywdzeni, bo zamiast jednej, dostajemy dwie gry. Story of Seasons od Marvelous oraz Harvest Moon 3D: The Lost Valley od Natsume. Rzecz się komplikuje, kiedy to właśnie Story of Seasons widnieje na rynku japońskim pod nazwą Bokujō Monogatari, która jest oryginalnym tytułem serii Harvest Moon… Całkiem ironiczne, że specjaliści od pielenia grządek zasiali we własnych życiach ziarno niezgody.
Czytaj dalej
6 odpowiedzi do “Harvest Moon: 20 lat na farmie”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Podczas gdy Stardew Valley ciągle bije rekordy popularności, warto sobie przypomnieć o solidnie zakurzonym weteranie gatunku, który utorował drogę wirtualnym farmerom. Zwłaszcza że okazja jest nie byle jaka. Dzisiaj mija 20 lat od czasu, gdy po raz pierwszy chwyciliśmy za motykę w Harvest Moonie.
Harvest Moon: Back to Nature 😀 jedna z lepszych gier jaką grałem na psx :D|Szkoda, że nie doczekała się porządnego następcy.
Warto też wspomnieć że te Harvest Moon 3D: The Lost Valley jest totalną kaszanką i gniotem. Ta gra została zrobiona tylko dlatego, by wydoić markę póki można. Jestem pewny, że sporo osób ją kupiło bo myślało, że to jest kolejna gra z cyklu Bokujō Monogatari.
Grałem w Back to Naturę i Harvest Moon na N64. Świetna gra na chillout. Nie ma milionów kosmitów do ubicia, tylko sianie, podlewanie, zbieranie i sprzedaż. Przyjemnie spędziłem mnóstwo godzin przy serii. Chyba nadszedł czas aby sobie przypomnieć jak to jest być rolnikiem
Szkoda tylko, że od czasów Friends of Mineral Town nie wyszło już nic lepszego z Harvest Moon w nazwie. Ale co tu nowego wymyślić.
Ostatnim dobrą grą harvestmoonową jaką grałem było Rune Factory 3.