12.09.2024, 17:00Lektura na 8 minut

IEM Kolonia 2024 – Katedra Counter Strike’a nie zawiodła [RELACJA]

Dzięki uprzejmości Monster Energy miałem okazję po raz pierwszy w życiu zobaczyć na własne oczy, jak prezentuje się „Katedra Counter Strike’a”. Nie spodziewałem się jednak, że kilka dni spędzonych na IEM w Kolonii na nowo rozpali we mnie miłość do esportu.


Krzysztof „Gwint” Jackowski

Od początku sierpnia Kolonia gościła jedno z dwóch najważniejszych wydarzeń w kalendarzu Intel Extreme Masters, jednak to weekend 16-18 sierpnia był punktem kulminacyjnym całych rozgrywek. Na Lanxess Arenie po raz dziesiąty odbyła się faza play-off IEM Kolonia 2024, podczas której sześć ekip rywalizowało ze sobą o milion dolarów, a także majestatyczny puchar. Niedalekie sąsiedztwo dawnej Kölnareny z katedrą pod wezwaniem św. Piotra i Najświętszej Maryi Panny sprawiło, że turniej zyskał przydomek „Katedry Counter Strike’a”, co w tym roku skrzętnie wykorzystano w materiałach promocyjnych oraz w trakcie samych zawodów.


IEM to nie tylko zmagania na arenie

Podobnie jak na Intel Extreme Masters rozgrywanym w Katowicach, wszystko podyktowane jest wydarzeniom mającym miejsce wewnątrz areny. Nie jest to tak rozbudowana dookoła impreza jak w przypadku DreamHacka (relację Krigora z zeszłorocznej edycji znajdziecie TUTAJ), jednak nie oznacza to, że poza rozgrywkami w CS-a organizatorzy nie zaoferowali żadnych atrakcji. Przed Lanxess Areną fani mogli zwiedzić dwa obszerne namioty. W pierwszym ESL przedstawił, czym ma być Live Legendary, event związany z celebrowaniem 25-lecia organizacji. Jeden z elementów promocji wydarzenia stanowi limitowana linia odzieży, na czele z kurtkami autorstwa Jeffa Hamiltona – amerykańskiego projektanta, którego ubrania nosili m.in. Kobe Bryant czy Lewis Hamilton podczas najbardziej ikonicznych momentów swoich karier.

2
zdjęć

W drugim namiocie znajdowała się rozbudowana strefa Monster Energy, dzięki któremu zobaczyliśmy całe wydarzenie na żywo. Wewnątrz można było wziąć udział w różnych wyzwaniach, ścierać się z innymi fanami w Counter Strike’u czy zbić piątkę z ambasadorami Monstera, na czele z Christopherem „GeT_RiGhT” Alesundem oraz Erikiem „fl0m” Flomem. Miałem okazję porozmawiać z emerytowanym graczem m.in. Ninjas in Pyjamas w trakcie turnieju o jego wrażeniach i kondycjach poszczególnych ekip, a sam wywiad wkrótce znajdziecie na naszej stronie. Nie muszę chyba wspominać, że zdobycie puszki Monstera nie było przesadnym wyzwaniem, przy dość gorącej i dusznej atmosferze w Kolonii lodowaty napój przynosił zaś wybawienie (a nie napomknąłem nawet o supersmaczku z bombą odwzorowaną 1:1 z Counter Strike’a).


Halo? Czy to 2014?

Pora w końcu opowiedzieć co nieco o samych zmaganiach turniejowych. Piątek otwierał fazę play-offs ćwierćfinałowymi spotkaniami z drabinki przegranych. Można także wspomnieć, że polscy kibice mieli przez chwilę okazję poczuć się, jakby cofnęli się do 2014 roku, aż trzech z pięciu zawodników legendarnej „Złotej Piątki” Virtus.Pro znalazło się bowiem w finałowej fazie turnieju. Neo oraz TaZ pojawili się w rolach trenerów kolejno FaZe Clanu i G2 Esports, a Snax jako gracz drugiej ekipy. Jeśli chodzi o narodowe akcenty, wymienić można też siuhego – reprezentanta MOUZ.

4
zdjęć

Tegoroczna edycja IEM w Kolonii okazała się rekordowa pod kątem frekwencji. Do „Katedry CS-a” przywędrowało aż 39 tys. osób z całego świata, co dało się wyczuć na arenie. Bardzo trudno było dostrzec jakiekolwiek puste obszary na trybunach, a emocje oraz reakcje fanów zebranych na Lanxess Arenie wiązały się ze spektakularną wrzawą. Piątkowe ćwierćfinały już na samym starcie przyniosły nam zaskakujące rezultaty, G2, które fazę grupową zmiotło z powierzchni ziemi (zaledwie cztery rundy oddane wyżej rozstawionemu Team Spirit było nie lada wyczynem), tym razem w dość przykrych okolicznościach odpadło z MOUZ siuhego.

Jeszcze większe zaskoczenie zaserwowało portugalskie SAW, przyspieszając powrót do domu FaZe Clanu. Ci drudzy i tak wpisali się na karty historii CS-a, bo odbić się od wyniku wyniku 11:1 i wygrać ostatecznie finałową mapę przeciwko Team Liquid to jak do tej pory jedyny raz, gdy gra Valve widziała taką sytuację na największej ze scen. Półfinały już nie przyniosły tak spektakularnych wydarzeń i zakończyły się raczej spodziewanymi rezultatami. Team Vitality gładko pokonał SAW, NaVi natomiast trochę pomęczyło się z MOUZ, jednak również wyszło zwycięsko ze starcia.


Nerwowy finał bez kropki nad i

Niedziela kręciła się tylko i wyłącznie wokół wielkiego finału. Natus Vincere, z którym nie wiązano żadnych oczekiwań, najpierw wygrało z G2 Esports World Cup w lipcu, a teraz miało okazję po raz drugi w historii wznieść koloński puchar. Podobnie można było określić sytuację Team Vitality. Po fantastycznym dla zespołu zeszłym roku 2024 był dla niego jak do tej pory usłany problemami i brakiem znaczących sukcesów. Finał stanowił więc dla francuskiej ekipy okazję do zmiany.

Gdybym miał określić, jak wyglądały mecze na czterech mapach, jakie zaserwowały nam zespoły, stwierdziłbym, że był to kompletny chaos. Obie drużyny wywalczyły swój moment dominacji w pierwszych połowach map (Vitality na Nuke’u, NaVi na Mirage’u), po czym po zmianie stron kompletnie gubiły się taktycznie, traciły dotychczasowe flow, co doprowadzało kibiców jednej i drugiej strony do palpitacji serca. Szczególnie stresogenne okazało się starcie na Mirage’u, które potrzebowało aż trzech dogrywek, aby wyłonić zwycięzcę. Zarówno francuska, jak i ukraińska organizacja ocierały się o „złoty medal”, jednak nie mogły postawić przez dłuższy czas kropki nad i. Ostatecznie Mirage padło łupem Team Vitality, co dało w finale prowadzenie 2:1.

Ku rozpaczy fanów Natus Vincere walka zakończyła się na czwartej mapie – Inferno – będącej tak na dobrą sprawę pokazem siły Francuzów, którzy pierwszą połowę za, oddając zaledwie dwie rundy. Co prawda NaVi w drugiej części podniosło się na chwilę, zgarniając na swoje konto sześć kolejnych rund, jednak były one okupione sporymi stratami i w ostatecznym rozrachunku nie sprawiły, żeby rywale poczuli się jakkolwiek zagrożeni. 13:9 w rundach, 3:1 w mapach i to Team Vitality mógł wstać od komputerów z przeświadczeniem przełamania klątwy.

2
zdjęć

Jak łatwo się domyślić, w zwycięskiej drużynie prym wiedli ZywOo oraz apEX. Pierwszy, mimo potrzeby długiej rozgrzewki na Nuke’u, na kolejnych mapach dominował już w swoim naturalnym stylu, co sprawiło, że w prawie każdej kluczowej statystyce finału zajął najwyższe miejsce. Więcej kluczowych eliminacji oraz pamiętnych momentów będzie miał z tego finału jednak apEX. Co prawda nie znajdziemy go na szczytach żadnej statystyki, odpowiedzialność, jaką brał na siebie w krytycznych dla ekipy momentach, pozwoliła natomiast Vitality zapisać się na kartach historii Intel Extreme Masters.


Esport nie umiera, to dopiero początek

W Polsce esport znajduje się w dziwnym położeniu – w teorii spora rzesza ludzi nadal śledzi zmagania, czy to w Counter-Strike’u, czy League of Legends, jednak w szerszej świadomości nie jest on tak zakorzeniony, jak miało to miejsce 10 lat temu, za czasów świetności polskiego składu Virtus.Pro. I ja również mogłem to odczuć, ponieważ wszyscy znajomi, którzy na pewnym etapie byli tematem zafascynowani czy wręcz starali się rozpocząć swoją profesjonalną karierę, dziś nie orientują się w wydarzeniach, a wszelkie turnieje pełnią dla nich funkcję fajnej ciekawostki.

Gdy natomiast spojrzy się na esport z perspektywy globalnej, można uznać, że nie znajdował się on do tej pory w lepszym miejscu. ESL za chwilę rozpocznie świętowanie 25-lecia swojej działalności na scenie. Co więcej, chwali się, że w 2023 przyciągnął łącznie ponad 220 mln ludzi przed ekrany i na stadiony. Rynek również rośnie – według portalu Statista w 2022 esport dobijał powoli do 1,5 mld dolarów, w 2025 będziemy zbliżać się nieuchronnie do dwójki z przodu.

2
zdjęć

Ja chcę jeszcze raz!

A to, czego byłem świadkiem w Kolonii, pozostanie ze mną już na zawsze. Tysiące ludzi zebranych pod Lanxess Areną, osoby łapiące mnie przypadkowo, żeby porozmawiać, pożartować sobie i uwiecznić te fantastyczne chwile na kilku zdjęciach. Zorganizowane grupy kibicowskie, które poziomem oraz kreatywnością w dopingowaniu swoich idoli nie ustępują kroku najbardziej rozpoznawalnym ekipom miłośników piłki nożnej. Energia, jaka przepływała przez całą arenę podczas każdej eliminacji, podkładania bomby czy zbliżenia na kurczaka (fascynacja społeczności na punkcie tych zwierząt jest niesamowita). No i wreszcie zawodnicy często niepotrafiący usiedzieć przed komputerem, chcący podzielić się ze wszystkimi swoją ekscytacją, agresją i zaskoczeniem wywołanym tym, czego dokonali ich koledzy po fachu.

3
zdjęć

Jeżeli kiedyś interesował was esport, ale z jakiegoś powodu ta iskierka w pewnym momencie zgasła, albo wręcz przeciwnie – nigdy nie obserwowaliście tej dyscypliny, lecz chcielibyście zobaczyć, z czym to się je, nie wahajcie się i w 2025 roku kupujcie bilety na katowickie IEM, ewentualnie połączcie to z urlopem, chociażby na październikowym Intel Extreme Masters w Rio. Przed wakacyjnym wypadem do Kolonii esport był dla mnie co najwyżej supersposobem na wypełnienie tła podczas pracy nad innymi rzeczami. Dziś nie mogę obejść się bez sprawdzenia, co dzieje się w sportowym giereczkowie. Dziękuję Monster Energy za pokazanie mi fantastycznej imprezy i każdej osobie, z jaką zamieniłem słowo w trakcie tych kilku dni w Niemczech.


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Gwint” Jackowski

Beznadziejnie zakochany w Dead Space i BioShocku. W gry wideo gram, odkąd byłem mało rozgarniętym bobasem, i planuję robić to do końca. Wydałem 460 złotych na Diablo IV i do teraz tego żałuję. Jak ktoś chce zagrać w jakiegoś multika na Xboksie, to ja bardzo chętnie.

Profil
Wpisów594

Obserwujących4

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze