11
20.02.2022, 07:30Lektura na 4 minuty

Kup pan gierkę, czyli między marketingiem a kłamstwem

Głęboko wierzę w marketing. Uważam, że stanowi jeden z fundamentów naszej cywilizacji i nie widzę nic zdrożnego w budowaniu pozytywnych relacji z klientem, który rozśmieszony lub zaciekawiony sprawdza, czy te burgery Szyca i Żebrowskiego faktycznie są takie dobre.


Jakub „Cubituss” Kowalski

Mam jednak od zawsze wielki problem z kłamaniem, w które marketing coraz częściej potrafi się zmieniać. Te wszystkie fałszywe organizacje, zachwalające najwyższą skuteczność pasty do zębów, założone przez producenta tejże pasty, to dla mnie krok poza granice skali. Niestety w świecie gier chorujemy na marketingowego raka i robi się tylko coraz gorzej.


Smartfonowe piekło

Z racji swojego zawodu dużo obcuję z grami na smartfony, a więc siłą rzeczy i z reklamami gier na smartfony. Nie ma dnia, żebym nie obejrzał jakiegoś krótkiego filmiku pokazującego unikatową rozgrywkę. Ciekawie prowadzona kamera, ewidentnie pokazany gameplay, przejrzyste elementy interfejsu, nawet jakaś krótka historia opowiedziana w tym czasie – świetnie, sprawdzam! Niestety w dziewięciu przypadkach na dziesięć ściągam kupsko, w które gra się kompletnie inaczej, niż pokazywał to film reklamowy. Oglądałem survivala z zombiakami, a dostaję idle clickera. Zainteresowała mnie historia odbudowywania starego domu? Proszę bardzo, to jednak klon Candy Crusha! Interaktywna opowieść o nastoletniej miłości (nie pytajcie...)? Przed panem nieudolny RTS!

Nikt nad tym nie panuje, nikt się tym nie przejmuje, wbrew zapewnieniom właścicieli platform, że w ich systemie nieuczciwe reklamy są usuwane, wszyscy wydają się tylko liczyć nowych albo zreaktywowanych użytkowników, pogrupowanych elegancko w kohorty geograficzne, wiekowe i behawioralne. To świat cyferek, w którym najważniejsza jest matematycznie wyrażona skuteczność użytego materiału reklamowego, kto by się przejmował takimi pierdołami, jak jakaś fundamentalna rzetelność.


Target render

Ale czemu o tym piszę? Przecież interesują nas większe gry, a nie zabijacze czasu. Otóż niestety trend zaczyna coraz mocniej przeciekać również do naszej branży. Sami jesteśmy sobie trochę winni, bo zawsze wyjemy ze złości, jak ktoś podsuwa nam zwiastun z renderami zamiast rozgrywki. Producenci gier stają więc na głowach, żeby pokazać nam swój produkt „w akcji” (cudzysłów zamierzony), czy też raczej w wyidealizowanej wersji akcji wymyślonej przez jakiegoś marketingowca, który w życiu nie grał w swoją grę, a jedynie chce, żeby wyglądała jak najlepiej. Nierzadko zdarza się, że na tym etapie promocji gry jeszcze nie ma, wtedy mówi się elegancko o zwiastunie pokazującym zamierzony efekt końcowy. Pamiętacie pierwszą zapowiedź PlayStation 3? Do dzisiaj nie mam takiej grafy, jaką wtedy pokazywali na „gameplayach”. A mam PlayStation 5.

Efekty tych marketingowych wypocin mamy rozstrzelone po całej skali żenady – na samym jej szczycie znajduje się zmyślony multiplayer, gdzie dzieją się niesamowite, efektowne rzeczy, wszyscy biegną w eleganckim szeregu i równie elegancko umierają od pierwszego strzału, nie przejmując się wskaźnikami poziomu pancerza ani zdrowia. Tutaj oczywiście prym wiodą shootery, gdzie Battlefield, Call of Duty, Apex Legends i PUBG walczą o palmę pierwszeństwa w kategorii „Akcja, Której Absolutnie Nigdy Nie Będzie W Naszej Grze”.


Multiplayer dżentelmenów

Nie zrozumcie mnie przy tym źle, bo wcale nie chcę, żeby producenci pokazywali teabagging, cytowali opinie o pochodzeniu matek graczy z drużyny przeciwnej czy demonstrowali, w jak dobrym kamperskim spocie można siedzieć przez dziesięć minut i nabić dwadzieścia fragów. Chodzi mi jedynie o to, żeby nie pokazywać nieprawdy, żeby nie ubierać w gameplay jakiegoś wyidealizowanego obrazu rzeczywistości. Żeby nie mówić nam prosto w twarz „patrzcie, bando baranów, tak wyglądałaby gra, gdybyście nie byli zbieraniną toksycznych półgłówków”.

Warto tu na marginesie wspomnieć – i natychmiast nagrodzić wymyśloną właśnie przeze mnie statuetką Króla Boomerów Reklamy – próbę marketingową Ubisoftu z okresu promowania The Division. Uraczono nas wtedy gameplayem z rzekomymi głosami prawdziwych graczy, które to głosy nagrali oczywiście prawdziwi, ale aktorzy, z kreskówkową emfazą wygłaszający w pocie czoła napisane i zredagowane kwestie typu „Mike, uważaj, atakują nas z lewej”, „Już się tym zajmuję, poczekaj, osłaniam”, i tak przez dziesięć trudnych do zniesienia minut.

Jak można z tego wybrnąć? Cóż, moim zdaniem nagrywanie sesji testerów i montowanie z nich najbardziej efektownych akcji – czyli coś, co robią tysiące youtuberów – to całkiem niezły trop. Tylko że to trudne, trzeba obejrzeć wiele godzin materiału, będzie czasami widać bugi, no i nie będzie to wszystko tak ładne i wyreżyserowane, jak mogłoby być.

Na razie więc musimy się pogodzić z tym, że jesteśmy testowani i że marketingowcy sprawdzają, ile zniesiemy. Ale nie powinniśmy przymykać na to oka ani traktować tego trendu jako czegoś naturalnego, bo następny krok panoszy się już w najlepsze w grach mobilnych. A ja naprawdę nie chciałbym jarać się gameplayem nowego Assassina, a potem zdziwić się, że to platformer 2D.


Czytaj dalej

Redaktor
Jakub „Cubituss” Kowalski

Dawniej redaktor naczelny magazynów Play i Komputer Świat Gry. Dziś wymyśla nowy świat gier w NFT.

Profil
Wpisów14

Obserwujących1

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze