Lataj jak Ma... Stoch. Krótko o kultowym Deluxe Ski Jump
Dzisiaj pilni uczniowie na lekcjach informatyki siedzą na „fejsie” i „tłiterze”. Kiedyś jednak mieli inne rozrywki, a do najpopularniejszych należała zabawa „w skoki”. Cóż to takiego, zapytacie? Też mi pytanie... Deluxe Ski Jump, panowie i panie!
Gdy kilkanaście lat temu rozpierała nas duma z sukcesów naszego Orła z Wisły, a w Polsce panowała Małyszomania, prawie każdy chciał być jak wąsaty miłośnik bułki z bananem. I była ku temu okazja dzięki niepozornej i brzydkiej jak noc (już wtedy) grze Deluxe Ski Jump - w skrócie DSJ, dla przyjaciół "grze w Małysza".
Adam Małysz wirtualnych skoków
Wszystko zaczęło się w 1999 roku. Wtedy pewien Fin postanowił przenieść swoją pasję do skoków narciarskich na ekrany monitorów. Nie zdawał sobie sprawy o nadchodzącej popularności, choć jeśli brać pod uwagę liczbę gier o skokach - proporcjonalną do globalnego popytu na tę dyscyplinę - nie miał zbyt dużej konkurencji.
Jussi Koskela – bo o nim mowa – to trzydziestoczterolatek pochodzący z fińskiego Espoo. Studiował na helsińskim Uniwersytecie Technologii na kierunku związanym z systemami oprogramowania i oprogramowania biznesowego. To tam zdobył podstawową wiedzę, która pozwoliła mu stworzyć tytuł bez wątpienia kultowy, tworząc mechanizmy cyfrowego skakania. Dziś można stwierdzić, że Jussi jest tym dla wirtualnego latania, czym Adam Małysz dla skoków narciarskich.
Kliknij, żeby skoczyć…
W czym tkwi tak naprawdę sukces Deluxe Ski Jump? W prostych zasadach rozgrywki. DSJ to jedna z tych gier, w której szybko można załapać podstawy, ale osiągnięcie mistrzostwa jest już sztuką. Potrzebujemy jedynie myszy – lewym przyciskiem odbijamy się od belki, tuż przed wyskokiem wybijamy się wciskając jednocześnie LPM i PPM, odpowiednio manewrując gryzoniem utrzymujemy pozycję w locie, a prawym przyciskiem lądujemy. Do tego dochodzi wiatr, którego działanie bardzo łatwo odczytać – jeśli wieje pod narty, skok będzie długi, a jeśli dmucha w plecy, nasz zawodnik sobie nie pofruwa.
Proste? Jasne, że tak. Wystarczy minuta, by oddać udany skok. Coraz trudniej z walką o dystans – aby bić rekordy i lądować powyżej punktu konstrukcyjnego, trzeba niemałego treningu. Nawet sam Koskela przyznaje, że nie dorasta najlepszym graczom DSJ do pięt.
Proste sterowanie w połączeniu z niskimi wymaganiami sprzętowymi, które pozwoliły grać nawet na kilkuletnich złomach, dało Deluxe Ski Jump zdobyło ogromną popularność. Ponadto magia tytułu tkwi we współzawodnictwie – gra jest idealna do rozgrywania krótkich sesji ze znajomymi przy jednym komputerze. Paroma kliknięciami tworzymy sportowców, wybieramy skocznie i skaczemy.
Nie da się ukryć, że DSJ sukces w naszym kraju zawdzięcza też Małyszomanii - na fali zwycięstw Adama, nasi rodacy zapragnęli posmakować kariery Orła z Wisły. Chociażby wirtualnie. Przyznał to zresztą w jednym z wywiadów sam Koskela, który dla polskich fanów przygotował niespodziankę – w jednym z nadwiślańskich wydań znalazło się kilka dodatkowych rodzimych skoczni.
Czwarta inkarnacja skoków
Dzisiaj o Deluxe Ski Jump już trochę zapomniano, ale gra nadal ma dużą społeczność fanów, także w Polsce. Ba – organizowane są u nas różnego rodzaju turnieje. Polscy gracze aktywni są też na oficjalnym forum DSJ, a ich pomysły podchwytywane są przez samego Jussiego, któremu – trzeba to przyznać – utrzymuje kontakt z graczami.
Warto pamiętać, że DSJ jest nadal rozwijane. Dwa lata temu wydana została czwarta część, która przyniosła ze sobą sporo zmian. Przede wszystkim rozgrywkę przeniesiono w trójwymiar (aczkolwiek pojawił się on już w „trójce”), dodano też nowe ujęcia z kamer – jeśli ktoś chce, może grać tak jak w produkcjach RTL, ale i tak najlepszy jest tradycyjny widok „z boku”. Poprawiono też fizykę, dzięki której skoczek zachowuje się jeszcze wiarygodniej, choć brakuje punktacji przyznawanej za wiatr. Najważniejsze jednak, że gra się nadal tak samo, a nawet jeszcze lepiej niż przed laty – na potrzeby tego tekstu zainstalowałem sobie „czwórkę”. Miałem zamiar pograć przez kilka minut, a spędziłem przy niej około dwóch godzin grając tylko jednym zawodnikiem. Wciąga!
Fani narzekają co prawda na niedobór skoczni, ale w aktualnej wersji DSJ można latać na 24 obiektach, więc nie jest źle. Prawdą jest jednak, że Jussi od kilku miesięcy nie dodał nowych miejscówek i wśród graczy rośnie irytacja. Najważniejszą nowością w czwartej części jest zaś tryb sieciowy, w którym można rywalizować z innymi użytkownikami. Szkoda, ze wymaga opłacania dodatkowego abonamentu.
No właśnie – cena. DSJ nigdy nie było tanią zabawą. „Czwórka” kosztuje obecnie ok. 63 zł, a do tego dochodzi abonament na multi w wysokości ok 42 zł rocznie. Jakim cudem gra podbiła serca Polaków? Cóż, podejrzewam, że niektórzy amatorzy skoków korzystali z alternatywnych źródeł. Inna sprawa, że kultową drugą część jakiś czas temu udostępniono za darmo (więcej – TUTAJ).
DSJ wróci do łask?
Nie da się ukryć, że zakończony wczoraj sezon jest najlepszy dla polskich skoków – dużo lepszy niż nawet za czasów Adama Małysza, o czym jeszcze kilka lat temu mogliśmy jedynie pomarzyć. Dwa złota olimpijskie Kamila Stocha, zdobyta przez niego Kryształowa Kula, świetna postawa reszty zawodników… Deluxe Ski Jump ma znowu idealne warunki, by szeroką falą zainteresować polskich graczy, zwłaszcza, że produkcja Jussiego Koskeli wciąż jest najlepszą w swojej kategorii.
Są więc duże szanse na to, że na domowych i szkolnych komputerach zamiast „fejsbuka” i „tłitera” na nowo zagości „ta gra w skoki”. W końcu wielu chciałoby się poczuć jak Stoch, Żyła, Kot, Ziobro, Kubacki czy Murańka. Na pewno to dużo lepszy wybór niż „zabawa” w piłkarską reprezentację.