[Po mojemu] Granica szczerości

[Po mojemu] Granica szczerości
"Jest nam bardzo miło, że w tych rejonach świata są ludzie, którzy chcą grać na serwerach En Masse. Niestety, większość tamtejszych graczy to różnego rodzaju cyberprzestępcy kradnący konta, farmujący złoto i zajmujący się innymi formami hakowania" – mówili niedawno twórcy gry TERA. Czy powinniśmy czuć się urażeni takimi słowami?

Pewnego razu wylewałem żółć na dumnego producenta Uncharted 3, który na wyrost chwalił ostatnie dzieło Naughty Dog. Chciałem, by osoby opowiadające o największych hitach już nawet przymknęli oko na niedociągnięcia gier, zamiast w żywe oczy zaprzeczać ich istnieniu. Z tego, co zdołałem wywnioskować z waszych komentarzy, na ogół cenicie szczerość wśród ludzi branży. Prawdomówność i mówienie prostoz mostu jest często poszukiwaną cechą zarówno w relacji pracownik-pracodawca, nadawca-odbiorca i użytkownik portalu randkowego-ofiara. Z drugiej strony, jak pokazuje między innymi genialny film Prestiż Christophera Nolana, każdy lubi być oszukiwany. Jak więc jest?

Artykuł Huta przedstawiający różne – nie zawsze przyjemne – powiązania dziennikarzy z PR-owcami i pracownikami marketingu wyjaśnił, że czasami piszącym trudno jest żyć w zgodzie ze wszystkimi. Nie da się ukryć, że takie teksty jest potrzebny, by nieco otworzyć oczy spragnionym krytycznego spojrzenia czytelnikom. Zwłaszcza, że według akademickich zasad, dziennikarstwo to zawód z misją i społeczna posługa. Tak, wbrew pozorom wciąż tak się naucza. Podobnie jak reguły rozdzielności informacji od komentarza. Gry to rozrywka, więc poetyka newsów jest luźniejsza, ale da się zauważyć, że jeśli autor zbyt wyraźnie pokaże swoje poglądy, czytelnicy stawiają opór. Czasem dlatego, że się nie zgadzają, innym razem, kiedy opinia piszącego wiadomości obchodzi ich tyle, co owad w Amazonii. Niech sobie gdzieś tam jest, póki nie wskakuje przed oczy.

Wypowiedź związana z TERA przywodzi na myśl przemiany ostatnich lat na rynku gier i zwrócenie się dziesiątek milionów graczy w kierunku konsol. Choć PlayStation 3 i Xbox 360 stają się technicznie zbyt ciasne dla twórców, działania niektórych wydawców sugerują, że pecet to wciąż – mówiąc delikatnie – platforma dla koneserów. I chociaż każdy, kto interesuje się przemysłem gier wideo, zdaje sobie z tego sprawę, niewielu pecetowców lubi o tym słuchać. Niczym kibice reprezentacji Samoa Amerykańskich podczas pamiętnej porażki z Australijczykami. Wiemy doskonale, że sytuacja jest nienajlepsza i jesteśmy w odwrocie, ale każdy, kto przy nas to podkreśli, spotka się z niechęcią pomimo naszej znajomości realnego stanu rzeczy.

Paradoks polega na tym, że chcemy prawdy, jednocześnie będąc oszukiwanymi. Jesteśmy świadomi, że rynek pecetowy jest dogłębnie przeżarty przez piractwo i jeśli wypieramy to ze swojej świadomości, złudzenie pęka po przeczytaniu statystyk trackerów torrentowych. A mimo to odruchowo czujemy niesmak, czytając bardziej dobitne i mniej ugłaskane wypowiedzi. Związane z nadchodzącymi produkcjami materiały, które aż kipią reklamową pompą, odpychają, podobnie jak niepochlebne recenzje gier, na które czekamy. Notch stwierdzający, że piraci mogą pomóc Minecraftowi, jest szczerym i rozumnym gościem, za to Adrian Chmielarz nienawidzący pecetów (acz kochający pecetowców) to – zdaniem niektórych – obłudnik, który zapomniał o początkach kariery.

Czego zatem oczekujecie od ludzi mówiących lub piszących o grach? Prostolinijnej prawdomówności ponad wszystko czy radosnej mowy z przymykaniem oka na rzeczywistość? Rzetelność i klarowność, czy lawirowanie między półprawdami? Gdzie przebiega waszym zdaniem granica szczerości?

Dodaj komentarz