6
21.02.2023, 19:35Lektura na 8 minut

Pokemon GO Tour: Las Vegas – nasza relacja. Morze ludzi i pustynia

Mobilna gra Pokémon GO należy do grona najpopularniejszych, a już na pewno do najbardziej rozpoznawalnych tytułów na smartfony. Nic zatem dziwnego, że jej twórcy od jakiegoś czasu organizują imprezy, podczas których fani mogą spotkać się w jednym miejscu i wspólnie pograć. Dokładnie tak to wyglądało w Las Vegas.


Grzegorz „Krigor” Karaś


Na okoliczność wspólnej zabawy aż 50 tys. fanów gry, którzy kupili wejściówki na imprezę, przygotowano Sunset Park – duży obszar terenów zielonych na południowym wschodzie metropolii. Przy czym słowo „zielone” odnosiło się jedynie do części parku – w Vegas, które wyrosło przecież na środku suchego pustkowia, wody jednak za dużo nie ma. Koniec końców pewną część przeznaczonego do gry obszaru stanowiła po prostu parkowa pustynia, co tylko nadawało całości dodatkowy klimat, gdyż w poszukiwaniu chociażby ognistych Pokémonów trzeba było błądzić ścieżkami ciągnącymi się przez wydmy.

Ludzi było tyle, że czasem tworzyły się zatory.

Między strefami

Ogółem jednak widoczna na fotografii poniżej mapa gry składała się z czterech zdecydowanie bardziej zróżnicowanych obszarów, które równocześnie odwzorowywały różnego rodzaju biotopy – w konsekwencji w wydzielonych strefach dużo łatwiej było spotkać określone typy Pokémonów. Jak się okazuje, miało to kluczowe znaczenie – część zadań postawionych przed graczami przez organizatorów wymagała bowiem pochwycenia konkretnych stworków. Niektóre z kolei w ten czy inny sposób zmuszały do odwiedzania wszystkich miejscówek… I oczywiście robienia przy tym kilometrów – wszyscy zapewne już zdążyli się przyzwyczaić, że w Pokémon GO liczy się ruch. Event w amerykańskiej stolicy hazardu w żadnym razie nie odbiegał od tych założeń i po prostu wymusił nieustające migracje homo sapiens tropem Pokémonów.

Tak  wyglądała mapa obszaru, na którym toczyła się zabawa.

Z odrobiną złośliwości można więc powiedzieć, że na dwa dni park w Las Vegas opanowały wyposażone w smartfony hordy zombie snujących się to w jedną, to w drugą stronę. To jednak tylko pozory: wszyscy brali udział w zaciętych walkach z gwiazdami eventu. Impreza, która zaczęła się w sobotę o 10:00 rano, związana była z pojawieniem się w grze dwóch Pokémonów – Kyogre i Groudon doczekały się wersji Primal, a w ich odkryciu i ujarzmieniu miał nam pomóc… Team Rocket. Zabawa w Vegas była pierwszą okazją do współpracy z tymi czarnymi charakterami. Ten główny wątek przyjął formę zadania specjalnego, które grający pracowicie wypełniali – właśnie chodząc po rzeczonym parku, łapiąc występujące tam Pokémony i z każdym krokiem przybliżając się do przeistoczenia wymienionych stworków w ich o wiele mocniejsze wcielenia.

Cały park oczywiście przystrojono w odpowiedni sposób.

Po wykonaniu wszystkich zadań składających się na eventowego „specjala” gracze oczywiście zostawali z pochwyconymi bestiami na stałe – a było to tym łatwiejsze, że cały park wypełniały areny, na których co kilka minut pojawiali się główni aktorzy wydarzenia. Wystarczyło skorzystać z darmowych przepustek, które dostawaliśmy wraz z biletem wstępu na imprezę, i… cóż, łapać. Mnie w ciągu dwóch dni zabawy udało się umieścić w Pokéballach przeszło 50 różnych Pokémonów legendarnych i mitycznych, mniej więcej 800 pospolitych, wpadły również rzadkie cukierki w liczbie sięgającej 200 i niecały milion stardusta.

Dzięki temu w Vegas rozwinąłem Groudona shiny, Kyogre shiny zresztą też mi się trafił i niedługo potem osiągnął podobny poziom. Reszta materiałów zaś posłużyła mi do podciągnięcia innych stworków, które czekały od jakiegoś czasu na swoją kolej, i jeszcze zostało mi trochę zapasu. W trakcie zabawy udało mi się również osiągnąć 40. poziom, a chodząc – „wykluć” prawie 50 jajek. Jak widać, można było się naprawdę nieźle obłowić, tym bardziej że wytrwali osiągnęli zapewne dużo więcej, gdyż ja jednak robiłem sobie od czasu do czasu przerwy od intensywnej rozgrywki.

9
zdjęć

Poboczne atrakcje

Łapanie i rozwijanie dwójki wymienionych mocarzy było daniem głównym – nie zabrakło jednak i „poboczności” wszelakiego typu. Wszyscy biorący udział w zabawie musieli przypisać się do jednej z dwóch drużyn i za swoje poczynania zbierali punkty dla zespołu. Ten, który wychodził na prowadzenie, tego sztandarowy Pokémon pojawiał się przez kolejną godzinę częściej. Były też zadania dzienne polegające na łapaniu określonych stworków z danej strefy. Dla każdej z nich trzeba było wypełnić okazami krótką listę, by zgarnąć nagrodę. Do aktywności zmuszało szukanie specjalnych PokéStopów – na strefę przypadały po dwa i trzeba było się nieźle nachodzić, by je znaleźć. Na szczęście pomagały w tym odnajdywane wskazówki, które miały postać mniej lub bardziej kompletnych map rozmieszczonych po parku. W tym czasie można było także natknąć się na kamienie z wyrytymi inskrypcjami. Okazało się, że to kody do wpisania w sklepie gry na trwające tydzień zadania, których zwieńczeniem są starsze już Pokémony legendarne. Zresztą popatrzcie na głaz widoczny na zdjęciu poniżej. Wiecie, co z nim zrobić, nie?

Sprawdźcie sobie w sklepie gry, czy widoczny na zdjęciu kod działa :).

Sporo czasu poświęciłem też na ściganie Latiasa, który pojawiał się na terenie całego parku na dziko. Wystarczyło się kierować kompasem, który w tym przypadku zawsze był aktywny, i próbować szczęścia – również z wersją shiny, gdyż event okazał się pod tym względem oczywiście hojny. Do tego stopnia, że jak już ktoś wylosował tę rzadką i odróżniającą się wizualnie wersję Pokémona, to na ogół nie zostawał z pustymi rękami. Po prostu twórcy odpowiednio podkręcili catch rate – moje dwa odmienne od wersji standardowych Groudony i takiegoż Kyogre złapałem pierwszymi kulkami.

Zachód słońca pokazał, ile tak naprawdę kurzu unosi się w powietrzu.

To nie jest Wi-Fi, którego szukacie

Jak już mówiłem, ludzi było od groma. Sprzedano 50 tys. biletów, co przełożyło się na dzikie tłumy, które potrzebowały dostępu do sieci. Transmisja danych siłą rzeczy w takich okolicznościach szła jak Slakoth po cukierki, Wi-Fi zaś po prostu padło. Z tego względu Niantic przedłużył o cztery godziny zabawę, która pierwotnie była zaplanowana do 18:00. Co więcej, dodatkowe areny pojawiły się nie tylko w parku, lecz także w centrum miasta, w okolicach hoteli. Skutek tego był taki, że Vegas grało w Poksy do późna i powszechnie. Do tego stopnia, że po powrocie na nocleg uczestniczyłem w kolejnych sześciu rajdach… siedząc w wannie. A na tym bym nie poprzestał, tyle że wyczerpał mi się zarówno przygotowany zapas passów, jak i ich dzienny, przewidziany przez organizatorów darmowy limit.

W parku rozstawiony były hotspoty i punkty, gdzie można było naładować telefon.

Swoją drogą, bardzo ciekawie na skanerze prezentował się start samego eventu. O 9:59 park wyglądał normalnie, a minutę później już wręcz pęczniał od PokéStopów i aren, które pojawiły się specjalnie na okoliczność przeprowadzanej przez Niantic zabawy. Co interesujące, park, jako publiczne miejsce, przy tym wszystkim nie był zamknięty. Każdy mógł wejść i wyjść, dodatkową zawartość widzieli jednak ci, którym udało się dostać wejściówki.

Teren gry, a właściwie jego bardzo niewielka część, przed i po starcie imprezy.

Świetny klimat

Początkowe problemy szybko jednak udało się ograniczyć co najwyżej do niewielkich uciążliwości i mulenia gry tam, gdzie zasięg spadał. Innymi słowy: dało się grać. Pole zmagań zostało przygotowane całkiem nieźle – oznaczenia były w porządku, tu i ówdzie zaś pojawiała się scenografia (trochę skromna, ale klimat tak czy inaczej robił swoje i ludzie bawili się naprawdę dobrze). Szczerze zaskoczony byłem… kolejkami po koszulki. Amerykanie najwyraźniej uwielbiają merch i nie przeraża ich wizja stania w gigantycznym ogonku nawet przez parę godzin. I nie ma tu cienia przesady: w pierwszy dzień do każdego z trzech stoisk ustawiło się po kilka tysięcy (!) ludzi, a kolejki ciągnęły się wężykami przez cały park. Niesamowite.

15
zdjęć

To, na co można było ponarzekać, to dość skromna strefa gastronomiczna. Tam również królowały nieprzebrane tłumy – na szczęście organizator zadbał o nawodnienie. Pomagała w tym infrastruktura parku, ale rozstawiono też specjalnie stoiska, gdzie można było sprawnie się napić i uzupełnić bidony czy butelki. A to ostatnie okazało się konieczne – niby mamy luty, lecz w Vegas pogoda dopisała i za dnia robiło się naprawdę gorąco, o czym przekonało się zabezpieczenie medyczne, udzielając czasem pomocy potrzebującym. Temperatura wyraźnie spadała dopiero wieczorem. Wówczas też, w promieniach zachodzącego słońca, było widać, jaki skutek ma przemarsz tłumu przez teren półpustynny. Chmura kurzu oblepiała wszystko; gdy dotarłem do hotelu, wyglądałem, jakbym wrócił z Przystanku Woodstock, a nie z gremialnego łapania stworków rodem z Japonii. Cóż, taki tu mamy klimat i to niczyja wina.

W kolejkach za koszulkami stało po kilka tysięcy osób w każdej z nich. Kosmos.

Było super, czas na Europę

Ogółem imprezę trzeba zaliczyć do udanych. Miałem okazję porozmawiać z panią, która przybyła ze Szwajcarii, trafiali się Niemcy, Szwedzi, Francuzi, nie zabrakło oczywiście ekipy z Japonii, a także Amerykanów z całego w zasadzie terytorium Stanów Zjednoczonych – na event zjechali się więc ludzie ze wszystkich stron świata. Uczestnicy bawili się razem niezależnie od narodowości czy wieku – szczerze kibicowałem, swoją drogą, pewnej pani spokojnie po sześćdziesiątce, która łapała shiny Groudona, gdy zaś siedziałem w namiocie prasowym, wraz zebranymi oglądaliśmy rozczulający w sumie spektakl, jak dwójka na oko dziesięciolatków skacze z radości, krzycząc, że udało im się złapać pierwszą legendę. Czego zaś ja się nałapałem, to moje – przede wszystkim jednak cieszę się, że mogłem w tym po prostu wziąć udział.

W parku w Las Vegas stawili się gracze w każdym wieku - od bobasów, bo takich, których wielu nie podejrzewałoby o granie w Pokémony.


Czytaj dalej

Redaktor
Grzegorz „Krigor” Karaś

Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.

Profil
Wpisów634

Obserwujących23

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze