[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas

[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas
W cyklu Retro Action będziemy sięgać do archiwów i sprawdzać, co pisaliśmy o przeróżnych grach wiele, wiele lat temu. Tym razem, z okazji pierwszego konkretnego gameplayu GTA V, sprawdzamy jak Hutowi podobało się GTA: San Andreas, którego recenzję napisał w numerze 8/2005.

Początek lat 90, Los Angeles, Kalifornia. Dzielnicami południowej części miasta rządzą gangi czarnoskórych wyrostków, crack i heroina zatruwają umysły młodych ludzi, a każdego dnia na ulicach padają strzały i… ofiary. Witaj w domu, CJ!

O San Andreas napisano już bardzo, bardzo dużo – my również dorzuciliśmy do tego pisania własne dwanaście groszy, publikując obszerną zapowiedź gry w trzynastym CDA z ubiegłego roku. Czy można napisać jeszcze więcej? Ależ oczywiście! To produkcja tak obszerna, zróżnicowana, wielowymiarowa, niezwykła, zaskakująca, pełna sekretów, tajemnic, bonusów i dodatków, że pisząc tylko o niej, można by zapełnić cały numer waszego ulubionego magazynu o grach. W przypadku tej gry nie jest to tylko wyświechtany frazes nadużywany przez znudzonych recenzentów. O niej naprawdę można pisać, mówić i opowiadać przez wiele stron, wiele godzin, bez końca. Ja mam tymczasem tylko sześć stron. Od czego zacząć?

You down?
Punkt wyjścia fabuły jest wam już pewnie znany. Carlos Johnson – dla ziomali CJ – wraca po pięcioletniej nieobecności do rodzinnego domu w Los Santos. Powód, dla którego CJ zdecydował się wybrać w tę podróż, to rzecz jak najbardziej poważna – pogrzeb jego matki, zamordowanej przez nieznanych sprawców. Przed wyjazdem do Liberty City Carlos wiódł życie na ulicy, wchodził w konflikt z prawem, wracając jednak do domu nie spodziewał się tego, co zastanie na miejscu. Tuż po lądowaniu zostaje przechwycony przez policjantów, oficerów Tenpenny’ego i Pulaskiego, którzy wrabiają go w morderstwo i wyrzucają z samochodu na terytorium wrogiego gangu. W tym właśnie momencie zaczyna się właściwa, interaktywna część gry… ale to jeszcze nie koniec wprowadzenia.

Już jako CJ, kierując jego ruchami, łapiesz stojący pod murem rower, jedziesz na własny kwadrat. Kilka początkowych misji przedstawia zmiany, jakie zaszły w Los Santos na przestrzeni poprzednich pięciu lat – twoi dawni kumple nie żyją, siedzą w więzieniu lub uzależnieni od cracku robią wszystko, byle tylko mieć na narkotyk. Nawet skromna ceremonia pogrzebowa zamienia się w strzelaninę, nic więc dziwnego, że ludziom wokół zaczynają puszczać nerwy. Pierwsza godzina, jaką spędzisz przy GTA San Andreas – jeśli oczywiście pójdziesz ścieżką wytyczoną przez twórców, co w tej akurat serii nie jest wcale pewne – przedstawia bardzo przygnębiający obraz slumsów wielkiego amerykańskiego miasta. To o tyle ważne, że w tej właśnie rzeczywistości przyjdzie ci spędzić kolejne kilkadziesiąt godzin zabawy, przy czym na tyle dobrze zrobione, że nawet mieszkając w wypasionej willi na przedmieściach polskiego miasta wejdziesz w ten klimat.

Drivin’ & killin’
Warto tę rzecz podkreślić, bo właśnie owo „wejście w klimat” sprawiło, że GTA: San Andreas to gra rekordowa, zarówno jeśli chodzi o liczbę sprzedanych egzemplarzy, jak i oceny zbierane w magazynach branżowych. Już od pierwszej gry z Grand Theft Auto w nazwie widać było, jak ekipa Rockstar North dąży do stworzenia wirtualnej rzeczywistości, w której gracze mogliby się zanurzyć całkowicie, zapomnieć o tym, co dzieje się poza ekranem monitora. W żadnej części serii nie było to jednak tak wyraźne jak w San Andreas, w żadnej też nie udało się tak dobrze zrealizować tego zamierzenia.

Godny uznania jest też sposób, w jaki ten skok jakościowy pomiędzy GTA3 i Vice City a GTA San Andreas został osiągnięty – główne zasady, jakimi rządzi się rozgrywka, nie zmieniły się ani trochę w porównaniu z GTA3, do tej podstawowej mechaniki dobudowano po prostu setki drobnych elementów wzbogacających zabawę. To – z jednej strony – potwierdzenie tego, że pierwotny pomysł na trójwymiarowe oblicze serii Grand Theft Auto był genialny i wizjonerski, z drugiej zaś – dowód na ogromny talent programistów z Rockstara.

A więc… Podstawowa mechanika gry pozostała niezmieniona, po rozpoczęciu przygody z San Andreas (a zapewniam, że to prawdziwa i wieeeeeelka przygoda) nawet nie zauważasz nowości. Główny wątek fabularny San Andreas podzielony jest na ponad osiemdziesiąt misji, które otrzymujesz od kilkunastu najważniejszych w grze postaci. To, jak przebiegają same misje, również w znaczący sposób nie odbiega od tego, co widzieliśmy w GTA3 czy Vice City. Docierasz na miejsce, w którym otrzymujesz zadanie, jedziesz, płyniesz lub fruniesz do wskazanego na mapie punktu, w którym musisz je wykonać, na miejscu zazwyczaj walczysz z bandą przeciwników lub udowadniasz, jak dobrym jesteś kierowcą, a po wszystkim – czasami – wracasz do zleceniodawcy. Poza misjami związanymi z głównym wątkiem, gra oferuje jeszcze dziesiątki (czy raczej setki?!?) dodatkowych, pobocznych zadań, które albo przypominają normalne misje, albo są zrealizowane w konwencji różnych minigierek.

I’m a ryda!
O głównym wątku fabularnym możesz więc niemal w każdej chwili zapomnieć i skoncentrować się na tym, co twórcy gry przygotowali dla ciebie poza nim. A jest tego sporo. Wracają znane z GTA3 i Vice City misje aktywowane klawiszem [2], w których bawisz się w taksówkarza, policjanta, strażaka czy kierowcę karetki. Dodatkowo w San Andreas możesz też poczuć się jak alfons, wsiadając do samochodu marki Broadway i rozwożąc panienki lekkiego prowadzenia do klientów lub jak włamywacz jeżdżący po mieście wielkim vanem marki Boxville i okradający mieszkania pod osłoną nocy.

Za mało? Możesz też porwać pociąg i jeździć od stacji do stacji, starając się jak najbardziej precyzyjnie zatrzymać na peronie. Kolejna z rzeczy dodatkowych, związanych z pojazdami, to kilka turniejów wyścigowych, w których konkurujesz z innymi kierowcami na wyznaczonej trasie, oraz zawody low-riderów, czyli samochodów z obniżonym, pneumatycznym zawieszeniem, w których do rytmu muzyki wykonujesz różne „figury”. Za mało? Do tego dochodzą imprezy samochodowe rozgrywane na stadionach – wyścigi po owalu, demolition derby itd.

Jeśli już o pojazdach mowa, w San Andreas pojawiają się BMX-y i z nimi też związane są misje i minigierki. Za mało? Są też specjalne zadania w szkołach jazdy, które testują pod każdym względem twoje umiejętności prowadzenia auta. Jest minigierka z parkowaniem samochodów gości hotelowych. Są dodatkowe misje, w których siadasz za sterami osiemnastokołowca i dostarczasz na czas ładunek.

Za mało? Nie dość, że będziesz w San Andreas jeździł, również popływasz łodzią i polatasz samolotem. Szczególnie ta ostatnia możliwość budzi emocje – nawet w porównaniu z hydroplanem z Vice City swoboda, z jaką możesz latać, jest tutaj dużo większa (co wynika także z obszaru gry), poza tym w najnowszym GTA możesz także skakać ze spadochronem. Samolotów jest w San Andreas dziesięć rodzajów (w tym… odpowiednik pasażerskiego Boeinga), ponadto siedem różnych helikopterów, a z wehikułów latających pojawia się również Jetpack!

Alwayz into somethin’
San Andreas to jednak nie tylko bonusy i misje dodatkowe związane z jeżdżeniem czy fruwaniem. Gra ma jeszcze szereg elementów – albo zupełnie nowych, albo przeniesionych z poprzednich części serii – które powodują, że nie tyle „wczuwasz się w klimat”, co „wchodzisz w wirtualny świat”. Postać Carlosa zmienia się w trakcie gry, możesz wpływać na to, co na sobie nosi, jaką ma fryzurę i tatuaże. W salach treningowych wykonujesz różne ćwiczenia, by zwiększyć muskulaturę bohatera, możesz tam także poznać techniki walki wręcz (m.in. kung-fu), co doda ci ciosów niedostępnych na początku gry. Wygląd zewnętrzny bohatera wpływa na jego powodzenie u kobiet – a w San Andreas podrywanie ich to również jedna z minigierek, inspirowana „dating games”, bardzo popularnymi w Japonii. Możesz tu także przepuścić trochę szmalu w kasynie, pograć z ziomalami w kosza czy w bilard, a nawet zaprosić dziewczynę do dyskoteki i poszaleć z nią na parkiecie, oczywiście w całkowicie interaktywnej sekwencji tańca.

Najlepsze jest to, że wszystkie te dodatkowe elementy „wszyte” są w główny kod gry w sposób niemal niezauważalny – wydają się naturalne, takie jakie powinny być. Równie subtelnie podłożono pod rozgrywkę uproszczoną mechanikę gry RPG. Jeśli dużo jeździsz na rowerze, stajesz się w tym lepszy. Jeśli dużo strzelasz z broni automatycznej, stajesz się celniejszy, korzystając z tego w dalszej części gry. Jeśli często nadrabiasz braki w punktach zdrowia stołując się w sieciach fast food, twój CJ przybiera na wadze, staje się mniej atrakcyjny w oczach kobiet, wolniej biega i szybciej się męczy. A to przeszkadza, bo w San Andreas jest mnóstwo do zrobienia, nawet wtedy, kiedy nie bierzesz się za misje związane z główną osią fabuły. Przejście całej gry w 100%, włącznie z bonusami (to m.in. zamalowanie graffiti konkurencyjnych gangów, pstryknięcie fotek z punktów widokowych itd.), to zajęcie na co najmniej kilkadziesiąt godzin czasu gry, to zabawa na długie, długie tygodnie.

What’s my name?
Fabuła jest jednak w San Andreas na tyle atrakcyjna, że na długo nie uda ci się zrezygnować z wykonywania związanych z nią misji. Warto to zresztą robić, bo tylko w ten sposób otwierają się kolejne części mapy stanu San Andreas. Kiedy rozpoczynasz grę, możesz zwiedzić jedynie wzorowane na Los Angeles miasto Los Santos. Potem, zmuszony przez okoliczności (fuckin’ Ballas!), CJ opuszcza miasto i trafia do Badlands, czyli w górzyste tereny rozciągające się między Los Santos a inspirowanym San Francisco miastem San Fierro. Tam poznasz nowych ludzi i otrzymasz kilkanaście nowych misji, których wykonanie otworzy Las Venturas, miasto nasuwające oczywiste skojarzenia z Las Vegas. Dopiero wtedy całe San Andreas otworzy się przed tobą, dopiero wtedy w pełni będziesz mógł docenić ogrom pracy wykonanej przez ekipę Rockstar Games z niewielką pomocą przyjaciół.

A takich przyjaciół chciałby mieć każdy. Lista płac San Andreas przypomina porządny, wysokobudżetowy film – swoich głosów i aktorskiego talentu użyczyli tu m.in. aktorzy Peter Fonda, Samuel L. Jackson, James Woods, Chris Penn, raperzy Ice-T, Chuck D, Kid Frost i MC Eiht, muzycy Axl Rose i George Clinton oraz wielu mniej znanych, ale wykonujących swoją pracę ze słyszalnym zaangażowaniem aktorów sesyjnych.

San Andreas to gra, w której mnóstwo jest filmowych scen, jej twórcy myśleli obrazami projektując animacje przed i po misjach. To również gra bardzo „muzyczna”. Ścieżka dźwiękowa, w tym 10 rozgłośni radiowych grających muzykę słuchaną w Kalifornii w pierwszej połowie lat 90, stoi na poziomie nieosiągalnym dla większości innych produkcji. To wynajmowanie gwiazd i licencjonowanie znanych utworów jednak nie wynika tylko z tego, że po sukcesach serii GTA Rockstar po prostu na to stać. Widać tu szacunek dla zaproszonych osobistości, przedstawionych w grze czasu i miejsca, różnego rodzaju konwencji, z których w San Andreas się korzysta. Który z fanów filmów sensacyjnych nie chciałby zobaczyć Chrisa Penna i Samuela L. Jacksona w rolach skorumpowanych gliniarzy? Pomyśl o tym – Penn (Wściekłe psy) i Jackson (Pulp Fiction) z odznaką na piersi palą jointy, biją zatrzymanych, łamią przepisy, prowadząc przy tym dialogi, których nie powstydziłby się Quentin Tarantino. Kto z fanów hip-hopu nie chciałby usłyszeć Chucka D z legendarnego zespołu Public Enemy, który prowadzi audycję o klasycznym rapie? Axl Rose z Guns’n’Roses jako DJ w rockowej rozgłośni? George Clinton, twórca p-funku, zapowiadający kawałki Ohio Players i Ricka Jamesa?

Nobody’s perfect, bitch!
Wady, wady, cholerne fakin’ wady! Niestety, nikt nie jest doskonały, więc i GTA San Andreas nie jest perfect. Co denerwuje? Przede wszystkim jakość oprawy graficznej odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas inne PC-towe produkcje. Oczywiście świat gry jest bardzo rozległy, pełny obiektów, postaci itd., ale nie ma się co oszukiwać – San Andreas wygląda niemal identycznie jak na PS2, a i na tej platformie nie jest to gra, która zdobywa punkty za wygląd. Na PC podwyższono jedynie rozdzielczość grafiki, poprawiono niektóre tekstury, wydłużono dystans, na jakim zaczynają się wyświetlać obiekty, zwiększono natężenie ruchu drogowego. To jednak zbyt mało, by San Andreas mogło konkurować pod względem oprawy z innymi wielkimi premierami.

Rzecz kolejna to sterowanie, przynajmniej w standardowym obłożeniu klawiatury, nie zawsze zgodne z intuicją. Dowód? Są tutaj okienka dialogowe (np. w sklepie, gdy kupujesz jakieś gangsta łachy), w których [Enter] jest równoznaczny z rezygnacją z wyboru, a [Spacja] oznacza jego akceptację. A przecież każdy PC-towiec wie – [Enter] to yes, to allow, to „OK, wybieram to, chcę tego, tak, tak, tak!”. Rockstar Games to jednak firma z konsolowym rodowodem, nic więc dziwnego, że nie do końca czują „pieca”. Porównując równolegle wersję PS2 i PC można też odnieść wrażenie, że na komputerach pojazdy nieco bardziej niż na konsolach się ślizgają, a to w efekcie wygląda mniej realistycznie. Na konsoli nie dostrzegłem też błędu, który występuje podczas jazdy na motocyklach – w PC-towej wersji San Andreas motory zdają się lekko unosić nad powierzchnią, zupełnie nie dotykając asfaltu.

SA fo’ life, fool!
Wszystko to jednak niewiele więcej niż tylko akademickie dyskusje rozkapryszonych recenzentów, którzy już wszystko widzieli, wszystko i na wszystkim się znają i nic ich już nie rusza. Można je wziąć pod uwagę przy ocenie – co zresztą zrobiliśmy – jednak tak naprawdę jako gracz, prawdziwy i oddany swojej pasji, hardcore’orowy najzwyczajniej w świecie zakochasz się w San Andreas na total-jazda-maksa-full.

Nie przypominam sobie innej gry równie ważnej ze względu na rozgłos dla całej branży elektronicznej rozrywki, jak i dla pojedynczego gracza, który zechce jej doświadczyć. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by tytuł, który odniósł tak ogromny popkulturowy sukces, sprzedał się na całym świecie w liczbie egzemplarzy, w jakiej sprzedają się megaprzebojowe albumy muzyczne czy filmy DVD. By był jednocześnie produkcją, która poza milionami „niedzielnych graczy” zadowoli jak żadna inna również tych, którzy granie mają w sercu, a najmłodsze lata spędzili na wykręcaniu high score’a w Galadze czy Space Invaders.

Tu dochodzimy do istoty San Andreas. GTA 3 było, szczególnie jeśli patrzeć z dzisiejszej perspektywy, jedynie przeniesieniem formuły pierwszego GTA w trójwymiarowe środowisko. Vice City dodało do tego zabawną i nośną otoczkę lat 80, w niewielkim tylko stopniu wzbogacając mechanikę rozgrywki. Ostatnia część Grand Theft Auto to jednak inny rodzaj bestii. W wyniku ciągłej ewolucji serii, dzięki dodaniu wielu mniejszych i większych nowych pomysłów i rozwiązań San Andreas to, mimo że wirtualny, ale kompletny świat, w całości stworzony specjalnie dla ciebie. Na dodatek tak szczegółowo, jak tylko było to możliwe przy dzisiejszych możliwościach konsol i komputerów. To spełnienie marzeń każdego gracza. To Grand Theft Auto: San Andreas!

Ocena: 9+

  • grywalność: 10
  • video: 7
  • audio: 10
  • plusy:
    + cały wirtualny świat tylko dla ciebie
    + mnóstwo drobnych dodatków, które budują klimat
    + od gry nie sposób się oderwać
    + muzyka!


    minusy:
    – oprawa graficzna niewiele lepsza niż na PS2
    – drobne błędy w grafice

    91 odpowiedzi do “[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas”

    1. @StefX15 też teraz miałem zamiar napisać aby dali recenzję Gothica 1 lub 2

    2. I patrząc tak na chłopski rozum na tą serie, to zobaczcie w komentarze. Każdy pisze, ja wolę trójkę, ja san andreas. Ale nikt nie mówi, że ta część serii jest słaba albo,że w którąś nie grał. I odchodząc od statystyk,liczby sprzedanych kopii,średniej ocen milionów wydanych na promocje, moim zdaniem to najlepsza seria w historii elektronicznej rozrywki.

    3. jakie, urwał, retro action, to było tak niedaw…co? Jak to minęło 8 lat? To gta 3 było dawno, SA to niemalże świeżość…czuję się jak dinozaur.|ilm

    4. GTA Sa Nandreas wy gupki!!!

    5. Moja ulubiona gra :

    6. MannyCalavera 14 lipca 2013 o 10:35

      @NarcissusBaz|Moim zdaniem Vice City wciąż jest bardzo grywalnym kawałkiem kodu i nawet zabójcza woda nie jest w stanie tego zmienić ;]. Ale zgadzam się z tym, że VC > SA.

    7. Retro action – recenzja San Andreas? Toż to pamiętam, jakby to było wczoraj… Poczułem się staro ;

    8. EastClintwood 14 lipca 2013 o 12:08

      @gienek880|Lepiej powiedzieć – jedna z najlepszych. Ja sam osobiście wolę serie The Elder Scrolls czy Deus Ex. Co nie zmienia faktu że GTA jest i będzie na topie. Każda część trzyma konkretny poziom

    9. mnie najbardziej w GTA wnerwiało, jak musiałem w danej misji jechać szmat drogi z jednego miejsca do drugiego, a po nieudanej misji znowu wszystko od początku powtarzać :/

    10. Kiedy następna część Retro Action?

    11. Aż wrócę przed przemierą Vki:)

    12. santiago619 14 lipca 2013 o 17:02

      @dzidziusio|Takich misji nie było zbyt dużo gdzie trzeba było zapieprzać kawał drogi. Na wsi było pare ale był to dość krótki wątek. A jak już były samoloty i helikoptery to można było latać hen daleko 😀 San Andreas to najlepsze GTA w historii, a piąta cześć zapowiada się być jego następną wersji tylko z polepszoną grafiką.

    13. W sumie samolotem w każde miejsce da się dolecieć w minutę, dwie ;P Wtedy mapa wydaje się mała 🙂

    14. W1NTER_MU7E 14 lipca 2013 o 17:23

      o to dobra okazja żeby dać GTA SA do nastęnego CDA

    15. EastClintwood 14 lipca 2013 o 17:51

      @ LordOfLight|Tak, bo przecież Rockstar na pewno udzieli licencji

    16. Bardzo fajny pomysł z przypominaniem starych recek… Po takim tekście widać jak świat gier się zmienia, strach pomyśleć co będzie za 5 lat 🙂

    17. GTA jakoś specjalnie nie lubię, aczkolwiek muszę przyznać, że wszystkie części trzymały przyzwoity poziom.

    18. Dla mnie najgorsza część GTA, gardzę murzyńsko-gangsterskimi klimatami, a po Vice City to straszne rozczarowanie 🙁

    19. A dla mnie to najlepsza część GTA, spędziłem przy niej chyba z 500 godzin świetnie się bawiąc, kupiłem na 2 platformy i wydanej kasy nie żałuję

    20. Ja zdecydowanie wolę Vice City.Ciekawe co będzie w następnym Retro Action. Może np. Wolfenstein ET? 😛

    21. @szymczakz masz rację;) Kolejna część powinna rozgrywać się wśród grupy hipsterów, których celem jest zdobycie nowej appki;) No pleez GTA to GTA i koniec:)

    22. @EastClintwood – jestem jak najbardziej za 😀

    23. Mało prawdopodobne, ale jeżeli byłby to pełniak z któregoś następnego CDA to byłoby kozackie!

    24. Pamiętam jak wtedy koszowała około 300zł raaany kto taki mądry był za wstawieniem takiej ceny, dopiero kupiłem 2lata po premierze kiedy staniała i się wykurowałem z potłuczonego łokcia w ręce wczesniej.

    25. Przecież każdy w GTA: SA grał, na dodatek gra dzisiaj jest już nieco archaiczna, nie mówiąc już o oprawie… Więc gra nie nadawałaby się na pełnika. Nie wspominając już, że licencja by kosztowała kosmiczne pieniądze. Już lepiej dać BioShocka, Two Worldsa II, Risena, Obliviona, Mafię II, Mirror’s Edge (akurat na ten tytuł EA mogłoby dać licencję skoro gra słabo się sprzedała i ma być reset marki), Bulletstorma, Metro 2033, Spec Ops, The Walking Dead…|Gry świeższe, a i pewnie licencja na nie jest tańsza ;P

    26. @sebogothic Zgadzam sie co do Mirror’s Edge, EA by na pewno udostępniło licencję CDA… w końcu Mass Effect wylądował już na płytce.

    27. @PEEPer: Pierwszy Mass Effect był wydany w Polsce przez CD-Projekt, a nie przez EA, dlatego mógł wylądować, tak sobie myślę 😀

    28. Mi brakuje refleksji i komentarzy Huta czy/i Smugglera po latach w tym „Retro Action” 🙂

    29. No to czekam na Retro Action z Gothica, bo do tej pory najwięcej było za nim głosów 😀

    30. najlepsza czesc

    31. Dreamworker 16 lipca 2013 o 17:25

      Najlepsze recenzje GTA w cdaction pisał Patryk „Ankha” Sawicki. [*]

    32. Grafika trochę słaba, bo np. rok później wyszedł Oblivion (Tak tylko sobie mówię). Ale było naprawdę fajne i pogrywałem w to chyba do 2010 roku.

    33. wielki0fan0gier 18 lipca 2013 o 20:58

      Metro 2033 było do wyłapania za darmo na Steamie jakoś w tamtym roku, przed premierą LL. Mafia II również jest dosyć archaiczna i zajmuje sporo miejsca… Oblivion bądź Mirrors Edge to by były pełniaki ! 😛

    34. Ja w SAMP’a gram do dzisiaj =)

    35. Ja mam nadzieję że mafia 2 będzie pełniakie 🙂

    36. GTA:SA to była moja pierwsza gra na kompa 😉 jeszcze rok temu grałem w sampa

    37. Pamiętam jakie oburzenie pojawiło się po tym jak CDA wystawiło San Andreas ocenę 'tylko’ 9+, lwia część Action Redaction z kolejnego numeru poświęcona temu jakimi to byliście tumanami że tylko 9+ i że to obraza :)A tak btw: Rzeczywiście dobrym pomysłem byłby jakiś dodatek ze strony redakcji nt. 'Czy też wystawiłbym tą samą ocenę?’ albo krótki komentarz wspominający 🙂

    38. Dla mnie najlepsza odsłona serii o złodzieju aut, do IV podchodziłem wiele razy i zawsze odpadałem po kilku godzinach, nie ten gameplay, co w SA lub choćby VC, mam tylko nadzieje, że piątka będzie bardziej zbliżona do przygód CJ’a, bo narazie spadkobiercą rozrywki w stylu SA jest dla mnie Saint’s row

    39. Najlepsza z serii . Zupełne przeciwieństwo nudnej IV

    40. Zdecydowanie najlepsza cześć GTA. Kocham.

    41. Dzisiaj wreszcie przeszedłem ;P Ostatnia misja wbrew pozorom nie jest tak piekielnie trudna jak mi się wydawało. Wcześniej grałem z nieśmiertelnością, a i tak nie przeszedłem, bo najtrudniejszy moment misji to przechwycenie Sweeta. Teraz miałem wydłużony pasek zdrowia i ognioodporność. Pierwszą część misji przeszedłem bez najmniejszych problemów. Skuchę miałem oczywiście wtedy kiedy musiałem uratować Sweeta. Dobrze, że są checkpointy. Wcześniej o nich nie wiedziałem, gdybym wiedział już dawno bym przeszedł

    Dodaj komentarz