[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas

[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas
W cyklu Retro Action będziemy sięgać do archiwów i sprawdzać, co pisaliśmy o przeróżnych grach wiele, wiele lat temu. Tym razem, z okazji pierwszego konkretnego gameplayu GTA V, sprawdzamy jak Hutowi podobało się GTA: San Andreas, którego recenzję napisał w numerze 8/2005.

Początek lat 90, Los Angeles, Kalifornia. Dzielnicami południowej części miasta rządzą gangi czarnoskórych wyrostków, crack i heroina zatruwają umysły młodych ludzi, a każdego dnia na ulicach padają strzały i… ofiary. Witaj w domu, CJ!

O San Andreas napisano już bardzo, bardzo dużo – my również dorzuciliśmy do tego pisania własne dwanaście groszy, publikując obszerną zapowiedź gry w trzynastym CDA z ubiegłego roku. Czy można napisać jeszcze więcej? Ależ oczywiście! To produkcja tak obszerna, zróżnicowana, wielowymiarowa, niezwykła, zaskakująca, pełna sekretów, tajemnic, bonusów i dodatków, że pisząc tylko o niej, można by zapełnić cały numer waszego ulubionego magazynu o grach. W przypadku tej gry nie jest to tylko wyświechtany frazes nadużywany przez znudzonych recenzentów. O niej naprawdę można pisać, mówić i opowiadać przez wiele stron, wiele godzin, bez końca. Ja mam tymczasem tylko sześć stron. Od czego zacząć?

You down?
Punkt wyjścia fabuły jest wam już pewnie znany. Carlos Johnson – dla ziomali CJ – wraca po pięcioletniej nieobecności do rodzinnego domu w Los Santos. Powód, dla którego CJ zdecydował się wybrać w tę podróż, to rzecz jak najbardziej poważna – pogrzeb jego matki, zamordowanej przez nieznanych sprawców. Przed wyjazdem do Liberty City Carlos wiódł życie na ulicy, wchodził w konflikt z prawem, wracając jednak do domu nie spodziewał się tego, co zastanie na miejscu. Tuż po lądowaniu zostaje przechwycony przez policjantów, oficerów Tenpenny’ego i Pulaskiego, którzy wrabiają go w morderstwo i wyrzucają z samochodu na terytorium wrogiego gangu. W tym właśnie momencie zaczyna się właściwa, interaktywna część gry… ale to jeszcze nie koniec wprowadzenia.

Już jako CJ, kierując jego ruchami, łapiesz stojący pod murem rower, jedziesz na własny kwadrat. Kilka początkowych misji przedstawia zmiany, jakie zaszły w Los Santos na przestrzeni poprzednich pięciu lat – twoi dawni kumple nie żyją, siedzą w więzieniu lub uzależnieni od cracku robią wszystko, byle tylko mieć na narkotyk. Nawet skromna ceremonia pogrzebowa zamienia się w strzelaninę, nic więc dziwnego, że ludziom wokół zaczynają puszczać nerwy. Pierwsza godzina, jaką spędzisz przy GTA San Andreas – jeśli oczywiście pójdziesz ścieżką wytyczoną przez twórców, co w tej akurat serii nie jest wcale pewne – przedstawia bardzo przygnębiający obraz slumsów wielkiego amerykańskiego miasta. To o tyle ważne, że w tej właśnie rzeczywistości przyjdzie ci spędzić kolejne kilkadziesiąt godzin zabawy, przy czym na tyle dobrze zrobione, że nawet mieszkając w wypasionej willi na przedmieściach polskiego miasta wejdziesz w ten klimat.

Drivin’ & killin’
Warto tę rzecz podkreślić, bo właśnie owo „wejście w klimat” sprawiło, że GTA: San Andreas to gra rekordowa, zarówno jeśli chodzi o liczbę sprzedanych egzemplarzy, jak i oceny zbierane w magazynach branżowych. Już od pierwszej gry z Grand Theft Auto w nazwie widać było, jak ekipa Rockstar North dąży do stworzenia wirtualnej rzeczywistości, w której gracze mogliby się zanurzyć całkowicie, zapomnieć o tym, co dzieje się poza ekranem monitora. W żadnej części serii nie było to jednak tak wyraźne jak w San Andreas, w żadnej też nie udało się tak dobrze zrealizować tego zamierzenia.

Godny uznania jest też sposób, w jaki ten skok jakościowy pomiędzy GTA3 i Vice City a GTA San Andreas został osiągnięty – główne zasady, jakimi rządzi się rozgrywka, nie zmieniły się ani trochę w porównaniu z GTA3, do tej podstawowej mechaniki dobudowano po prostu setki drobnych elementów wzbogacających zabawę. To – z jednej strony – potwierdzenie tego, że pierwotny pomysł na trójwymiarowe oblicze serii Grand Theft Auto był genialny i wizjonerski, z drugiej zaś – dowód na ogromny talent programistów z Rockstara.

A więc… Podstawowa mechanika gry pozostała niezmieniona, po rozpoczęciu przygody z San Andreas (a zapewniam, że to prawdziwa i wieeeeeelka przygoda) nawet nie zauważasz nowości. Główny wątek fabularny San Andreas podzielony jest na ponad osiemdziesiąt misji, które otrzymujesz od kilkunastu najważniejszych w grze postaci. To, jak przebiegają same misje, również w znaczący sposób nie odbiega od tego, co widzieliśmy w GTA3 czy Vice City. Docierasz na miejsce, w którym otrzymujesz zadanie, jedziesz, płyniesz lub fruniesz do wskazanego na mapie punktu, w którym musisz je wykonać, na miejscu zazwyczaj walczysz z bandą przeciwników lub udowadniasz, jak dobrym jesteś kierowcą, a po wszystkim – czasami – wracasz do zleceniodawcy. Poza misjami związanymi z głównym wątkiem, gra oferuje jeszcze dziesiątki (czy raczej setki?!?) dodatkowych, pobocznych zadań, które albo przypominają normalne misje, albo są zrealizowane w konwencji różnych minigierek.

I’m a ryda!
O głównym wątku fabularnym możesz więc niemal w każdej chwili zapomnieć i skoncentrować się na tym, co twórcy gry przygotowali dla ciebie poza nim. A jest tego sporo. Wracają znane z GTA3 i Vice City misje aktywowane klawiszem [2], w których bawisz się w taksówkarza, policjanta, strażaka czy kierowcę karetki. Dodatkowo w San Andreas możesz też poczuć się jak alfons, wsiadając do samochodu marki Broadway i rozwożąc panienki lekkiego prowadzenia do klientów lub jak włamywacz jeżdżący po mieście wielkim vanem marki Boxville i okradający mieszkania pod osłoną nocy.

Za mało? Możesz też porwać pociąg i jeździć od stacji do stacji, starając się jak najbardziej precyzyjnie zatrzymać na peronie. Kolejna z rzeczy dodatkowych, związanych z pojazdami, to kilka turniejów wyścigowych, w których konkurujesz z innymi kierowcami na wyznaczonej trasie, oraz zawody low-riderów, czyli samochodów z obniżonym, pneumatycznym zawieszeniem, w których do rytmu muzyki wykonujesz różne „figury”. Za mało? Do tego dochodzą imprezy samochodowe rozgrywane na stadionach – wyścigi po owalu, demolition derby itd.

Jeśli już o pojazdach mowa, w San Andreas pojawiają się BMX-y i z nimi też związane są misje i minigierki. Za mało? Są też specjalne zadania w szkołach jazdy, które testują pod każdym względem twoje umiejętności prowadzenia auta. Jest minigierka z parkowaniem samochodów gości hotelowych. Są dodatkowe misje, w których siadasz za sterami osiemnastokołowca i dostarczasz na czas ładunek.

Za mało? Nie dość, że będziesz w San Andreas jeździł, również popływasz łodzią i polatasz samolotem. Szczególnie ta ostatnia możliwość budzi emocje – nawet w porównaniu z hydroplanem z Vice City swoboda, z jaką możesz latać, jest tutaj dużo większa (co wynika także z obszaru gry), poza tym w najnowszym GTA możesz także skakać ze spadochronem. Samolotów jest w San Andreas dziesięć rodzajów (w tym… odpowiednik pasażerskiego Boeinga), ponadto siedem różnych helikopterów, a z wehikułów latających pojawia się również Jetpack!

Alwayz into somethin’
San Andreas to jednak nie tylko bonusy i misje dodatkowe związane z jeżdżeniem czy fruwaniem. Gra ma jeszcze szereg elementów – albo zupełnie nowych, albo przeniesionych z poprzednich części serii – które powodują, że nie tyle „wczuwasz się w klimat”, co „wchodzisz w wirtualny świat”. Postać Carlosa zmienia się w trakcie gry, możesz wpływać na to, co na sobie nosi, jaką ma fryzurę i tatuaże. W salach treningowych wykonujesz różne ćwiczenia, by zwiększyć muskulaturę bohatera, możesz tam także poznać techniki walki wręcz (m.in. kung-fu), co doda ci ciosów niedostępnych na początku gry. Wygląd zewnętrzny bohatera wpływa na jego powodzenie u kobiet – a w San Andreas podrywanie ich to również jedna z minigierek, inspirowana „dating games”, bardzo popularnymi w Japonii. Możesz tu także przepuścić trochę szmalu w kasynie, pograć z ziomalami w kosza czy w bilard, a nawet zaprosić dziewczynę do dyskoteki i poszaleć z nią na parkiecie, oczywiście w całkowicie interaktywnej sekwencji tańca.

Najlepsze jest to, że wszystkie te dodatkowe elementy „wszyte” są w główny kod gry w sposób niemal niezauważalny – wydają się naturalne, takie jakie powinny być. Równie subtelnie podłożono pod rozgrywkę uproszczoną mechanikę gry RPG. Jeśli dużo jeździsz na rowerze, stajesz się w tym lepszy. Jeśli dużo strzelasz z broni automatycznej, stajesz się celniejszy, korzystając z tego w dalszej części gry. Jeśli często nadrabiasz braki w punktach zdrowia stołując się w sieciach fast food, twój CJ przybiera na wadze, staje się mniej atrakcyjny w oczach kobiet, wolniej biega i szybciej się męczy. A to przeszkadza, bo w San Andreas jest mnóstwo do zrobienia, nawet wtedy, kiedy nie bierzesz się za misje związane z główną osią fabuły. Przejście całej gry w 100%, włącznie z bonusami (to m.in. zamalowanie graffiti konkurencyjnych gangów, pstryknięcie fotek z punktów widokowych itd.), to zajęcie na co najmniej kilkadziesiąt godzin czasu gry, to zabawa na długie, długie tygodnie.

What’s my name?
Fabuła jest jednak w San Andreas na tyle atrakcyjna, że na długo nie uda ci się zrezygnować z wykonywania związanych z nią misji. Warto to zresztą robić, bo tylko w ten sposób otwierają się kolejne części mapy stanu San Andreas. Kiedy rozpoczynasz grę, możesz zwiedzić jedynie wzorowane na Los Angeles miasto Los Santos. Potem, zmuszony przez okoliczności (fuckin’ Ballas!), CJ opuszcza miasto i trafia do Badlands, czyli w górzyste tereny rozciągające się między Los Santos a inspirowanym San Francisco miastem San Fierro. Tam poznasz nowych ludzi i otrzymasz kilkanaście nowych misji, których wykonanie otworzy Las Venturas, miasto nasuwające oczywiste skojarzenia z Las Vegas. Dopiero wtedy całe San Andreas otworzy się przed tobą, dopiero wtedy w pełni będziesz mógł docenić ogrom pracy wykonanej przez ekipę Rockstar Games z niewielką pomocą przyjaciół.

A takich przyjaciół chciałby mieć każdy. Lista płac San Andreas przypomina porządny, wysokobudżetowy film – swoich głosów i aktorskiego talentu użyczyli tu m.in. aktorzy Peter Fonda, Samuel L. Jackson, James Woods, Chris Penn, raperzy Ice-T, Chuck D, Kid Frost i MC Eiht, muzycy Axl Rose i George Clinton oraz wielu mniej znanych, ale wykonujących swoją pracę ze słyszalnym zaangażowaniem aktorów sesyjnych.

San Andreas to gra, w której mnóstwo jest filmowych scen, jej twórcy myśleli obrazami projektując animacje przed i po misjach. To również gra bardzo „muzyczna”. Ścieżka dźwiękowa, w tym 10 rozgłośni radiowych grających muzykę słuchaną w Kalifornii w pierwszej połowie lat 90, stoi na poziomie nieosiągalnym dla większości innych produkcji. To wynajmowanie gwiazd i licencjonowanie znanych utworów jednak nie wynika tylko z tego, że po sukcesach serii GTA Rockstar po prostu na to stać. Widać tu szacunek dla zaproszonych osobistości, przedstawionych w grze czasu i miejsca, różnego rodzaju konwencji, z których w San Andreas się korzysta. Który z fanów filmów sensacyjnych nie chciałby zobaczyć Chrisa Penna i Samuela L. Jacksona w rolach skorumpowanych gliniarzy? Pomyśl o tym – Penn (Wściekłe psy) i Jackson (Pulp Fiction) z odznaką na piersi palą jointy, biją zatrzymanych, łamią przepisy, prowadząc przy tym dialogi, których nie powstydziłby się Quentin Tarantino. Kto z fanów hip-hopu nie chciałby usłyszeć Chucka D z legendarnego zespołu Public Enemy, który prowadzi audycję o klasycznym rapie? Axl Rose z Guns’n’Roses jako DJ w rockowej rozgłośni? George Clinton, twórca p-funku, zapowiadający kawałki Ohio Players i Ricka Jamesa?

Nobody’s perfect, bitch!
Wady, wady, cholerne fakin’ wady! Niestety, nikt nie jest doskonały, więc i GTA San Andreas nie jest perfect. Co denerwuje? Przede wszystkim jakość oprawy graficznej odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas inne PC-towe produkcje. Oczywiście świat gry jest bardzo rozległy, pełny obiektów, postaci itd., ale nie ma się co oszukiwać – San Andreas wygląda niemal identycznie jak na PS2, a i na tej platformie nie jest to gra, która zdobywa punkty za wygląd. Na PC podwyższono jedynie rozdzielczość grafiki, poprawiono niektóre tekstury, wydłużono dystans, na jakim zaczynają się wyświetlać obiekty, zwiększono natężenie ruchu drogowego. To jednak zbyt mało, by San Andreas mogło konkurować pod względem oprawy z innymi wielkimi premierami.

Rzecz kolejna to sterowanie, przynajmniej w standardowym obłożeniu klawiatury, nie zawsze zgodne z intuicją. Dowód? Są tutaj okienka dialogowe (np. w sklepie, gdy kupujesz jakieś gangsta łachy), w których [Enter] jest równoznaczny z rezygnacją z wyboru, a [Spacja] oznacza jego akceptację. A przecież każdy PC-towiec wie – [Enter] to yes, to allow, to „OK, wybieram to, chcę tego, tak, tak, tak!”. Rockstar Games to jednak firma z konsolowym rodowodem, nic więc dziwnego, że nie do końca czują „pieca”. Porównując równolegle wersję PS2 i PC można też odnieść wrażenie, że na komputerach pojazdy nieco bardziej niż na konsolach się ślizgają, a to w efekcie wygląda mniej realistycznie. Na konsoli nie dostrzegłem też błędu, który występuje podczas jazdy na motocyklach – w PC-towej wersji San Andreas motory zdają się lekko unosić nad powierzchnią, zupełnie nie dotykając asfaltu.

SA fo’ life, fool!
Wszystko to jednak niewiele więcej niż tylko akademickie dyskusje rozkapryszonych recenzentów, którzy już wszystko widzieli, wszystko i na wszystkim się znają i nic ich już nie rusza. Można je wziąć pod uwagę przy ocenie – co zresztą zrobiliśmy – jednak tak naprawdę jako gracz, prawdziwy i oddany swojej pasji, hardcore’orowy najzwyczajniej w świecie zakochasz się w San Andreas na total-jazda-maksa-full.

Nie przypominam sobie innej gry równie ważnej ze względu na rozgłos dla całej branży elektronicznej rozrywki, jak i dla pojedynczego gracza, który zechce jej doświadczyć. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by tytuł, który odniósł tak ogromny popkulturowy sukces, sprzedał się na całym świecie w liczbie egzemplarzy, w jakiej sprzedają się megaprzebojowe albumy muzyczne czy filmy DVD. By był jednocześnie produkcją, która poza milionami „niedzielnych graczy” zadowoli jak żadna inna również tych, którzy granie mają w sercu, a najmłodsze lata spędzili na wykręcaniu high score’a w Galadze czy Space Invaders.

Tu dochodzimy do istoty San Andreas. GTA 3 było, szczególnie jeśli patrzeć z dzisiejszej perspektywy, jedynie przeniesieniem formuły pierwszego GTA w trójwymiarowe środowisko. Vice City dodało do tego zabawną i nośną otoczkę lat 80, w niewielkim tylko stopniu wzbogacając mechanikę rozgrywki. Ostatnia część Grand Theft Auto to jednak inny rodzaj bestii. W wyniku ciągłej ewolucji serii, dzięki dodaniu wielu mniejszych i większych nowych pomysłów i rozwiązań San Andreas to, mimo że wirtualny, ale kompletny świat, w całości stworzony specjalnie dla ciebie. Na dodatek tak szczegółowo, jak tylko było to możliwe przy dzisiejszych możliwościach konsol i komputerów. To spełnienie marzeń każdego gracza. To Grand Theft Auto: San Andreas!

Ocena: 9+

  • grywalność: 10
  • video: 7
  • audio: 10
  • plusy:
    + cały wirtualny świat tylko dla ciebie
    + mnóstwo drobnych dodatków, które budują klimat
    + od gry nie sposób się oderwać
    + muzyka!


    minusy:
    – oprawa graficzna niewiele lepsza niż na PS2
    – drobne błędy w grafice

    91 odpowiedzi do “[Retro Action] Grand Theft Auto: San Andreas”

    1. AmbigousMiki 13 lipca 2013 o 15:36

      Wątpię, że gta V będzie miało taki klimacik jak gta san adreas.

    2. Kiedyś to CDA miało naprawdę dobre recenzję.

    3. [beeep] pomysł z tym retro action. Czekam na więcej 😀 .

    4. Jak dla mnie – najlepsza część GTA. Opór klimat, rewelacyjny humor (gra była zabawniejsza niż wszystkie części Saints Row razem wzięte), najlepiej zrealizowane misje w całej serii, możliwości customizacji bohatera etc. Naprawdę liczę, że GTA 5 zabierze mnie znów mentalnie tam, gdzie pierwszy raz byłem z CJ’em.

    5. Ej, nie ogarniczajcie się! San Andreas? Retro? Chętnie przeczytałbym cdactionową recenzję Unreala czy Fallouta, takich rasowych „klasyków” 😀 Acz pomysł zaiste świetny.

    6. suaba recenzja, atłor nie napisal nic na temat morzliwości

    7. TheJohnsonPL 13 lipca 2013 o 16:00

      CeJot xDD

    8. San Andreas – najlepsza część GTA! Mam nadzieję , że piątka będzie jeszcze better

    9. A ja chętnie zobaczyłbym co napisaliście o pierwszym Wiedźminie.

    10. KrzywyBimber 13 lipca 2013 o 16:30

      GieTeA Sa Nandreas:D

    11. Pomysł na wygrzebywanie starych recenzji jest rewelacyjny! 🙂 |Tylko jak widzę takie coś: „crack i heroina zatruwają umysły młodych ludzi” to mnie skręca. Ale pozwolę sobie poprawić: „Młodzi ludzie zatruwają się crackiem i heroiną”. |Dziękuję i pozdrawiam.

    12. Mam nadzieję, że ten cykl zagości na stałe. Chciałbym przeczytać waszą recenzje Gothica, Gothica II i Nocy Kruka. Pisał je bodajże Cormac.|Co do GTA: SA to właśnie gram. Zaczynałem bodajże 5 razy, z 3 docierałem do końca, ale jakoś nigdy nie przeszedłem ostatniej misji :/ Teraz zamierzam z grą rozprawić się raz na zawsze 🙂 Myślę, że gdy w końcu przejdę to już raczej nie wrócę.

    13. Oo recenzja najbardziej przereklamowanej gry wsZechczasów.

    14. Fajnie jakby te retro recenzje lądowały w magazynie.

    15. @lunatyx|To zależy dla kogo, dla mnie Mass Effect jest najbardziej przereklamowana, wg. mnie to słaba strzelanka i słaby RPG. Za to GTA: SA jest super, ja jak nie mam co robić na komputerze to gram w San Anderas, to dobijam do 3 gwiazdek i uciekam od policji i słucham muzyki.

    16. Jak dla mnie najlepsza i najbardziej rozbudowana część świetnej serii. Teraz tylko czekam, aż przeniosą to dzieło na Androida.

    17. San Andreas brzydko się zestarzało – odświeżyłem sobie tę grę jakieś 3 miesiące temu i od połowy gry już się trochę przymuszałem do kontynuowania. Bardzo spodobała mi się ewolucja cyklu i pójście bardziej w stronę realizmu, dlatego ten krok w tył był trochę nieprzyjemny. Oczywiście w swoim czasie była to cudowna gra. 😉 Moją ulubioną częścią było Vice City, znacznie mniej rozbudowane, ale pamiętam, że gorące klimaty rozkochały mnie w sobie (dlatego już do niego nie wrócę, by nie psuć sobie wspomnień).

    18. Gta „sa andreas” lepszej części już chyba nigdy nie zrobią, nie pamiętam ile razy przeszedłem już tę grę, nie zastanawiam się nawet ile jeszcze razy to zrobię ^^

    19. Moim zdaniem najlpepsza część serii, choćby ze względu na mnóstwo możliwości i dodatkowych elementów gry (np. minigierki, easter eggs, tajemnice typu domniemany Leatherface w leśnej chatce). Same misje też były wyjątkowo zróżnicowane i ciekawe.

    20. Dla mnie SA to najslabsza czesc cyklu 😛 |Vice City to bylo to 😀

    21. Przydał by się codziennie taki artykuł. Sam chętnie bym sobie przeczytał recenzję takiego System Shock 2.

    22. Dla mnie GTA SA to najlepsza gra jaka kiedykolwiek wyszła z tego gatunku. Do dziś lubię sobie pograć w nią przez neta. Mam nadziej że również GTA 5 sobie zagram na blaszaku bo wydaje się dorównać tej części, a nawet być lepsza od niej.

    23. czekam na wersję mobilna

    24. W magazynie takich recenzji nie, definitywne nie, ale na stronie jak najbardziej 🙂 chętnie poczytam

    25. Jest nieaktualny błąd w tytule! Powinno być Sa Nandreas!

    26. Fajnie wrócić do tej recenzji. Tak bardzo kocham GTA. Bo jaka inna gra pogodziła w zachwycie wymagających krytyków i popcornowych, niedzielnych odbiorców?

    27. SA to zdecydowanie najsłabsza część cyklu. R* miało parę fajnych patentów na rozgrywkę, jednak wiele z nich było zwykłymi niezbyt dobrze przemyślanymi zapchajdziurami. O ile jeszcze randkowanie czy zmiany wyglądu nie były właściwie przymusowe, to już taplanie się w oceanie przez 10 minut w oczekiwaniu na zapełnienie się paska skilla czy nudne jak flaki z olejem wojny gangów nie były już takie super.

    28. Świat gry jest przeogromny a przez to zbyt rozległy – czasami dobre kilka minut jechało się z kryjówki by wykonać jakąś prostą i nudną misję, którą zaliczało się znacznie krócej. W GTA IV na szczęście usunięto większość takich bzdur, znacznie zmniejszono obszar gry i wyszło jej to tylko na dobre i mam szczerą nadzieję, że nadchodząca część będzie podobna właśnie do perypetii Niko. Mniej Simsów, więcej GTA.

    29. @Angrenbor|Czepiasz się, ja wspominam SA bardzo miło |Fakt było parę minusów w tym te o których piszesz ale ginęły one w buszu plusów 🙂 |Pozdro

    30. GTA:SA fo’ life bitch! to wystarczy za cały komentarz. Zdecydowania najlepsza gra w jaką… gram, bo dzięki SA:MP i MTA możemy grać przez neta, co baaardzo przedłużyło żywotność gry. Kampanię dla jednego gracza przeszedłem już kilka razy (zarówno na cheatach jak i bez) i na pewno jeszcze kilka(naście/dziesiąt) razy to zrobię. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mnie stać na GTA V i będę mógł zobaczyć stare miejsca w nowoczesnej formie. Grove Street fo’ life!

    31. @Angrenbor oby nie, ja GTA IV nawet nie przeszedłem, dla mnie to najgorsza część cyklu, ale o gustach się nie dyskutuje 🙂

    32. A świat gry choć ogromny to bardzo zróżnicowany, nigdy się nie nudziłem jak w choćby gta4 gdzie pokonywało się może mniejsze odległości ale za to monotonnie.

    33. wielki0fan0gier 13 lipca 2013 o 19:21

      W SA najbardziej wkurzało mnie właśnie skillowanie na przymus, pod misję… Rockstar powinno od samego początku gry udostępnić nam takiego CJ’a, który bez bawienia się w nurkowanie czy szkołę latania będzie w stanie przejść wszystkie misje. Szkoły powinny być nieobowiązkowe, tak samo misja z nurkowaniem… Za 4 podejściem do gry (tak, jestem maniakiem tej części serii mimo minusów) po prostu pobrałem trainera i na czas misji zwiększyłem odpowiednie wskaźniki…

    34. wielki0fan0gier 13 lipca 2013 o 19:24

      GTA IV nie podeszło mi z racji tego, iż w porównaniu do SA nie daje żadnych możliwości. Bawiło mnie robienie tatuaży, zmienianie ciuchów (w SA było ich więcej, niż w IV i miały różny styl), umięśnienia, tuning bryczek (choć ten mocno ograniczony w SA, ale był) itp.. Obecnie przechodzę EFLC, dopiero, co zakupione… jako przedsmak przed innymi premierami tego roku (poza GTA V, nie mam konsoli i nie będę miał) i na zabicie wakacyjnej nudy i powiem, że same misje są ciekawe, z rozmachem… Poza nimi gta nudzi.

    35. Ja grałem w dwie części GTA – SA i IV. San Andreas podobał mi się ze względu na mnóstwo możliwości i atrakcji. Fajny był też taki amerykański klimacik i stacje radiowe. K Rose rządzi!1!|”Czwórka” ma nieco poważniejszy klimat, co pasuje do świata gry i mi się spodobało. Miasto jest ogromne. Strzela i jeździ się bardzo przyjemnie, a to są dwie najczęstsze rzeczy, które robimy w grze. Ale niby GTA IV jest bardziej realistyczne od poprzednich części to Niko nadal nie ma skrupułów by zabić kogoś, ot tak.

    36. wielki0fan0gier 13 lipca 2013 o 19:35

      „nawet mieszkając w wypasionej willi na przedmieściach polskiego miasta wejdziesz w ten klimat” Akcja kolejnego GTA powinna dziać się w Polsce. Gangi: wietnamscy bazarowi sprzedawcy, niemieccy alfonsi (Ukrainki? Komuś coś to mówi?), byli UBecy… no i oczywiście panowie w garniturach na wiejskiej. A po aresztowaniu przez niebieskich przed pojawieniem się przed komisariatem powinna pojawiać się cutscenka z bicia na komendzie i wyłamywaniem wszystkich palców u rąk (patrz W.Cejrowski.)

    37. @Giermen|nie mówię, że SA jest słabe, wręcz przeciwnie, to naprawdę niezła produkcja. Rzecz w tym, że zdecydowanie niestety odstaje poziomem od swoich poprzedników i następcy, bo twórców zwyczajnie poniosły ambicje i nawrzucali do rozgrywki tyle systemów, że stało się to nieprzystępne, a przez rozległość świata dodatkowo momentami bardzo nudne. Do tej pory zastanawiam się po kiego grzyba w tej grze tuning, skoro średnio co 3 minuty zmienialiśmy środek lokomocji.

    38. Stara recka? Spodziewałem się raczej czegoś w stylu „autor pisze czy dziś wystawiłby tę samą ocenę i dlaczego tak/nie”. Ale ten pomysł też jest dobry 😛

    39. @PSPFDGhost Niestety starych miejsc raczej nie uświadczysz, gdyż „piątka” ma Los Santos zrobione od początku, nie wzorujące się na starym

    40. IMHO gra słaba po prostu jak na tamte czasy GTA:VC ostawiło za wysoko poprzeczkę i SA nie było w stanie doskoczyć. Przyznam szczerze ze seria GTA przestała mnie kręcić po VC w sumie SA to ostatnie gta w które grałem 😛

    41. @Angrenbor| Heh… ja odniosłem całkowicie odmienne wrażenie. Dla mnie póki co to właśnie SA pozostaje niedoścignionym (prawie) ideałem, zaś IV wspominam z pewnym rozczarowaniem (ale jak mawia stare przysłowie o gustach się nie dyskutuje) i mam cichą nadzieję, że choć część sprawdzonych rozwiązań SA trafi na powrót do następnej części GTA, oby.

    42. No i co wy kurna wyprawiacie, teraz dajecie stara recenzje i zostawiacie ocene w starym systemie od 1 do 10… gwałcicie mózg wielu ludziom…

    43. Niektóre poniższe wywody które GTA jest lepsze a które gorsze można zakończyć takim stwierdzeniem: każde GTA jest mega wciągające i niepozwalające oderwać się od monitora, lecz każde na swój sposób.

    44. dajcie recke trylogii Prince of Persia, to o wiele ciekawsze

    45. Chętnie bym przeczytał recenzje Warcrafta 3

    46. NarcissusBaz 14 lipca 2013 o 04:07

      Od ziomalskich joł joł klimatów San Nigga Andreas wolę sto razy bardziej mix Miami Vice i Scarface w Vice City. Chociaż miliard irytujących duperelek w systemie rozgrywki (np. śmierć w wodzie – brilliant!) sprawia, że obecnie byłoby to średnio grywalne po tym co się widziało przez te wszystkie lata od premiery (to już dekada od premiery VC)… Dlatego wolę pamiętać te gry takimi, jakie był dla mnie jeszcze wtedy za czasów nastoletnich, bo teraz mogłyby okazać się zbyt bolesnym zawodem.|ps. Czekamy na GTAV!

    47. Ja proponuję recenzję Gothica 1 albo 2

    48. @Wolfur – Jak widać, niektórzy np. ty tego mózgu nie posiadają.@StefX16 – Otóż to! Otóż to!

    49. Co tam , że grafika jest słaba na pa PS2 i tak się dużo lepiej gra w GTA : SA .

    Dodaj komentarz