Saints Row: The Third - Pamiętniczek ze Steelport, ale taki różowy i mięciutki #1
Saints Row: The Third zrecenzowane, ale formuła testu nie pozwala na oddanie wszystkich kolorów i barw miasta tak zakręconego jak Steelport. Dlatego prezentujemy wrażenia z gry wychodzące poza zwykłą recenzję. To pamiętniczek z grzesznej metropolii. Taki różowy i mięciutki...
Steam twierdzi, że spędziłem w Steelport już ponad trzydzieści godzin. Dziwne. Nie wierzyłem, że to możliwe - ta gra nie zapowiadała się na hit, a na pewno już na nic, co by mnie zainteresowało. Bo jak to? Kopia GTA, a do tego z tak marną przeszłością, jak pierwsza część? To nie może być dobre. Kiedy całkiem przypadkowo wkopałem się w pisanie recenzji (...dzięki, Hut!) nie miałem pojęcia co mnie czeka i nie mogłem w żaden sposób zmusić się do włączenia tych ośmiu gigabajtów.
Ale w końcu się udało i nie żałuję nawet minuty z tych trzydziestu godzin, w ciągu których nauczyłem się Steelport prawie na pamięć. Nie będę żałować też żadnej kolejnej, którą spędzę przechodząc tę grę z kimś w co-opie, bo Saints Row: The Third jest dla mnie chyba najmilszą niespodzianką tego roku. Że Skyrim będzie dobre, to akurat wiedziałem od zawsze.
Pomiędzy rozbijaniem się furami, a niszczeniem helikopterów bazooką napisałem też kilka zdań pamiętniczka - pocztówki ze Steelport, która może zachęci was do przetestowania kampanii w Saints Row na własnej skórze. Starałem się unikać ogromnych spoilerów zostawiając tylko sytuacje pokazane już na trailerach.
### Dzień 1
Kochany pamiętniczku.
Cieszę się, że masz takie słodkie, mięciutkie futerko, bo ilość śliny, którą niechcący na ciebie wyleję w ciągu tych kilku dni powyginałaby strony. Wiesz, jak w książce wrzuconej do wanny, którą potem trudno się czyta... a tak to przynajmniej będzie w co się wytrzeć. Wiem to już teraz, bo dawno nie miałem takiej radochy, jak dzisiaj: poranek spędziłem napadając na bank, a zapowiada się na to, że to dopiero początek wrażeń, których dostarczy mi Steelport. O ile wyjdę z tego więzienia, ma się rozumieć.
Bo widzisz: już dawno nie było tak, żeby pani kasjer zamiast grzecznie załadować kasę do torby wyciągnęła w moją stronę spluwę - kaliber dwa tysiące milimetrów co najmniej - i rzeczywiście próbowała trafić. Razem z Johnnym, Shaundi i tym frajerem “sam jestem swoim kaskaderem” aktorzyną (chciał zobaczyć jak to jest należeć do Świętych) trafiliśmy nie na ten bank, co było trzeba... I w ciągu dwóch minut ropętało się piekło.
Wybiegli na nas gangsterzy w czerwonych koszulach pod czarnymi garniturami (stylówa bezbłędna, muszę przyznać) i zaczęli strzelać bez ostrzeżenia. W gradzie kul udało nam się jednak dotrzeć na piętro nad sejfem i wysadzić podłogę - chwilę później przyleciał helikopter, którym mieliśmy zamiar wyciągnąć to bydle i odlecieć. Od razu przypomniały mi się te stare, dobre czasy, kiedy w liceum z Johnnym wrzucaliśmy narkotyki przypadkowym ludziom do plecaków - strzelając do komandosów miałem wrażenie, że każdy pocisk ląduje właśnie w ten sam zagadkowy sposób dokładnie tam, gdzie chciałem nim trafić.
Widzisz, pamiętniczku, od lat już nie przydarzyło nam się nic takiego. Nie rozdawaliśmy tym razem autografów na biustach wyglądających na nieletnie, a już na pewno nie na dziewice, dziewczyn. Nie przyjmowaliśmy darowizny od przerażonych, a jednocześnie zafascynowanych naszym gangiem, pracowników banku. Nie, tym razem rzeczywiście walczyliśmy o życie próbując wyjść cało z tej dosyć patowej sytuacji.
No i jak widzisz nie do końca się udało - siedzę teraz z Johnnym i Shaundi skrobiąc po ciemku te kilka zdań, których za tydzień pewnie nawet nie rozczytam. Ta zabawna żyła na karku wciąż pulsuje mi z podekscytowania i mam nadzieję, że zaraz nie wybuchnie.
### Dzień 3
Wiem, że miałem pisać codziennie, ale tym razem przynajmniej mam dobrą wymówkę, a przy okazji mogę dodać trochę szczegółów do ostatniego planu zajęć. Wczoraj byłem tak poobijany, że nawet trzymanie długopisu w ręce wydawało się być ponad moje siły. Okazało się, że helikopter spadający prosto na inny helikopter to niezbyt dobre połączenie, co bezpośrednio przełożyło się na fakt, że ani sejfu ostatecznie nie ukradliśmy, ani nie wykpiliśmy się policji. Zamiast tego wrzucono nas do więziennej klitki, z której szybko wyciągnęły nas jakieś dwie panienki w bardzo ładnie leżących na ich biustach swetrach... ale widząc ilość broni trzymanej w rękach przez stojących za nimi członków gangu - czerwone koszule! - nawet Johnny powstrzymał się od komentarza. Zaprosiły nas na przejażdżkę luksusowym samolotem należącym do szefa Syndykatu, organizacji trzęsącej całym Steelport, ale nazwiska za cholerę sobie nie przypomnę bo nie dość, że gość już nie żyje, to jeszcze jakoś z francuska to brzmiało, a Francuzów przecież nikt nie lubi.
Ale kochany pamiętniczku! Po splunięciu w twarz panu Delacroix la Eiffel musieliśmy jakoś z samolotu uciec, w czym bardzo pomogły spadochrony, które ukradliśmy po drodze do luku bagażowego. Spadaliśmy tysiące metrów jednocześnie strzelając do czerwonych koszul i przeszkadzających w locie samochodów. Potem udało mi zrobić coś, co z reguły udaje się chyba tylko w filmach... ale nie będę ci zdradzał szczegółów, bo adrenalina mi chyba mózg na chwilę zamroczyła i nawet za dobrze całej sytuacji nie pamiętam. Ale wylądowaliśmy - ja i Shaundi. Johnny niestety nie miał tyle szczęścia.
Johnny, cholera. Tyle czasu spędziliśmy razem - chociażby strzelając z dachu w wózki pełne marchewki toczone przez jakieś babcie wychodzące z marketów - a teraz wszystko to poszło na marne. Shaundi nie może się pozbierać i coś czuję, że trochę jej to zajmie... ale to właśnie ty dwa dni temu stwierdziłeś, że Święci podmienili narządy rozrodcze z - hmm, jak to było? - ludźmi, którzy ich nie mają? Nie, jakoś inaczej, jakoś mocniej i dosadniej. Prawie tak, jak ten nabój, który wpakowałeś prosto w twarz naszego samolotowego gospodarza.
Idę spać, kochany pamiętniczku. Ciągle jestem obolały po tym spadochronie, rozbijaniu się z sejfem trzymanym przez helikopter i nie mogę zebrać myśli, bo cały czas mam przed oczami wybuchającego, latającego potwora: powietrzny nagrobek Johnny’ego, którego ciała nigdy nie znajdziemy i nigdy nie złożymy w ziemi.
Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!