[Weekend z Beat Copem] „Ściganie piractwa? Policja ma lepsze rzeczy do roboty” – wywiad z Maciejem Miąsikiem
Papkin: Beat Cop traktuje o pracy w policji. Zasadnym wydaje się zatem zacząć od pytania, czy ta powinna ścigać osoby, które pobiorą wasz nowy tytuł z torrentów.
Maciej Miąsik: Policja ma chyba lepsze rzeczy do roboty.
Pytam, bo dałeś się poznać nie tylko jako developer, ale i osoba walcząca o liberalizację prawa autorskiego, admirator anarcho-libertarianizmu, tłumacz Miltona Friedmana i członek UPR-u. Wielokrotnie przyznawałeś, że pierwsze gry XLandu, w tym Electro Body, powstawały na pirackim oprogramowaniu. To zresztą ciekawy przypadek, bo w 1992, kiedy gra powstała, nie było jeszcze ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Jak wychodziliście na swoje?
Normalnie, sprzedawaliśmy grę w sklepach. Niezależnie od tego, co się dzieje na torrentach, jakoś ten model funkcjonuje.

Electro Body
Prezes Techlandu Paweł Marchewka wspominał na naszych łamach (CDA 02/2017, „Nasza działalność to same problemy”), że kiedy wchodził na rynek, bardzo agresywnie walczył z piractwem. Łącznie ze zgłaszaniem policji nieuczciwych sprzedawców z giełdy na Grzybowskiej.
I biedna policja musiała ganiać po giełdach. A bądźmy szczerzy: efekt był żaden. Dobrą alternatywą jest podejście CD Projektu, który ma piractwo w nosie. Można zresztą piractwo przekuć w sukces, jak zrobił chociażby Sos, który wykorzystał The Pirate Bay do promocji swojej gry (więcej pisaliśmy o sprawie w tym miejscu – dop. red.). Ja wręcz cieszyłem się, że Beat Cop trafił na torrenty. Bo nie ma nic gorszego, niż kiedy twojej gry ludzie nawet nie próbują piracić. Szkoda było tej policji, wolałbym, żeby ścigała ludzi, którzy robią komuś krzywdę lub kradną prawdziwe rzeczy.
A gry to nie są prawdziwe rzeczy?
Nie. Nie jest to rzecz materialna, którą się kradnie, ale zapis w komputerze. Gry występują w nieskończonej mnogości, można je dowolnie powielać. Różnią się od rzeczy materialnych, nie są rzadkie w sensie ekonomicznym. Nie powinny w związku z tym podlegać zawłaszczeniu – tak samo, jak nie da się zawłaszczyć powietrza i nieba, które mamy nad głową. Zresztą straszne byłoby, gdyby zaistniała stuprocentowa egzekucja praw autorskich. Oczywiście byliby beneficjenci takiej sytuacji, zawsze jest jakaś „górka”, która dobrze zarabia, ale ci ludzie nijak się mają do autorów, którzy nie czerpią z tego profitów i czerpać nie będą. Wmawia im się, że obecne rozwiązania są dla nich korzystne. A przecież my codziennie dokonujemy pogwałcenia praw autorskich na tysiące sposobów! Jeżeli pójdziemy pod prysznic i zagwiżdżemy piosenkę, to ktoś powinien nas za to ukarać? To przecież nie do pomyślenia.

Robbo
Jak w takim razie państwo powinno chronić developera?
Ustawa o prawie autorskim w ogóle nie powinna istnieć. Jest droga pośrednia: kiedyś proponowałem, żeby ustawa czerpała z rozwiązań licencji creative commons atribution. To znaczy żeby wolno było gry bezkarnie kopiować, dystrybuować, powielać, sprzedawać i tak dalej, przy oznaczeniu, kto jest autorem dzieła. Oczywiście pojawia się kwestia: jak developerzy by w takich warunkach zarabiali? Może pracowaliby w McDonald’s, może inaczej. Za czasów niewolnictwa pojawiały się kwestie typu „kto po zniesieniu niewolnictwa będzie zbierał bawełnę”? Nikomu nie wpadło do głowy, że pojawią się wielkie maszyny napędzane czarnym olejem. Bo nie było wtedy takich maszyn. Dlatego argument „jak to będzie?” nie jest żadnym argumentem. Czas pokaże. Może developerzy pójdą mocniej w crowdfunding?
Pięć lat temu wieszczyłeś kres idei crowdfundingu. W jednym z wywiadów diagnozowałeś: „Kickstarter to eksperyment, który przeżywa swoje 15 minut za sprawą świeżości koncepcji, zresztą bardzo dobrej. Niemniej jednak powinniśmy się liczyć z kryzysem Kickstartera, który nastąpi nieuchronnie, gdy tylko parę istotnych projektów załamie się i wszyscy je wspierający zrozumieją, że opłacili tylko swoje niespełnione marzenia”. Od tego czasu Kickstarter faktyczie wyhamował, a gracze przejechali się na nieudanych inicjatywach typu Mighty No. 9. Z drugiej jednak strony – pojawił się Fig, który pozwala wpłacającym nie tyle fundować projekt, ile inwestować w niego i czerpać później profity. Może to dobre źródło finansowania niezależnych projektów?
Rynek to zweryfikuje. Kickstarter się zmienił, dziś pojawiają się tam pewniaki, które mogą liczyć na duże wsparcie. To nie projekty ludzi znikąd, ale tytuły od developerów, którzy mogliby zrealizować swój pomysł także na inne sposoby. Używają crowdfundingu jako marketingowej trampoliny. Patrząc po kwotach, to nie są wystarczające pieniądze na zrobienie czegokolwiek. Te produkcje i tak mają inne finansowanie. Może „inwestowanie własnościowe” ma sens, ale o Figu słyszałem nie do końca pozytywne rzeczy. Istnieją uzasadnione wątpliwości, czy ten model opłaca się inwestorom, szczególnie małym. Zyski czy nawet odzyskanie pieniędzy włożonych chociażby w Psychonauts 2 Tima Schafera wydają się mało prawdopodobne przez skomplikowaną strukturę własnościową. Przyglądam się temu z dużą dozą nieufności.

Fire Fight
Alternatywą jest zapukanie do wielkiego wydawcy. Z tym też masz przecież doświadczenia. Po wydaniu Electro Body i Robbo XLand przekształcił się w Chaos Works i podpisał na okoliczność Fire Fighta umowę z Electronic Arts. Jak wygląda taka współpraca?
Wydawca oddelegował swoich producentów, którzy uczestniczyli w udoskonalaniu produktu. Wspierali nas dobrym słowem i pomysłami, ale przede wszystkim pieniędzmi. Kiedy gra się ukazała, nie mieliśmy na nią wpływu. Byliśmy maleńką firemką z Polski, a oni wielkim EA. Równie dobrze moglibyśmy być developerem z Marsa. Wrzucili ten tytuł do katalogu i natychmiast o nim zapomnieli.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Chwilę później decydujesz się na woltę i rozpoczynasz pracę w LK Avalon. Na tamte czasy (połowa lat 90.) gra Reah dysponuje sporym budżetem (100 tys. złotych), po półtora roku prac wydajecie ją na sześciu płytach. Później debiutuje Schizm, którego nazywasz dziełem swojego życia. Jest to tyle ciekawe, że masz na koncie produkcję dwóch pierwszych Wiedźminów.
To była gra, przy której miałem bardzo istotny wpływ na całość. Co ważne – wpływ kreatywny. Było nas sześcioro i każdy głos się liczył, nie byłem jedną z kilkudziesięciu anonimowych osób. Gra była dobrze przetestowana, dobrze skrojona i dobrze odnalazła się w swojej klasie. Później ten udział był mniejszy, choć np. na Wiedźmina wręcz nie chciałem mieć wpływu kreatywnego. Z prostej przyczyny: nie lubię gier RPG i w szczególności nie lubię Wiedźminów. Nie uważam Sapkowskiego za najlepszego pisarza świata, nie interesuje mnie postać Geralta i to uniwersum. O wiele lepiej czuję się przy Beat Copie, przy którym znów byłem prawdziwym autorem.

Reah
Czy recepcji Wiedźminów nie zniekształciła ci przypadkiem higiena pracy Redów? W aktualnym wydaniu CDA (04/2017, „Gdy chrzęści i chrupie”) mówiłeś, że debiut CD Projekt Red był tworzony w warunkach długotrwałego crunchu. Sugerujesz zresztą, że gdyby poprawić standardy pracy, Wiedźmin udałby się lepiej.
Nie trzeba by było robić Enhanced Edition, od razu można byłoby wydać właściwą edycję. Chociaż patrząc na Wiedźmina 3, to może jest to do przeskoczenia? Przy Dzikim Gonie crunch był dużo większy, z tego co słyszałem. Ale mnie się Wiedźmin nie podoba nie dlatego, że źle się przy nim pracowało. Ja po prostu nie lubię tej gry. Jestem zresztą wielkim wrogiem fantasy, pewnego dnia uznałem, że przeczytałem całe fantasy w swoim życiu i nie wchodzę już w te światy, niezależnie od ich zalet. Z Wiedźminem to była trudna miłość. Ale mogę robić gry, których nie lubię.

Schizm: Mysterious Journey
Teraz zrobiłeś tytuł, który chciałeś zrobić. Beat Cop, o czym wspominacie na jednym z ekranów poprzedzających rozgrywkę, to hołd dla lat 80. i czwartkowych wieczorów spędzanych przed telewizorem. Ale przedstawiona w grze wizja nie jest cytatem konkretnego obrazu i nie wpisuje się w konkretną konwencję. To raczej próba projekcji tego, jak dziś wspominamy lata 80.
Zrobiliśmy trochę researchu, ale chcieliśmy raczej odwołać się do klimatu, do luzu lat 80., a nie do konkretnych filmów czy seriali. To jest gra nostalgiczna, ale z drugiej strony – nowoczesny tytuł, wymyślony pod nowoczesnych graczy. Nie stawialiśmy na wierne odwzorowanie realiów. Czerpaliśmy z różnych obrazów i postaci, ale przede wszystkim chcieliśmy zrobić luźną grę. No i grę niepoprawną politycznie.

Wiedźmin
Jak ją sfinansowaliście?
Dzięki wydawcy. Nie załapaliśmy się na dotację unijną, bo w świetle przepisów jestem niekwalifikującym się twórcą.
Co to znaczy?
Nie mam w ostatnich dwóch latach zrealizowanej żadnego tytułu. To, że w ciągu ostatnich 25 lat zrobiłem ich kilkanaście, nic nie zmienia w świetle reguł. Nie mogłem się starać o Kreatywną Europę (program unijny wspierający developerów – przyp. red.), chociaż Beat Cop by się kwalifikował, bo gry narracyjne są przez Unię Europejską silnie wspierane.
Rozmawialiśmy o wydawcach i crowdfundingu, ale może drogą na sfinansowanie własnej gry jest postawienie na państwowy bądź unijny mecenat? Zresztą – znasz temat od podszewki, bo pozyskiwałeś w ten sposób pieniądze na Zabójców królów, a później zasiadałeś w kilku komisjach oceniających wnioski innych developerów. Przypomnijmy, że całkiem niedawno do rodzimych studiów popłynęło w ramach programu GameINN 80 mln złotych dotacji.
Jeśli ktoś rozdaje pieniądze, to trzeba je brać, bo inaczej zostaną zmarnowane. Ale dotacje nie są tej branży potrzebne, do tej pory doskonale dawała sobie bez nich radę. To jednak model, który nie bardzo się kontestuje. Możemy więc zastanowić się, jak wydać pieniądze z dotacji rozsądnie. Trudno mi jest jednak obronić GameINN, bo to program źle skonstruowany. Jeżeli się przyjrzymy, kto dostał dotacje, to są to firmy, które ich nie potrzebują.
To prawda, przepisy są tak skonstruowane, że indie developerzy nie mają szansy się załapać. (Pisaliśmy o tym szerzej w CDA 12/2016, w artykule „Złoto dla zuchwałych” – dop. red.).
GameINN niewiele zmienia. Ale jest alternatywa, niedawno popłynęła pierwsza transza dotacji od ministra kultury i to znacznie sensowniejszy pomysł. To małe dotacje dla małych, na które duzi się nie połakomią. Dostali je ludzie, którzy zbudują dzięki nim prototypy gier. Developer często stoi przed problemem: mamy pomysł na grę i być może wydawca dałby nam na nią pieniądze… ale wydawca zazwyczaj domaga się prototypu. A my nie mamy go za co zrobić.

Beat Cop
Powoli spływają pierwsze recenzje Beat Copa. Pozwól, że zadam zatem pytanie z mojego podwórka: w wywiadzie udzielonym Secret Service’owi przyznałeś, poniekąd rozżalony ocenami Schizma: „po tym, jak jedno z pism oceniło wyżej grafikę Zagadek Lwa Leona, stwierdziłem, że chyba się na grach nie znam”. Obserwujesz branżę od ćwierć wieku, jak przez ten czas zmieniły się polskie media? Czy mamy się czym pochwalić? A może mamy nad czym pracować?
Mówiąc szczerze, przestałem się interesować polskimi mediami. Nie dlatego, że uważam je za gorsze, ale działając w warunkach globalnej gospodarki, to, że robimy gry w Polsce, to fakt geograficzny. Gry są medium światowym. W ogóle przestałem wchodzić na serwisy growe. Informacji jest za dużo, to chyba kryzys mediów w ogóle: kiedyś newsów łaknęliśmy i szukaliśmy, teraz czekamy, aż same do nas dotrą przez YouTube’a, Facebooki i Twittery. Mediom trudno się w tej sytuacji odnaleźć, bo nie wiedzą, jak przyciągnąć czytelnika. Podobną sytuację przeżywamy my, developerzy, zastanawiając się, jak znaleźć klienta i jak skłonić go, by zagrał w nasz tytuł. Kiedyś klienci przychodzili do sklepów, przeglądali półki z grami. Dziś wchodzą do sklepu, który nazywa się Steam, i przeglądają półkę, która się nazywa Top 10. A tam jest miejsce dla raptem kilku gier. Większość twórców nie wie, co z tym fantem zrobić. Trudno się w tej rzeczywistości odnaleźć. Wygrywają nieliczni.
Czytaj dalej
39 odpowiedzi do “[Weekend z Beat Copem] „Ściganie piractwa? Policja ma lepsze rzeczy do roboty” – wywiad z Maciejem Miąsikiem”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Podoba mi się punkt widzenia p. Miąsika na kwestię piractwa. Jak to mówi młodzież – robi sens.
Śmieszne i trochę oderwane od rzeczywistości. Plus piraci będą się niewątpliwie z entuzjazmem powoływać na tą opinię i traktować ją jako przyzwolenie na skopiowanie Beat Cop z torrentów.
Lubię tego pana…
Policja jest bardzo zajęta ściganiem gówniarzy z ziołem, by nabić sobie statystyki, by przejmować się czymś na czym zbijanie statystyk schodziłoby im wolniej
Musi nastąpić transformacja mentalna, gdzie ludzie przestaną postrzegać gry jako produkt, a jako usługę; ergo, w przypadku gier, przestać postrzegać, że płaci się za rzecz materialną – gdzie zwolennicy piractwa będą się upierać, że można grę kopiować do woli, gdyż jest to, posłużę się cytatem: „zapis w komputerze”, który można dowoli kopiować i nikomu (twórcom, producentom etc) nic nie ubywa, a zacząć postrzegać kupowanie gry jak płacenie za czas twórców, którzy poświęcili na tworzenie gry, a mogli zamiast
tego, bo ja wiem, sadzić marchewkę na Madagaskarze. Wszystkim piracącym przydałby się taki eksperyment socjalny, gdzie poszliby do pracy, pracodawca przedstawiłby im świetlane perspektywy, świetne zarobki, a po miesiącu nie dostaliby wynagrodzenia. Pracodawca na to: Wiesz, nie jestem do końca pewny, czy Twoja praca warta jest moich pieniędzy, pozwól, że przetestuje ją (wiesz, ja najpierw ściągam kopię z Torrentów, bo nie wiem czy warto płacić). Po następnym miesiącu testowania, pracodawca zapłaciłby im
tylko 30% z tego co obiecał przy podpisywaniu umowy (analogia do gracza grającego w pirata w trakcie premiery, czyli kiedy gra – powiedzmy – kosztowałaby go 150 zł, a kupującego ten tytuł, kiedy cena spadła do 45 zł) i pracodawca chełpiłby się, że jest w sumie to w porządku, bo umowa była tak skonstruowana, że nic nie musiałby płacić, ale – znajcie łaskę Pana – postanowił zapłacić te 30%, ile uważa, że praca ich była warta (piracący uważa, że devi i tak powinny być wdzięczni, bo gdyby nie spiracił wcześniej
to nawet by złotówki nie ujrzeli od niego). Zgadzam się, że nie ma co angażować policji w ściganie tego typu osób, bo i tak wykrywalność jest znikoma. Edukacja od podstaw, uczenie postaw prospołecznych, pogłębianie empatii. Pewien poziom należy osiągnąć, aby rozumieć, że jeśli się ceni drugiej osoby wysiłek, to należy tę osobę wynagrodzić. Jednak pasożytom społecznym trudno przychodzi zrozumienie prostej zależności. Aby piraci mieli co spiracić, muszą się znaleźć naiwniacy, którzy wybulą swoje pieniądze.
Kurczaki, znowu napisałem tą grę zamiast tę. Czy ten nawyk kiedyś zniknie?
Inaczej, w dłuższej perspektywie, nikt nie będzie inwestował swoich pieniędzy ani czasu w tworzenie gier, albo będą robić to pasjonaci, co będą pracować w McDonaldzie, a wieczorami dłubać przy indykach. Z resztą, problem roszczeniowej postawy – „Mnie się należy. Wszystko. Oczywiście, za darmo.”, dotyka wszelkich aspektów życia społecznego.
Fajny wywiad.
Dobra mentalność do zachowania gier w sferze fajnych zabawek, którymi jednak nie warto się za bardzo interesować, a już na pewno nie inwestować w nie pieniędzy.
@Rickerto – no tak, bo bez tego „przyzwolenia” by nie skopiowali. Prosze, w obecnych czasach ściagają już głównie zabetonowani, którzy po prostu nie chcą kupować gier i koniec. Oni ściągają, bo mogą, jakby nie mogli, to by i tak nie kupili.
Dobry wywiad, zgadzam się z panem Maciejem pod wieloma aspektami, choć nie ze wszystkimi w 100%. Fajnie poczytać jak widzą różne sprawy twórcy i chętnie przeczytam następne takie wywiady, o ile się pojawią 🙂
mi tam w sumie wystarczą pełniaki z cda i gry z przecen zresztą wieczny brakczas mnie prześladuje, więc nie bawię się w piracenie, ale mimo to jestem przeciwny ściganiu piractwa, gdyż po to płacę podatki na aparat państwowy by policja broniła szarego obywatela przed bandytą a nie uganiała się za miłośnikami pirackich treści. Wyobraźcie sobie że jakiś pajac z korporacji przychodzi na policję/do prokuratury z listą kilku tysięcy adresów IP skomląc że mu w szkodę weszły no i kiedy policja ma…cdn
cd: bronić nas przed bandytami ? a ich dział informatyczny namierzać np stalkera (wolę określenie prześladowca) który kogoś dręczy prze internet lub telefon ? tak po za tym jestem za tym żeby firmy telemarketingowe wydzwaniające z reklamami czy zaproszeniami na pokazy też były uznawane za stalkerów i karane
@Xellar dokładnie i w konsekwencji to indyki by pozostały do grania. A ja je omijam szerokim łukiem bo to gry nie dla mnie zazwyczaj.|Podobałaby mi się liberalizacja prawa autorskiego, ale to co rozmówca proponuje nie ma dla mnie sensu za bardzo.
@Demilisz, skopiowaliby, ale teraz mogą śmiało powiedzieć, że przecież są na prawie, bo sam twórca dał im przyzwolenie.
@Xellar to by było dobre dla rynk: gier bo oczyściło by go z syfu aaa, najwyżej gimbaza by zapłakała że nie ma kolejnego asasyn kreta lub coda, gdyby gry w ogóle przestały wychodzić ? Też nic złego bo od lat 70-ch tyle ich wyszło że trzeba by żyć 10 razy by ograć te które się lubi
Piractwo się kończy,bo normalką jest już dystrybucja cyfrowa,zobaczcie,że CDA daje większość gier na Steam/Uplay.Tu piracki klucz=blokada konta
Gry będą dzielić się na indyki tworzone przez kilka osób i duże tytuły tworzone przez setki osób jak Wiedżmin,Mass Effect,itd.Tu zatrudnia się architektów,programistów,level designerów,muzyków,kierowników projektów,itd.Pracują oni nad jedną grą nawet 2,3 lata.Trzeba układać scenariusze gry,szkice koncepcyjne,testować,kodować skrypty,itd.
W temacie „piractwa” pan Miąsik bredzi. Takie pomysły nigdy nie wejdą w życie. Gdyby wywiad zamieszczono 1 kwietnia pomyślałbym, że to żart a tak to … szkoda komentować 😛
Nie jest to rzecz materialna? Setki, tysiące lub dziesiątki tysięcy godzin poświęcone na stworzenie gry to nie jest rzecz materialna? Grę można powielić, ale czasu na nią poświęconego autorowi nikt nie zwróci. Czasu, który mógłby poświęcić na kontrakty freelancowe, gdyby wiedział, że złotówki nie zobaczy za swoje dzieło. Za darmo to można coś robić, gdy się jest uczniem, a nie gdy ma się, lub planuje się mieć, rodzinę.
@makkoj no Assasynka bym żałował bardzo. A gimnazjum mam bardzo daleko za sobą|@le_Fey no dokładnie 😉
@lastmanstanding|Ty tak na serio? 😛 Nie patrz na problem przez pryzmat swojej postawy czyli: „…nie mam problemu żeby okazać szacunek, za dobrze zrobioną grę i ją po prostu kupić.” Naprawdę wierzysz, że większość ludzi tak zrobi jeżeli będzie mogła to olać i po prostu skopiować sobie grę za darmo? To widocznie masz większą wiarę w ludzi niż ja 😉
@lastmanstanding – akurat od ochrony wynalazków są patenty. Chociaż… jak to bywa, są równi i równiejsi, a skoro są równiejsi, to na 99% są nimi Amerykanie. I tak jest w przypadku patentów, gdzie ichni urząd uznaje tylko te, które są zarejestrowane u nich.
@lastmanstanding, dawno nie czytałem takiego pieprzenia, przez nie zrozumienie zasad działania praw autorskich.
Śmieszy mnie ta moda ostatnio na jechanie po piractwie. Nie wiem skąd się to wzięło ale w moim otoczeniu ze świecą szukać tych co mają wszystko oryginalne. Koleś paroma zdaniami obala żenujący argument „kradniesz gre to tak jakbyś samochód ukradł”. Kto piraci ten będzie piracił, nie zmieni tego święte oburzenie gimbusów na forach którzy sami pewnie jadą na lewym Windowsie bo rodzice na bierzmowanie dołożyli na sam PC i lepiej było wziąć lepsze GPU niż kupować system.
„nie mam problemu żeby okazać szacunek, za dobrze zrobioną grę i ją po prostu kupić”. Dzisiaj kupuję, nie piracę bo to kradzież. Gdyby jednak to znieść tak jak rozmówca w artykule sugeruje to nie widziałbym sensu w kupowaniu. No bo po co? Ale mówisz, że jako programista, jak coś napiszę, to mam się cieszyć, że ktoś z tego korzysta, bo jakbym chciał zarobić to lepiej, żebym coś fizycznego zrobił i to sprzedał? Cofamy się do czasów kiedy programy nie podlegały prawu autorskiemu?
@EastClintwood|Niczego nie obalił, tylko udowodnił, że jest mentalnym dinozaurem. I ten argument o samochodzie, o zgrozo!. Zwolennicy piractwa argumentują tak: kopiuje program komputerowy – nikomu nic nie ubywa. Kradnę samochód, właścicel nie ma samochdu, ergo kopiowanie gry =/= kradzieży samochodu. Proste? No nie do końca.Odwrócmy sytuację. Idziesz do pracy, pracodawca nie płaci Ci pensji. Nic Ci przecież nie ubywa. Zatem nie płacenie pensji jest w porządku według Pana Miąsika i jego mentalnych followersów
@Xellar, dzięki ci kolego, nareszcie ktoś przełamał ten głupi przykład z samochodem.
@Xellar Przykład z samochodem był uzywany często bez sensu również przez przeciwników, prawda jest taka jest taka ze to inny typ przestępstwa. Piractwo nie jest kradzieżą. Piractwo jest piractwem, innym typem przestepstwa. Bo mimo wszystko jest bardziej rozbudowanym zagadnieniem i prosta argumentacja działająca przy kradzieży materialnej tutaj zawodzi. I to jest bardziej jak z akcyzą i piciem bimbru domowej roboty, państwo samo w sobie nic nie straciło, ale utraciło potencjalne wpływy
Kto ma ochotę udostępnić swoją grę za darmo, ten ma do tego prawo i wiele osób korzysta. Choćby dlatego piractwo jest żałosne. Ukradłeś bułkę, bo nie masz co jeść? Słabe z twojej strony, ale jest to jakieś usprawiedliwienie. Ukradłeś grę, bo nie masz w co grać? Nie rozśmieszaj mnie.
To ciężki temat. W biednym kraju brak piractwa najpewniej by doprowadził do spadku sprzedaży bo zainteresowanie tematem by się stało znikome a z tym mniej by było twardych fanów skłonnych do poświęcenia kasy mimo biedy (aby tylko wesprzeć developerów, których cenią). Ogólnie dla biednego kraju brak piractwa najpewniej oznacza straszne zacofanie – zwłaszcza jeśli chodzi o specjalistów w zakresie obsługi oprogramowania, które przecież potrafi wymagać lata ćwiczeń, aby stać się naprawdę dobrym…
@lastmanstanding To idź na budowę i zapieprzaj po 10 godzin za darmo. Przecież z mieszkania na pewno ktoś skorzysta. „Mentalny niewolniku”, a to dobre. Ze swoimi komunistycznymi opiniami żyj sobie w Korei Pólnocnej, tam to dopiero mają wolność. Związek Radziecki to upadł, bo źli kapitaliści atakowali utopię sowiecką. Żyjemy w świecie, w którym zamieniamy czas i umiejętności na pieniądze. Stworzyłem produkt, więc mam prawo go sprzedać. To, że łatwo go skopiować nie znaczy, że można i powinno się to robić.
Rośliny też się łatwo kopiuje, nawet szybciej niż wiele gier, a jakoś nie widzę krzyków, żeby rolnikom zabierać ich zbiory. Najłatwiej to siedzieć u mamusi, nie wiedzieć co to praca, nigdy nie zostać oszukanym na pieniądze przez pracodawcę za swoją ciężką pracę i krzyczeć, że wolno ściągać, bo to w internecie jest, więc sztuczne, nieprawdziwe. A to, że ktoś siedział nad tym dwa lata, wydał pieniądze na sprzęt, prąd, licencje i podwykonawców to już nieważne. Bo to nieprawdziwe jest, cyfrowe. W chmurkach lata
ale koles pojechal „nie lubie wiedzmina” a dlaczego? „bo to rpg a ja nie lubie rpg” nawet nie zagral ale juz nie lubi. typowa mentalnosc pryszczatego nastolatka
Oj, taki temat, że trudno byłoby zmieścić się w komentarzu. Z jednej strony nie po to, ktoś pracuje, żeby później ludzie ściągali. Z drugiej strony gry to nie tania sprawa. Ja tam sobie zawsze na jedna, dwie gry rocznie odłożę, ale umówmy się, że niektórych nie stać nawet na to.
@McGrave Częściowo się z Tobą zgodzę, ale wydaje mi się, że często ściągają nawet Ci, których stać, bo po co ma kupować, jak moze mieć za darmo. I to jest najgorsze.