Najdziwniejsza gra dekady? Recenzja Space Warlord Organ Trading Simulator

Tytuł gry jest więcej niż wymowny. Rzeczywiście w Space Warlord Organ Trading Simulator wcielamy się w kosmicznego watażkę, który trudni się handlem ludzkimi narządami. I już za pomysł należą się studiu Strange Scaffold jakieś dodatkowe punkty. Choć akurat po projektancie SWOTS, czyli Xalavierze Nelsonie, odpowiedzialnym za takie nietuzinkowe produkcje jak An Airport for Aliens Currently Run by Dogs oraz Hypnospace Outlaw, można się było spodziewać szalonych koncepcji.

Świeże mięsko
Jak dla mnie pomysł, na którym opiera się Space Warlord Organ Trading Simulator, jest bombowy, a im więcej dookoła produkcji sztampowych i przesadnie ostrożnych, tym bardziej doceniam odwagę developerów, by pójść pod prąd trendów i tematem gry uczynić coś kompletnie odjechanego. Zresztą niejednokrotnie taka równie oryginalna, co absurdalna koncepcja potrafi nie tylko przyciągnąć uwagę gracza, ale sama w sobie dostarcza frajdy.
A choć pomysł jest w tym przypadku naprawdę zwariowany, to sama gra jest niczym innym jak prostym symulatorem giełdy towarowej, tyle że handluje się na niej nie pszenicą, soją, ropą czy aluminium, ale ludzkimi trzustkami, nerkami, płucami czy gałkami ocznymi. Niezmienna pozostanie za to zasada, iż aby odnieść sukces, należy kupować tanio i sprzedawać drogo, przewidując zmiany cen na podstawie podaży, popytu i trendów rynkowych.

Ale cała gra nie ogranicza się tylko do kilkuminutowej sesji giełdowej, w trakcie której będziemy przeszukiwać oferty na świeżutkie towary. Oprócz tego przyjdzie nam przebierać w zleceniach specjalnych. Koneserzy ludzkiej anatomii przedstawią swoje własne zamówienia, do zrealizowania których potrzebne będzie wprawne oko i niewiarygodny refleks. Bo choć można na nich zarobić znacznie więcej niż na zwykłych transakcjach, to kupić właściwy towar nie będzie łatwo – zleceniodawcy zazwyczaj poszukują organów o określonych parametrach i wysokiej jakości. A nie dość, że sesja jest krótka, nie dość, że nasza zamrażarka nie jest bez dna (choć można ją powiększać), to jeszcze przeszkodzą nam inni brokerzy, zgarniający z giełdy najlepsze okazje.
W trakcie gry, w miarę jak konto kosmicznego watażki zacznie pęcznieć, a jego reputacja rosnąć, na giełdzie pojawią się nowe rodzaje narządów, my zaś uzbroimy się w upgrade’y, a nawet opłacimy innych brokerów, by nie przeszkadzali nam w pracy. Wykonywanie zamówień indywidualnych odsłoni przed nami fragment ciekawej historii i choć nie nazwałbym fabuły gry przesadnie rozbudowaną, to muszę przyznać, że stanowiła miłe urozmaicenie.
Proza życia kosmicznego watażki
A było to urozmaicenie potrzebne, bo prawdę powiedziawszy, podstawowa mechanika gry dość szybko zaczyna się nudzić. Po 30 minutach zabawy powtarzalność rozgrywki daje się we znaki, a i oprawa graficzna – tyleż interesująca, co dezorientująca – zaczyna mocno doskwierać. Space Warlord Organ Trading Simulator ma wprawdzie w rękawie jeszcze jednego asa – przygrywającą nam w tle świetną, chiptune’ową ścieżkę dźwiękową, która zwłaszcza w trakcie sesji giełdy potrafi zdrowo podbić człowiekowi tętno – ale w ostatecznym rozrachunku nie usuwa to poczucia znużenia dłuższą rozgrywką.

Tu bowiem leży – w zależności od naszych preferencji – największa wada lub zaleta tej produkcji. Space Warlord Organ Trading Simulator to gra dostarczająca dobrej zabawy przez kwadrans albo dwa. Spędzenie z nią całego wieczoru wydawało mi się katuszą. Ale z drugiej strony, po kilku dniach znów miałem ochotę do SWOTS wrócić, znów dać nurka w dziwaczny świat kosmicznych watażków i znów posłuchać kapitalnego soundtracku. Ech, to naprawdę dziwna gra.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
4 odpowiedzi do “Najdziwniejsza gra dekady? Recenzja Space Warlord Organ Trading Simulator”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
„Zobacz, gry so zue. Napaczysz sie i będziesz potem ludzi kroił”
Najdziwniejszą grą? Wątpię. Była cała masa podobnie dziwnych gier (shower with your dad, bread simulator, symulator trway, że o „klasycznym” maxDeal z końca lat 90tych nie wspomnę.)
No, nawet jeśli nie jest bezdyskusyjnie najdziwniejsza, to na pewno może stawać do walki o ten tytuł, chociażby z wymienionymi przez Ciebie grami. (Choć „Shower with your dad” to akurat gra, której lepiej nie wspominać. Wolałbym, żebyśmy wszyscy o jej istnieniu zapomnieli 😉 )
Wygląda, jak gra wprost idealna dla SsethTzeentach -a, już nie mogę się doczekać filmu 😉