Airline Tycoon 2 ? recenzja
13 lat minęło od premiery pierwszej części Airline Tycoon. Przez ten czas powstało mnóstwo spekulacji na temat tego, czy sequel ujrzy światło dzienne. Ostatecznie się ukazał, a Adzior - cóż, zdarza się nam być fanami bardzo dziwnych rzeczy - sprawdził, czy warto było czekać. Recenzja cdaction.pl!
Szperam sobie po sieci i widzę, że chyba jestem pierwszą osobą w Polsce, która recenzuje Airline Tycoon 2. Nie wiem, czy wynika to z niszowości tej gry, czy też trudnym dostępem do niej. Tak czy inaczej, przed instalacją uświadomiłem sobie, że "dwójka" rozbudziła we mnie uczucie, którego nie zaznałem od dawna. Mało nie oplułem monitora na widok zwiastunów i zapowiedzi daty premiery. Codziennie wchodziłem na oficjalną stronę i z wypiekami na twarzy otwierałem pudełko, gdy wreszcie gra do mnie dotarła. Jednocześnie nie stawiałem jej zbyt wygórowanych wymagań. Choć pierwowzór wraz z dodatkami First Class i Evolution wciągał jak diabli wiedzą co, nie była to produkcja, której biło się pokłony, lecz raczej wspominało z uśmiechem. A jednak - jakoś tak pokochałem ją wtedy, dlatego teraz naprawdę ostrzyłem sobie kły na sequel.
Założenia są dość proste – prowadzimy własną linię lotniczą. Kupujemy samoloty, urządzamy je, zatrudniamy pilotów i stewardessy oraz organizujemy harmonogram lotów. Przy okazji dbamy o wizerunek firmy, patrzymy trzem konkurentom na ręce i w razie potrzeby (która zdarza się nader często) podcinamy skrzydła dzięki sabotażom, przed którymi musimy się chronić. Całość jest spięta klamrą kosztów – praktycznie każde działanie uszczupla stan naszego konta, a przecież musimy cały czas zachowywać balans i osiągać zyski. Miejscem akcji jest lotnisko, na którym są pełnione wszystkie usługi potrzebne nam do stania się tytułowym magnatem.
Pierwsze pomyślne wiatry…
Już przed rozpoczęciem pierwszej misji (nie licząc samouczka) widzimy dwie dość istotne nowości. Po pierwsze możemy stopniować poziom trudności, czego wcześniej nie było. Ponadto cztery grywalne postacie różnią się nie tylko wyglądem i charakterem, lecz również pewnymi profitami. I tak rosyjski rekin finansjery Igor Tuppolevsky może liczyć na niższe oprocentowanie kredytów, były pilot wojskowy z Kongo Mbangwe Mogambo oszczędzi na paliwie. Płeć piękną reprezentują Tina Cortez, która dzięki zamiłowaniu do ojczystej hiszpańskiej kuchni dostanie zniżki na catering, oraz gwiazda świata mody Natalie Childman, mająca wszędzie kolegów, co pozwala jej zorganizować kampanie marketingowe po kosztach.
... ach, zefirek ledwie
Grać możemy w trybie kampanii oraz w sandboksie, który daje nam dowolny budżet i dostęp do wszystkich opcji, dzięki czemu możemy poćwiczyć w nim różne strategie. W kampanii zaś mamy 6 misji, co uważam za porażkę. Nie interesuje mnie, że pierwsza część serii miała ich tyle samo. Częstowanie fanów "jedynki" (których, wbrew opinii Huta, jest więcej niż jeden) tak śmieszną liczbą misji, kiedy ci ograli ich niemal 30 w Airline Tycoon z dodatkami, jest nie do przyjęcia. Fakt, ukończenie danego zadania jest bardziej czasochłonne, ale w dwóch przypadkach mamy do czynienia po prostu z rozwleczonym wariantem z pierwszej części. I tak w jednej misji zamiast "jedynkowych” 2500 pasażerów musimy przewieźć 10000, a zamiast 5 milionów zysku musimy wypracować 400 milionów.
I tutaj muszę przyczepić się do pewnych spraw, za które twórcom nie należy grozić palcem, lecz wywalić ich na bruk. Pierwsza misja opiera się na osiągnięciu odpowiedniego wizerunku linii na jednym z połączeń. Niestety, naturalne skojarzenia trzeba odstawić na bok. Agencja marketingowa nie jest jeszcze wtedy dostępna. Tylko niech mi ktoś powie jak koniowi – dlaczego w takim razie konkurencja wchodzi do agencji tak często, że zawiasy w drzwiach dyndają luzem? Co prawda, to błąd gry, bo nie ma odzwierciedlenia tego procederu w wynikach, niemniej irytuje. Zresztą, misja okazała się wyjątkowo łatwa – wystarczyło zapchać kalendarz darmowymi lotami, aby zebrać klientów i podjudzić ich zatrudnieniem najlepszego personelu. Forsy było na tyle dużo, że nie zdążyłem zbankrutować przed końcem misji. Ekonomia stosowana pożal się Thorze.
Jeszcze gorzej było w następnej misji dotyczącej przewozu pasażerów. Na jej początku uczymy się, jak przyjmować zlecenia z biura podróży. Przy ich opisie widnieje liczba przewożonych pasażerów. Mieszałem więc kontrakty z połączeniami, które można organizować zawsze i jakoś się to kręciło, z tym że źle coś skalkulowałem, pojawiły się straty i zacząłem od nowa opierając się tylko na zleceniach. I co? I pupa! Gra po prostu nie zliczała mi pasażerów, mimo że wcześniej przedstawiła mi, że należy w taki sposób działać. W tym momencie gracz zostaje wprowadzony w błąd, a to jest błędem niewybaczalnym. Swoją drogą, misję wygrałem w sposób podobny do wcześniej wymienionego.
W trzeciej misji boksujemy się z konkurencją, by osiągnąć 80 procent przelotów na danej trasie. Momentami zasady wydają się losowe – działałem według prostego schematu, a wskaźnik postępów skakał i nurkował bardziej widowiskowo, niż Adaś Małysz i Nuno Gomes. Dalej jest już lepiej, z akcentem na ostatnie zadanie, w którym warunkiem zwycięstwa jest bankructwo konkurencji. Mimo tego pozostaje spory niesmak, bo reguły gry bywają niejasne i czasem nie mają nic wspólnego z przedsiębiorczością. Wybaczcie wyliczankę, ale tych głupstw pominąć nie sposób z szacunku do pierwszej odsłony Airline Tycoon.
Gdy nie ma dokąd iść
W strukturze lotniska (i co za tym idzie – samej rozgrywce) pojawiło się sporo zmian. Twórcy zlikwidowali – ich zdaniem – niepotrzebne miejsca i dodali istniejącym punktom dodatkowe funkcje. Smutno mi to przyznać, ale tu też przesadzili. Miało być kompaktowo i intuicyjnie, a zrobiło się zwyczajnie zbyt prosto, oczywiście mówiąc o budowie gameplayu, nie poziomie trudności. Kilka przykładów:
Mógłbym dalej wymieniać, ale aż żal mi się wyżywać na tej grze. Te wszystkie uproszczenia sprawiają, że czasami – jeśli szybko sprawimy się z codziennymi sprawami, jak loty, kadry i reklama – zwyczajnie nie ma co robić. Czynności, które zapełniały czas i tak bardzo bawiły w "jedynce", po prostu zniknęły. A jest to tym bardziej dziwne, bo Airline Tycoon 2 na każdym kroku mruga okiem do fanów poprzedniczki. Smaczki takie, jak ojciec chrzestny Uhriga w roli dyrektora lotniska, nieśmiertelni pan Hagerdorn i panna Selig w dziale kadr czy chociażby futerał na skrzypce konieczny do przeprowadzenia sabotażu. Tego rodzaju humor oraz mnogość innych easter eggów (za sabotaże odpowiada sobowtór Terminatora, za budowę samolotów – Einsteina, zaś ochronę zapewnia alter ego Wolverine’a) kusi miłośników pierwszej części, których potem całokształt gry wali po pysku.
Łabędzi śpiew
Zmarnowany potencjał gry potęgują dobre pomysły, które mogłyby rozszerzyć funkcje Airline Tycoon i dać kolejne godziny zabawy. Mówię tu o zdarzeniach losowych, jak burze pogarszające zarówno stan samolotów, jak i humory pasażerów. Czasem zdarzy się jakaś rewolucja blokująca lotnisko za granicą, innym razem ktoś znajdzie podejrzany pakunek… Raz nawet o przysługę poprosił mnie pewien poszukiwacz skarbów, który płacił grube miliony za transport z Madrytu do Indii. Ciekawostką są też sabotaże, które nie zawsze się udają. Wszak trudno straszyć ptasią grypą na pokładzie konkurencji, kiedy pasażerowie się jej nie boją. I kasa w plecy. Ponadto udało się zachować specyficzny styl grafiki i muzyki, a samoloty nie istnieją już tylko na papierze – w dowolnej chwili możemy zobaczyć, jak startują lub fruną ponad chmurami. To jednak tylko rodzynki w zakalcowym cieście. Kilka niuansów nie jest w stanie uratować nieudanej całości.
Nie o takie sequele walczyliśmy
Jestem smutny. Jestem zawiedziony. Jestem wściekły. Do Airline Tycoon 2 wracać nie zamierzam, bo poza nawiązaniami i istotą rozgrywki, gra nijak nie może równać się z pierwszą częścią. To produkcja, która jedynie humorem, garstką podobieństw do "jedynki" i tematyką rozgrywki wybija się odrobinę ponad przeciętną. Mam osobiście wielki żal do Kalypso Media, że w ten sposób zabito nadzieje rosnące i malejące we mnie na przemian przez długie lata. A przecież Airline Tycoon nie był na tyle skomplikowaną grą, by stworzenie godnej kontynuacji było robotą dla arcymistrzów…
Ocena: 6.0
Plusy:
Minusy
Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.