Astro Bot – recenzja. Ależ ja chciałbym zagrać w tę grę jako dziecko!
Wychowałem się na platformówkach. Do dzisiaj to mój ulubiony rodzaj gier, dlatego staram się sprawdzać wszystkie tytuły reprezentujące ten gatunek. Na Astro Bota czekałem tym bardziej, ponieważ już poprzednie odsłony udowodniły, jak wiele dobrego potrafi zaoferować ta seria. Nie sądziłem jednak, że najnowsze dzieło Team Asobi może być aż tak udane!
Marka zadebiutowała w 2018 roku, lecz łatwo było to przegapić, gdyż pierwsza część została przygotowana wyłącznie z myślą o PlayStation VR. Astro Bot Rescue Mission w ciekawy sposób wykorzystywał rzeczywistość wirtualną, oferując zupełnie inne podejście do platformówek. Kamera nie podążała bowiem cały czas za głównym bohaterem, tylko śledziliśmy jego poczynania z różnych – często nietypowych – kątów, niczym Obserwator w komiksach Marvela. Tyle że w przeciwieństwie do Uatu nie pozostawaliśmy bezczynni, zamiast tego regularnie wspomagaliśmy robocika w jego wojażach. Mimo to bardzo ubolewałem, że nie dało się grać bez gogli, bo niestety trochę nie leży mi ta technologia. Co prawda dotarłem do finału, lecz zajęło to mi zdecydowanie zbyt dużo czasu z racji konieczności robienia regularnych przerw.
Dlatego też tak bardzo ucieszyłem się, gdy marka powróciła w 2020 wraz z premierą PlayStation 5. Astro’s Playroom nie do końca był pełnoprawną grą, ale dostali do niego dostęp wszyscy posiadacze sprzętu Japończyków. I jak na darmowy produkt, oferował on zaskakująco solidną zawartość – nawet jeśli twórcom zależało głównie na pokazaniu możliwości konsoli i jej nowego kontrolera, zrobili to w takim stylu, że zupełnie nie traktowało się całości jak nachalnej reklamy. Sony zwęszyło jednak w marce interes i zaangażowało tego samego developera do przygotowania jeszcze jednej odsłony. Tym razem już płatnej, ale cena wydaje się uzasadniona, ponieważ Astro Bot to znacznie rozbudowany tytuł, wystarczający na kilkanaście godzin zabawy (jeśli zechcecie go wymaksować).
Znowu to samo
A bawiłem się przy nim doskonale, lecz niestety nie poczułem tej świeżości, co kiedyś. Najnowsza część – choć dopracowana i niezwykle grywalna – zdaje się bardziej remasterem dwóch poprzednich odsłon niż pełnoprawnym sequelem. Teoretycznie nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, ale chcę, żebyście mieli świadomość, że po uruchomieniu dzieła Team Asobi w pierwszej chwili poczujecie się, jakbyście to już wszystko widzieli. Początek przygody wygląda wręcz identycznie jak w Rescue Mission. Dawniej główny bohater razem ze swoimi przyjaciółmi przemierzał galaktykę na statku kosmicznym nawiązującym konstrukcją do gogli PS VR, teraz natomiast robociki śmigają w PlayStation 5. W obu produkcjach zostajemy zaatakowani przez wielkiego zielonego ufola (tego samego), niszczącego pojazd i rozrzucającego tytułowe boty po najróżniejszych planetach.
Niby podobnie do tematu podchodzi Nintendo w kolejnych produkcjach z udziałem Mario, lecz robi to tak, abyśmy nie mieli poczucia obcowania z grą po recyklingu. Bowser (albo nawet nie on) zazwyczaj atakuje Grzybowe Królestwo w innych okolicznościach, a protagonista trafia na zupełnie nowych rywali (a jeśli już na tych samych, to z lekko zmienionym designem) czy unikatowych sojuszników. W Astro Bocie naturalnie nie brakuje świeżutkiej i wspaniałej zawartości (do tego dojdę za chwilę), lecz trochę przeszkadzało mi, że kolejny raz stawałem w szranki z identycznymi wrogami, co w poprzednich dziełach japońskiego studia. W dodatku przeciwników nie ma zbyt wielu, więc przez ekran cały czas przewijały się te same agresywne maszyny, nawet jeżeli daną planetę osadzono w odmiennym settingu. Jeśli developer zechce w przyszłości wrócić do tej marki – na co mocno liczę – to będzie musiał jeszcze bardziej popracować nad różnorodnością treści.
Klasyka gatunku w najlepszym wydaniu
Dobra, skupmy się teraz na tym, co Astro Bot robi dobrze – a tego jest tyle, że nie wiem, od czego zacząć! Przede wszystkim należy zaznaczyć, że Team Asobi nie ograniczył się wyłącznie do podstawowych założeń trójwymiarowych platformówek, lecz wycisnął z gatunku tak dużo, jak tylko się dało (no dobra, pewnie można jeszcze więcej, ale rozumiecie, o co mi chodzi…). Jeśli więc mieliście kiedykolwiek do czynienia z Super Mario Odyssey, starusieńkimi Raymanami 3D czy serią Spyro the Dragon, bez problemu odnajdziecie się w tej produkcji. Konstrukcja gry jest bardzo prosta: do dyspozycji otrzymaliśmy ogromny hub z własnymi wyzwaniami i sekretami, z którego wyruszamy w podróż do innych mgławic składających się z kilku głównych poziomów oraz wielu opcjonalnych zadań testujących nasze umiejętności.
Cele misji zwykle są takie same: musimy dotrzeć z punktu A do punktu B, zbierając pieniążki, odnajdując zagubione roboty i fragmenty puzzli (ich skompletowanie odblokowuje specjalne budynki w głównej lokacji), a także niekiedy odkrywając portale do sekretnych poziomów. Nie ma w tym wielkiej filozofii – ot, klasyka gatunku. Niemniej w tego typu projektach nigdy nie jest ważne, dokąd zmierzamy, ale co robimy po drodze. A pod tym względem tytuł błyszczy i nie ma się czego wstydzić na tle konkurencji. Wręcz przeciwnie, wiele rzeczy robi znacznie lepiej, chociażby poprzez wykorzystanie możliwości DualSense’a, o czym coraz częściej Sony zapomina w swoich exclusive’ach.
W Astro Bocie zrobiono użytek nie tylko z adaptacyjnych triggerów czy wibracji haptycznych, lecz także z systemu audio (z głośniczka wydobywają się rozmaite dźwięki, niekiedy zaś musimy dmuchnąć w mikrofon, aby wywołać wiatr w świecie gry) i funkcji ruchowych kontrolera. Chociaż akurat te w niektórych przypadkach bywają kłopotliwe i mało precyzyjne. Sytuację pewnie naprawiłaby możliwość resetowania pozycji bohatera w trakcie sekwencji bazujących na wykonywaniu czynności poprzez machanie padem.
Od przybytku głowa nie boli
Każdy z poziomów jakoś się wyróżnia, dając tym samym dostęp do kilkunastu unikatowych power-upów przygotowanych na potrzeby tej odsłony Astro Bota. Co prawda niektóre umiejętności powtarzają się w różnych misjach, lecz nigdy się nie nudzą, bo zazwyczaj korzystamy z nich w trochę innym kontekście, czy to poprzez nietypową konstrukcję lokacji (podwodne światy, kosmiczne bazy, egipskie piaski itp.), czy w trakcie walk z bossami, z jakimi co jakiś czas musimy się mierzyć. Swoją drogą, konfrontacja z potężnymi maszynami to zdecydowanie jeden z lepszych elementów tego dzieła – starcia momentami są tak epickie (finał to istne „Avengers: Koniec gry”!), że śmiało można byłoby je zestawić z najbardziej spektakularnymi etapami z takich cykli jak God of War, Devil May Cry czy Uncharted.
Wracając do mocy specjalnych: dzięki nim protagonista może przybierać formę metalowej kulki odpornej na obrażenia, zamieniać się w gąbkowego ludzika pochłaniającego wodę, korzystać z maszyny wstrzymującej czas czy naparzać w przeciwników przy użyciu rękawic bokserskich zamontowanych na rozciągliwych sprężynach. A to oczywiście tylko parę przykładów… Nie chcę zdradzać więcej, ponieważ odkrywanie tego, co przygotowali twórcy, stanowi ważny aspekt rozgrywki i mocno wpływa na odbiór całości. Wspomnę jedynie, że w kilku momentach trafimy do krain bezpośrednio inspirowanych produkcjami wydawanymi przez Sony Interactive Entertainment na przestrzeni wszystkich lat jego działalności. Przekłada się to bezpośrednio na nowe mechaniki gameplayu, jak strzelanie z broni palnej (na kolorowe kulki), rzucanie pewnym toporem czy przemiana w drobne żelkowe stworki. Jedno jest pewne: jeśli posiadaliście pierwsze PlayStation, PSP lub inny sprzęt Japończyków, niejednokrotnie zapiejecie z zachwytu.
Czujecie? To zapach nostalgii
Astro Bot niejednemu starszemu graczowi zaserwuje przepiękną sentymentalną wędrówkę do czasów dziecięcych i nastoletnich (a przy okazji przypomni o tym, ile Sony zdołało po drodze ubić świetnych serii). Oprócz paru lokacji bazujących na konkretnych markach producent przygotował całą masę smaczków odnoszących się zarówno do bardzo popularnych tytułów, jak i tych mniejszych albo zapomnianych z dawnych lat. W trakcie zabawy musimy uratować aż 300 robocików, z czego część posiada standardowy wygląd bez żadnych dodatków, reszta zaś otrzymała specjalne skórki inspirowane m.in. postaciami z Ape Escape, Bloodborne’a, Ultimate Ghosts ’n Goblins, Resident Evil, Yakuzy, The Last Guardian, Crasha Bandicoota, Metal Gear Solid i wielu innych. Developerzy sięgali tak głęboko, że w kilku przypadkach nie byłem w stanie rozpoznać nawiązań, choć tą branżą interesuję się już od prawie 30 lat.
A co najlepsze, Team Asobi nie ograniczył się wyłącznie do przygotowania skinów (część z nich możemy założyć na protagonistę) dla botów czy dołączanych do nich krótkich i zabawnych opisów, ale również w pełni animował każdą postać zgodnie z jej oryginałem. Dlatego też Raziel z Legacy of Kain: Soul Reaver przenosi nas na chwilę do krainy umarłych, Solid Snake chowa się w kartonie, a bohaterowi Shadow of the Colossus spod ubrań wypadają jaszczurki, które w pierwowzorze stanowią jedną ze znajdziek. Część specjalnej załogi znajdujemy w lokacjach, a część losujemy w maszynie z plastikowymi piłeczkami po uiszczeniu odpowiedniej opłaty. Robocików nie przeglądamy później w nudnych menusach, tylko wszystkie przebywają na terenie hubu obok zniszczonego PlayStation 5. Ponadto nie pełnią wyłącznie funkcji ozdobnej – gdy zbierzemy ich odpowiednią liczbę, pomogą dostać się do niedostępnych wcześniej miejsc, tworząc drabinę czy most nad przepaścią.
Zdolny robocik
Oczywiście to wszystko zaledwie dodatki – fajne bonusiki umilające czas spędzony przy tym tytule. Ale Astro Bot nawet i bez licznych odniesień do popkultury czy urządzeń Sony i tak spokojnie mógłby się obronić. Bo to po prostu dobrze zrealizowana platformówka, która nie zawodzi w swoim najważniejszym aspekcie – sterowaniu. Ruchy protagonisty są szalenie płynne, dzięki czemu robot zawsze dokładnie wykonuje to, co chcemy zrobić. Jeżeli zginiemy, to tylko i wyłącznie w wyniku naszego błędu i zbyt wczesnego skoku lub źle obliczonej piąchy wymierzonej w stronę przeciwników. Bohater odznacza się dużą mobilnością – oprócz zyskiwania nowych możliwości za sprawą umiejętności tymczasowych potrafi także chwilę unosić się w powietrzu dzięki rakietowym butom, machać piąstkami niczym rasowy bokser bądź wykonywać obrotowy atak, jakiego nie powstydziłby się szalony jamraj. Nie straszne mu też nurkowanie, ślizganie się po lodzie bądź bujanie na linach w stylu Nathana Drake’a.
Jedyne, co mi autentycznie przeszkadzało podczas zaliczania kolejnych poziomów, to ślamazarna kamera, obracająca się w takim tempie, jakby ktoś zdążył dopiero co wybudzić operatora ze smacznego snu. Próbując temu zaradzić, uświadomiłem sobie przy okazji, jak strasznie mało ustawień można zmienić w Astro Bocie – co jest tym bardziej uderzające, że mówimy o „eksie” Sony. A przecież już od przynajmniej kilku lat we wszystkich dziełach sygnowanych logo tego wydawcy mamy do dyspozycji całą masę fantastycznie przygotowanych ułatwień dostępu, umożliwiających komfortową zabawę osobom z niepełnosprawnościami.
Tutaj dostaliśmy raptem ze trzy opcje odpowiadające za włączenie wspomagania nachylenia kontrolera, pomoc wizualną powiększającą niektóre elementy interfejsu czy możliwość centrowania kamery po wciśnięciu „kółka”. I to tyle… Z kolei w standardowych ustawieniach odwrócimy tylko działanie gałki w sterowaniu poziomym i pionowym. A gdzie kontrolowanie dźwięku? Gdzie chociażby opcja dostosowania jasności ekranu? HDR? I masa innych rzeczy stanowiących standard od dawien dawna? Niby pierdoła, ale jednak…
Potrzebowałem takiej gry
Nie mam natomiast żadnych zarzutów do oprawy audiowizualnej. Niemalże każdy utwór wypada rewelacyjnie i z pewnością ścieżka dźwiękowa pozostanie ze mną na długo. Z kolei grafika okazuje się taka, jaka powinna być w produkcji skierowanej do młodszego odbiorcy: lokacje mogą pochwalić się wieloma kolorami, postacie są obłe i pocieszne, a tekstury wyraźne i czytelne. To nie jakiś niesamowicie wysoki poziom (do takiego Ratcheta & Clanka: Rift Apart trochę brakuje), ale to, co widzimy na ekranie, ma prawo się podobać. Produkcja bez wątpienia nadrabia ciekawą stylistyką, aż chce się cykać screeny. I w sumie nie musimy ograniczać się wyłącznie do funkcji systemowych, gdyż twórcy zaimplementowali własny tryb fotograficzny. Niestety ten odblokowujemy stosunkowo późno, a do tego też jest bardzo ubogi w funkcje. Na pewno dało się z niego wykrzesać znacznie więcej…
Jeszcze co do grafiki to developera należy pochwalić za rewelacyjne opracowanie działania fizyki wewnątrzgrowej: szyby i lód pękają po kontakcie z robotem lub ważącymi dużo przedmiotami, niektóre metalowe ściany wgniatają się pod wpływem uderzeń, liście oraz inne drobne obiekty realistycznie reagują na ruch bohatera, miękkie materiały (np. wnętrze morskiego stwora) uginają się pod ciężarem, a ciecze elegancko spływają po powierzchniach. Przez to momentami dzieje się bardzo dużo, a produkcja jakby sobie nic z tego nie robi i przez cały czas trzyma stabilny framerate. Ten chyba nawet na moment nie zszedł mi poniżej 60 klatek na sekundę – a jeśli tak się zadziało, to tego nie zauważyłem, bo byłem zbyt pochłonięty gameplayem.
Astro Bot po prostu wciąga od pierwszych minut i bawi przez cały czas, nawet jeśli poziom trudności nie jest zbyt wysoki (jedynie poziomy specjalne stawiają przed nami jakieś wyzwanie). Nie sposób się o to gniewać, wszakże ewidentnie mamy do czynienia z produktem skierowanym do młodszych odbiorców. Mimo to jako dorosły chłop z uśmiechem na twarzy kończyłem kolejne poziomy i ze łzami w oczach obserwowałem wydarzenia z finału. Niekiedy towarzyszył mi kilkuletni syn, który nawet jako widz jeszcze bardziej emocjonował się przygodami uroczego robota. A co będzie, gdy za jakiś czas sam odpali konsolę i zmierzy się z przygotowanymi przez twórców zadaniami? Och, jak ja strasznie chciałbym zagrać w ten tytuł jako dziecko.
Ocena
Ocena
Astro Bot to niesamowicie sympatyczna trójwymiarowa platformówka i niewiele brakowało jej do tego, aby określić ją mianem idealnej. Na drodze stanęły poprzednie odsłony, które wysoko zawiesiły poprzeczkę. Tutaj pojawiło się trochę za mało świeżości, ale i bez tego gra się fantastycznie.
Plusy
- rozbudowany gameplay
- zaskakuje na każdym kroku nowymi rozwiązaniami
- efekciarskie starcia z bossami
- responsywne sterowanie
- fantastyczna ścieżka dźwiękowa
- bardzo ładna oprawa wizualna
- sporo bonusowych poziomów do zaliczenia
- szukanie znajdziek bawi, a nie męczy
- świetnie oddana fizyka
- sympatyczne opcje personalizacji
- ciekawe odniesienia do innych marek
- idealna dla dzieciaków (i nie tylko)
Minusy
- trochę za duży recykling zawartości z poprzednich części
- zbyt wolno obracająca się kamera
- tryb fotograficzny jest słaby i odblokowuje się za późno
- aktywności wymagające ruchu kontrolerem nie są zbyt precyzyjne
- bardzo biedne ustawienia i ułatwienia dostępu
- dla starszych graczy może być zbyt łatwa
Czytaj dalej
O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.