Asura?s Wrath - recenzja
Kipiący żądzą mordu półbóg o nieprawdopodobnej determinacji wypowiada wojnę bogom, by śmiercią odpłacić im za zdradę i krzywdy, jakie wyrządzili jego rodzinie. Brzmi znajomo, prawda? Multikulturowych tropów szuka CormaC.
Asura’s Wrath
Dostępne na: PS3, X360
Testowane na: PS3, X360
Wersja językowa: angielska
Każdy, kto patrząc tylko na zarys fabuły doszukuje się w Asura’s Wrath dalekowschodniej wersji God of War, zawiedzie się jednak. Na pierwszy rzut oka podobieństwa są ogromne – bohater, który częściej krzyczy, niż mówi, potężni bossowie, sekwencje QTE i nieustająca walka. Diabeł tkwi w szczegółach.
Przychodzą Däniken i Budda do lekarza
Asura był jednym z ośmiu generałów armii półbogów, którzy czuwają nad ludźmi, prowadząc wojnę z terroryzującą Ziemię rasą Gohma. Został jednak zdradzony – zamordowano jego żonę, odebrano mu córkę Mithrę, zaś jego samego wrobiono w zabójstwo cesarza i zrzucono do zaświatów. Budzi się po 12 tysiącach lat, by dowiedzieć się, że jego dawni towarzysze rządzą światem jako okrutne bóstwa, Mithra zaś cierpi w ich niewoli.
Opowieść nie jest skomplikowana fabularnie, jednak atrakcyjności nadaje jej stylistyka. Scenarzyści ożenili elementy azjatyckich wierzeń z science fiction w duchu Dänikena – Asura ma mechaniczne ręce, zaś strzegący ludzkości półbogowie mieszkają na pokładach statków kosmicznych. Dodajmy do tego japońską kreskę oraz fakt, że nazwy i imiona orientalne mieszają się tu z zachodnimi, a nawet rosyjskimi, a otrzymamy egzotyczną, szaloną mieszankę, jakiej próżno szukać w produkcjach z naszego kręgu kulturowego.
Za dużo rozmachu w rozmachu...
Nie jestem wielkim fanem japońskich tytułów i obłędu ich projektantów, ale jest w Asura’s Wrath coś, co trzymało mnie przed telewizorem przez całe długie popołudnie niezbędne do jej zaliczenia. Z pewnością nie udałoby się to samej płytkiej jak kałuża rozgrywce. Historię podano w bardzo atrakcyjnej, „serialowej” formie – jako 18 niedługich epizodów (plus jeden ukryty), z których każdy rozpoczyna się krótką zajawką nadchodzących wydarzeń. Wydarzeń, których rozmach ma często skalę dosłownie kosmiczną. Problem w tym, że starając się rozdmuchać epickość poza znane nam z gier granice, twórcy wielokrotnie przekraczają tę oddzielającą „wow!” od chichotu. Może to kwestia mojej ogólnej niechęci do zwariowanego japońskiego przesadyzmu, ale trudno było mi brać na poważnie sceny, w których bóstwo większe od planety próbuje rozgnieść Asurę paluchem albo bohater zostaje przyszpilony do ziemi mieczem tak długim, że jego ostrze wychodzi po drugiej stronie globu.
...a za mało gry w grze
Asura’s Wrath to bardzo interesujące doświadczenie, tyle że mało jest w nim... gry. To właściwie interaktywna opowieść, jedno wielkie, a przy tym bardzo proste QTE, przetykane fragmentami, podczas których trzeba komuś nakopać lub prowadzić ostrzał. Nie ma tu eksploracji świata – walki toczą się w klaustrofobicznych lokacjach, a ich jedynym celem jest naładowanie wskaźnika szału, który pozwoli wyprowadzić supercios, a tym samym zakończyć aktualne starcie (lub jego bieżący etap) i pchnąć fabułę dalej, czyli ku kolejnemu przerywnikowi. System walki jest prymitywny i nie rozwija się – Asura nie zyskuje żadnych nowych ataków, umiejętności ani broni, przez cały czas mając do dyspozycji jedno kombo ciosów słabych, jeden atak silny i możliwość strzelania. Rozgrywka jest przy tym... bezkrwawa.
Od strony technicznej produkcja niczym nie zachwyca, jednak ze względu na ciekawy styl patrzy się na nią z dużą przyjemnością. Podobało mi się też udźwiękowienie – zarówno muzyka, jak i aktorzy trzymają bardzo wysoki poziom, szkoda tylko, że nawala synchronizacja ruchu warg postaci z wypowiadanymi przez nie kwestiami.
Czy warto sięgnąć po Asura’s Wrath? Owszem, ale niekoniecznie płacąc za nią premierową cenę. Jeżeli uda ci się ją pożyczyć lub kupić tanio, dostarczy ci zapewne wielu pozytywnych wrażeń, a może i oczaruje swoją innością i niepowtarzalnym klimatem. Ja nie żałuję poświęconej jej soboty.
Ocena: 7.0
---------
Plusy:
Minusy: