Czarny koń 2024 roku? Recenzujemy hitowe Balatro
Lubię grać w pokera, ale tylko fizycznymi kartami i z prawdziwymi ludźmi. Dlatego też ze sporym zdziwieniem przyjąłem swoją reakcję na Balatro – na pierwszy rzut oka udające podstarzały automat stojący gdzieś w zapomnianym kącie kasyna, ale już po paru klikach okazujące się jednym z najciekawszych roguelike’ów ostatnich miesięcy.
Balatro daje nam klasyczną talię z 52 kartami w czterech kolorach, a potem wyciąga z niej osiem kart na stół i mamy do wyboru zagranie lub wymianę do pięciu z nich. Naszym celem jest wyłożenie jak najlepszej ręki pokerowej.
Fundamenty są dość standardowe: najwyższa karta, potem para, dwie pary, strit, trójka, full, kareta, a na końcu poker. Aby zaliczyć rundę, musimy zdobyć wskazaną liczbę punktów będącą wynikiem iloczynu mnożnika i wartości użytych kart. Zarówno jedna, jak i druga część składowa równania zależą od układu kart – im lepszy, tym wyższe jego oba podstawowe parametry. Przynajmniej na początku.
Poker to tylko początek
Z pozoru to banał, ale Balatro do tych dość staromodnych założeń dokłada kilka bajerów rodem ze współczesnych karcianek. Po pierwsze każdy układ (strit, full itd.) możemy awansować na wyższy poziom za pomocą kart planetarnych. Na przykład dużo bardziej opłaca się nam zagrać podlevelowane dwie pary zamiast koloru.
Po drugie da się podmieniać karty w talii na kilka różnych sposobów. Dla przykładu, istnieje prawdopodobieństwo, że w kupowanych między rundami paczkach natrafimy na tarota, który przekształci część naszej talii w trefle albo chociażby w asy. Przede wszystkim zaś używamy mocno wpływających na rozgrywkę dżokerów, ale ich możemy trzymać ograniczoną liczbę.
Kolor kontra full
Już po krótkiej chwili zabawy zauważamy, że za pomocą dżokerów da się tworzyć określone buildy. Jeśli np. trafimy na błazna, który pozwala na budowanie stritów i kolorów z zaledwie czterech kart, to warto dołożyć do niego i takiego zwiększającego mnożnik, gdy zagrywamy właśnie cztery karty (a nie pięć). Do dżokera dzielącego talię na tylko dwa kolory (czerwony i czarny) wybitnie pasuje z kolei ten multiplikujący mnożnik w przypadku zagrania koloru.
Błaznów kupujemy w sklepie, gdzie dostępni są w bardzo ograniczonej liczbie, ale trafiają się też specjalne pakiety, w których wybieramy sobie jednego, a czasami nawet dwóch. Boostery zawierają również wspomniane magiczne bonusy do manipulowania talią, mamy także paczki oferujące najczęściej zwykłe karty dokładane po naszym wyborze do talii.
Najczęściej, bo trafiają się i takie o specjalnych właściwościach. A to zwiększają istotnie liczbę punktów, a to mnożnik, a to mają neutralny kolor, pasują zatem do wszystkich układów, a to zrobione są ze szkła, więc po zagraniu mogą stłuc się na amen. Bezwiednie zaczynamy budować coraz skuteczniejsze strategie na to, jak rozwijać talię i jakie dżokery do niej dobierać.
Coś mnie tknęło, jak mi dał pięć dwójek
Samo zdobywanie punktów to jeszcze za mało. Wymagane progi do przejścia etapu rosną z rundy na rundę, a co trzy poziomy czeka na nas dodatkowe rozdanie z bossem, gdzie dokładane są jakieś nieprzyjemne zasady. Nieraz myślałem, że się rozpłaczę, gdy np. mojej talii z 30 pikami na pokładzie trafił się boss niwelujący wszelkie zdolności specjalne (oraz punktację) akurat tego koloru.
Pozornie każdą nową próbę zaczynamy od zera, ale element roguelike’owy pojawia się w kolejnych odblokowywanych dżokerach, kartach specjalnych, a nawet samych taliach, które wybieramy przed rozpoczęciem gry. Po domyślnej talii przychodzi pora na taką pozwalającą zagrać o jedną rękę więcej, następną wypłacającą lepsze nagrody, potem jeszcze inną… a po drodze znajdujemy coraz ciekawszych błaznów, wywracających i tak już dziwaczną rozgrywkę na drugą stronę.
Im bardziej produkcja odlatuje w opary absurdu w dalszych rundach, tym większe wrażenie robi. Gra zaczyna rozpoznawać układy nieistniejące w pokerze: pięć takich samych kart o różnych kolorach (kareta z kołem zapasowym?), połączenie fulla z kolorem (fullor? kolull?), aż wreszcie perłę w koronie, czyli pięć identycznych kart zagranych jednocześnie. Gdy tylko rzucamy na stół któreś z tych dziwadeł, Balatro zaczyna podsuwać nam pasujące do nich bonusy, służące przykładowo do podnoszenia ich poziomu. Nie ma jak wylevelowany five flush zagrany pięcioma szklanymi trójkami trefl.
Bez górnego limitu
Balatro składa nam gratulacje ukończenia próby po ósmym (teoretycznie finałowym) bossie, ale można, a nawet trzeba grać dalej, żeby samemu się przekonać, czy jest tu gdzieś jakaś punktowa granica. Ręka warta milion, sto milionów, miliard – w necie pełno już filmów, na których zwariowane układy dżokerów i kart generują astronomiczne wyniki.
Do Balatro idealnie pasuje powiedzenie: „jeszcze tylko raz”. Udany „run” trwa nie więcej niż 10 minut, dodatkowo da się go przyspieszyć, celowo pomijając rundy w zamian za nagrody (ale wtedy nie mamy dostępu do sklepu, więc to decyzja strategiczna). Sam zarwałem już przy tej grze niejeden wieczór i naprawdę nie wiem, kiedy włożyłem w nią już kilkanaście godzin. I raczej na tym nie poprzestanę.
To idealna gra w podróż, na Steam Decka, do szybkich posiedzeń, ale na „dużym” kompie i przy dłuższych sesjach też się broni, chociaż wtedy lekko przeszkadza jej pikselowa oprawa i narkotyczne tła oraz filtry przypominające monitor CRT. Sporo z tego bałaganu da się wyłączyć, jednak nie polecam produkcji ludziom z chorobą lokomocyjną – kręcące się tło pod kartami potrafi zmęczyć.
Poza tym drobiazgiem nie potrafię znaleźć w Balatro słabych stron. To gra, która podoba się i pokerzystom, i ludziom pokera niecierpiącym. Uzależniająco prosta formuła połączona z potencjalnymi kompletnie zwariowanymi buildami sprawia, że raz za razem klika się w przycisk uruchomienia kolejnej partii… a potem jeszcze jednej… a teraz już naprawdę ostatniej.
W Balatro graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Niby to proste, niby banalne, a nie sposób się oderwać. Każda próba przebiega trochę inaczej, nasza strategia stale ewoluuje i nawet po wielu godzinach wciąż jesteśmy zaskakiwani nowymi modyfikatorami, pomysłami i koniecznością zmiany podejścia. Wspaniała gra, którą trudno się znudzić. Powinna zająć w Windowsie miejsce Pasjansa.
Plusy
- prosta, ale niesamowicie wciągająca
- nie trafiają się dwie takie same partie
- po 15 godzinach wciąż sporo do odkrycia
- zero frustracji
- świetnie się sprawdza w drodze, na steamdeckowych wynalazkach
Minusy
- to wirujące tło… bueeee
- zapętlony motyw muzyczny wypalił mi się już w mózgu na zawsze
- nadal nie udało mi się zrobić builda na 100 mln punktów