Ten dziwaczny indyk daje więcej radości niż niejeden tytuł AAA. Recenzja Children of the Sun
Z grami indie nigdy nic nie wiadomo. Czasami pomysły twórców niezależnych bywają przestrzelone, a innym razem okazują się strzałem w dziesiątkę. Z recenzentami jest podobnie: albo przygotują wstęp balansujący na granicy żenady, albo się powstrzymają.
Słyszeliście o René Rotherze? Fajnie! Bo np. ja wcześniej nie słyszałem, a teraz już wiem, że warto zapamiętać to nazwisko. Nie z powodu profilu instagramowego, gdzie Rother wrzuca fotki obskurnych publicznych toalet (toiletparadise, polecam), ale z racji jego autorskiej produkcji, którą przygotował w pojedynkę. Na szczęście Devolver Digital stoi na posterunku i przygarnia do siebie maluczkich, dzięki czemu ekscentryczny Niemiec otrzymał szansę dotarcia do szerszego grona odbiorców i podzielenia się z graczami swoją twórczością. Tylko czy Children of the Sun w ogóle niesie jakąś wartość, czy jest kolejnym dziwacznym „indykiem”, jakie nieustannie zalewają Steama?
Bang bang, he shot me down
Staram się ostrożnie podchodzić do produkcji o tak dużym natężeniu artystycznym, bo często nie mają do zaoferowania nic poza jedną sztuczką, z której wyprztykują się po kilkunastu minutach. Dzieło Rothera idealnie wpisywało się w ten schemat i po paru pierwszych etapach byłem przekonany, że Children of the Sun już więcej mnie nie zaskoczy. Aż tu nagle wyszło na jaw, że autor bardzo umiejętnie dawkował napięcie, stopniowo odsłaniał karty, dając tym samym motywację do dalszego grania. Nawet jeśli teoretycznie przez cały czas robimy to samo… No dobra, a o co tu w ogóle chodzi? Ano o brutalną walkę z kultystami, którzy wyrządzili poważną krzywdę głównej bohaterce i jej rodzinie.
Historia przedstawiona została przy użyciu bardzo minimalistycznych środków wyrazu, głównie za pomocą ruchomych plansz zmontowanych w narkotycznym, teledyskowym stylu. Jeśli więc chcecie wyłapać wszystkie wątki i uporządkować chronologię zdarzeń, to polecam być na maksa skupionym. A i nawet wtedy musiałem kilkukrotnie oglądać te same wstawki, żeby nie przegapić jakichś smaczków. Lecz nie oszukujmy się – mało kto usiądzie do tego tytułu ze względu na fabułę. Ta jest tylko dodatkiem i stanowi asumpt do właściwej rozgrywki, czyli polowania na ludzi z użyciem karabinu snajperskiego. Nie spodziewajcie się jednak gameplayu jak ze Sniper Elite 5. Protagonistka nie może swobodnie zwiedzać lokacji, zamiast tego porusza się w lewo i prawo po niewielkim wydzielonym obszarze w celu przyjęcia jak najlepszej pozycji do oddania strzału.
Bang bang, I hit the ground
Na dobrą sprawę nie mamy do czynienia ze strzelanką, tylko nietypową grą logiczną z okazjonalnymi bonusowymi etapami działającymi trochę na innych zasadach. W Children of the Sun nie wypluwamy dziesiątków pocisków z broni palnej, nie prowadzimy nawet czynnej walki z przeciwnikami. Ci nie umierają w konfrontacji z nami, po prostu padają na glebę nieświadomi zagrożenia. Czasami widzimy, jak uciekają po ujrzeniu rozbryzgującej się głowy kolegi, ale to i tak im w niczym nie pomoże, bo w ciągu setnych sekundy sami pożegnają się z życiem. Wynika to z tego, że w każdej misji mamy do dyspozycji wyłącznie jeden nabój, który musimy wykorzystać tak, aby naraz wyeliminować wszystkich wrogów obecnych na mapie.
Na początku system nie grzeszy skomplikowaniem, a pierwsze poziomy pełnią funkcję swego rodzaju samouczka. Wystarczy oznaczyć ofiary za pomocą lunety(*), a następnie dokonać pierwszej egzekucji. Wtedy czas zamiera, a my możemy rozejrzeć się po okolicy, aby z miejsca zatrzymania się kuli posłać ją w innym kierunku. Z biegiem zabawy odblokowujemy zdolność podkręcania pocisku niczym James McAvoy w „Wanted – Ścigani”, później dochodzą też inne przydatne triki, choć nie zamierzam wam zdradzać jakie. Do pewnego momentu twierdziłem, że Children of the Sun to tytuł doskonale pasujący do kontrolera, lecz im bliżej byłem finału, tym bardziej tęskniłem za myszką i ostatecznie przerzuciłem się ze Steam Decka na PC.
(*) Na szczęście porażka nie kasuje numerków przypisanych do przeciwników, więc nie musimy tracić czasu, aby ponownie ich oznaczać, tylko od razu wracamy do akcji.
Bang bang, that awful sound
Zdobywanie nowych umiejętności nie przekłada się niestety na to, że zabawa robi się łatwiejsza – wręcz przeciwnie. Im więcej udziwnień wprowadza autor, tym mocniej trzeba główkować, jaką wybrać trasę i jakich sztuczek użyć. Niekiedy możemy wspomagać się elementami otoczenia, choć jest ich zbyt mało, aby korzystać z nich w kreatywniejszy sposób. Raczej służą jako koło ratunkowe, gdy nie wyjdzie nam strzał i musimy się ratować przed porażką.
Zabawy nie ułatwiają też przeciwnicy. Producent nie zdecydował się na przygotowanie zbyt wielu modeli wrogów, ale te kilka typów w zupełności wystarczyło, aby zaprojektować skomplikowane poziomy. Większość kultystów zabijamy trafieniem w dowolną część ciała, inni natomiast skrywają się za tarczami, generują wokół siebie pole siłowe lub przywdziewają kuloodporny pancerz, który przebijemy tylko po wcześniejszym rozpędzeniu pocisku do prędkości światła. I o mamuniu, jak to wszystko idealnie ze sobą współgra! Wielokrotnie miałem wrażenie, że sobie nie poradzę, że nie da się przejść jakiegoś etapu, ale finalnie zawsze znajdowałem rozwiązanie. Dawno nie czułem takiej radości podczas grania jak wtedy, gdy zdołałem wyhaczyć wroga przez małą szparę w płocie i zabić go po 20 minutach męczarni z danym poziomem.
Bang bang, my baby shot me down
Nie zostałem jednak fanem oprawy wizualnej. Zbyt mocne przestylizowanie grafiki i walące po oczach kolory niekiedy przeszkadzały w dostrzeganiu przeciwników i niepotrzebnie komplikowały zabawę. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że kula powinna dotrzeć do celu, ale zatrzymała się na jakimś obiekcie, który z daleka był kompletnie niewidoczny.
Niemniej nie mogę napisać niczego złego o warstwie audio, bazującej na drażniącej muzyce i niepokojących dźwiękach, które wywoływały we mnie jakiś taki dziwny dyskomfort. Trudno to opisać, dlatego najlepiej ściągnijcie demko, a przekonacie się, o czym mówię. A nuż docenicie też inne elementy Children of the Sun i stwierdzicie, że warto dać szansę czemuś mniejszemu, co jednak może dostarczyć więcej przyjemności niż niejeden tytuł AAA.
W Children of the Sun graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Children of the Sun to szalenie wciągająca gra logiczna sprytnie udająca strzelankę. Doskonała produkcja dla osób, które przedkładają główkowanie nad widowiskową akcję. Twórca bardzo dobrze wiedział, jak budować napięcie, stopniowo odblokowując nowe mechanizmy utrudniające gameplay.
Plusy
- zaliczenie misji jest szalenie satysfakcjonujące
- niepokojąca warstwa dźwiękowa
- stopniowo dawkuje frajdę
- bonusowe zadania w sam raz na złapanie oddechu
- przeważnie daje radę na padzie
Minusy
- w ostatnich etapach lepiej grać na myszce
- miejscami nieczytelna grafika
- zbyt mała interakcja ze środowiskiem
- produkcja jest krótka i ma słabą regrywalność
O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.