3
23.08.2022, 13:00Lektura na 7 minut

Cult of the Lamb – recenzja. Baranek Boży zgładzi grzesznych świata

To jedna z tych gier, których recki piszą się same. Wystarczy wyjaśnić, o czym jest, co się w niej robi, i połowa roboty już z bani. Cult of the Lamb mówi samo za siebie lepiej, niż ktokolwiek inny byłby w stanie.


Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

No bo tak: tytułowe jagnię zostaje złożone w ofierze przez czwórkę proroków. Po tym, jak kat machnął raz a dobrze, zwierzę trafia przed oblicze... Tego, Który Czeka(*), bóstwa o intencjach równie jasnych, co ciemnych, a ciemnych jak filmy nagrane nocą w lesie. Pradawna istota w zamian za ocalenie protagonisty oczekuje od niego dwóch prostych rzeczy: mamy prowadzić kult ku jej czci oraz zgładzić tych samych heretyków, którzy jeszcze niedawno chcieli nas zabić. A że baranka przywrócono do życia, tak typowo growy mechanizm, jak odradzanie się po przegranej, sprytnie wpisano w fabułę. Zwierzę już i tak zmartwychwstało, więc każdy kolejny zgon to jedynie statystyka.

(*) Gra nie ma polskiej wersji, więc wszelkie nazwy własne zostały przełożone przeze mnie.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Rogal z mrożonego ciasta

Zgładzenie heretyków reprezentuje roguelite z naciskiem na „lite” i obowiązkowym łażeniem – nazwanym tu ślicznie „krucjatą” – po lochach w celu zabijania niewiernych oraz zbierania surowców (drewna, ziarna, kości) do rozbudowy siedziby kultu. Czterech proroków, cztery biomy po cztery lokacje każdy; na końcu wjeżdża walka z heretykiem bossem. Lokacje, poprzedzone osobnym labiryntem aren i sklepików, składają się z paru ścieżek i rozwidleń, których wybór trzeba przemyśleć zawczasu, bo potem nie można się cofnąć. Tu walka, kalafiory do zebrania, znowu walka, a tam już pole drzew czy miejsce, gdzie możemy uratować kogoś od złożenia w ofierze i wcielić go do własnego kultu. Warto też zboczyć w rejony ukrywające się pod tajemniczą ikonką pytajnika.

Cult of the Lamb zawiera wszystko, co definiuje „rogaliki”, tylko w formie uproszczonej – co rozgrywka, to dostajemy nową broń, gdzie indziej znajdują się wrogowie, skrzynki i pomocne przedmioty, możemy wybrać też inne karty tarota w kramiku wróżbity, który pojawia się raz na lokację. Te ostatnie decydują o bonusowych atutach: dodatkowym serduszku, zatrutym orężu, cieniu szansy na krytyczne uderzenie. Karty kupimy w rozrzuconych po świecie sklepach, ale żadnej nie możemy wybrać jako stałej części arsenału przy wszystkich krucjatach.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Cyk, pyk, siup

Sama walka polega na machaniu bronią białą, przewrotach dających chwilową nieśmiertelność i klątwach, czyli specjalnych atakach ładowanych wypadającą z wrogów żarliwością (ang. „Fervour”). Z czasem można sobie jeszcze odblokować transformowanie wyznawców w latające za nami demony, które wybuchną w sąsiedztwie przeciwników, walną najbliższego niemilca bądź poszukają dla nas nieco zdrowia.

Jeśli kogoś interesowały losowo generowane Enter the Gungeon czy The Binding of Isaac, a bał się przy tym ich poziomu trudności, mam dobrą wiadomość: to „rogal” niezły na start dla laików. Ataki, te specjalne też, czy schematy ruchów przeciwników szybko wchodzą w łeb, a śmierć jest karana utratą ułamka zebranych przedmiotów oraz wiary czcicieli – tę nader łatwo się odzyskuje.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Bo nakarmię tobą kolegów

Kierowanie osadą to z kolei symulator farmy: hodowanie, budowanie, dekorowanie, zaspokajanie potrzeb kultystów, aby się przypadkiem nie zbuntowali(*). To tu objawia się wszystko, co najlepsze w Cult of the Lamb – koncepcja rozwijania kultu słitaśnych zwierzątek jest tak niedorzeczna, że połowa zabawy wynika z niedowierzania, że ktoś w ogóle na to wpadł.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Rzeczy, które zwykle przerażają, czy religijne obrzędy są tu normalnymi mechanizmami rozwoju. Kazania, spowiedzi, rytuały, ogłaszanie nowej doktryny, tak ponure sytuacje, jak przekupywanie w celu zwiększenia lojalności, urządzanie walki między dwoma czcicielami, przerabianie zwłok na kompost... Najpierw odczuwamy szok, potem bez problemu przechodzimy do odurzania osady grzybami, aby wiara jej mieszkańców nie zmalała przez bite dwa dni.

(*) Na szczęście takiego nawołującego do buntu bluźniercę możemy wsadzić w dyby i reedukować, by z biegiem czasu zmienił zdanie. Albo poświęcić i zrobić z niego obiad, co szczerze polecam.


Kult to priorytet

Gorzej, że wyraźnie widać, na czym bardziej twórcy się skupili. Zbierając określoną liczbę punktów oddania (ang. „Faith”) – generują je kultyści, modląc się w określonych miejscach – otrzymujemy boskie natchnienie („Divine Inspiration”), która pozwala rozbudowywać osadę: to postawić strach na wróble, to punkt leczenia, to wychodek... Odprawiając msze natomiast, wysysamy energię z czcicieli, dzięki czemu możemy sobie podarować lepsze statystyki bojowe. Tylko że gdy „piętra” drzewka osady mają sporo rzeczy do odblokowania, tak każdy stopień drzewka umiejętności składa się z góra trzech talentów.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Prostotę konstrukcji potyczek „balansują” optymalizacja, która dostaje bzika, gdy na ekranie robi się bałagan, oraz... no, bałagan na ekranie. Z każdym kolejnym biomem areny są coraz gęściej uwalone niemilcami, kamieniami, chaszczami, więc normalką staje się wpierniczenie się na coś, bo ten dryblas na nas napiera, tamten zaraz wystrzeli pociski, ta banda robi własny zamach i wszystkie ich „strategie” na siebie nachodzą. W skrócie: definicja przebodźcowania. No i trzeci boss powinien być ostatnim, bo zamienia grę w chaotyczny bullet hell, przy którym nie wiadomo co, gdzie i jak, waląc w pysk nagłym skokiem trudności.


Podziemny krąg (piekielny)

I, kurczę, pełno tu błędów. Częstokroć się zdarzało niezarejestrowanie wciśnięcia przycisku bądź przeciwnie – wykonanie dwa razy jednej czynności. W etapach, gdzie ratujemy zwierzęta przed złożeniem w ofierze, nie ma barier – można wywalić wrogów poza teren, by hasali sobie w nicości. Jeśli do zrywania owoców/warzyw dołączy się wyznawca, ikonka postępu staje w miejscu, a tam, gdzie powinna być goła ziemia, surowiec nadal tkwi, tylko jest traktowany jak podniesiony. Komendy interakcji z jednym więźniem przestały działać, przez co opcja wypuszczenia skazanego skończyła się tym, że owieczka nie ruszała się z miejsca. Ten sam jeniec pewnego razu zniknął z uwięzi i począł zwisać w powietrzu totalnie gdzie indziej. Można było z nim pogadać, wchodząc w interakcję z... pustymi dybami.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Najbardziej wpieniające są questy, które wymagają wybrania konkretnej osoby do konkretnego rytuału. Przyjmijmy, że ta osoba chce się bić z tą (owszem, jak w „Podziemnym kręgu”). Nic prostszego: wybierasz obrzęd i osoby z listy. Problem w tym, że do kościoła, gdzie rytuały się odbywają, wbrew zwiastunom wchodzi ino sześć osób(*), w dodatku te są dobierane według... poziomu wiary? Doświadczenia? Nie wiadomo, ale szansa na to, że TE zwierzaki znajdą się na liście, jest znikoma.

(*) Kazanie zwiększa wiarę całej osady, więc tym bardziej limit sześciu osób nie ma sensu.


Zbieganie z góry (deal z diabłem)

Niemniej nadal uważam, że to gra warta swojej ceny i waszej uwagi. Cult of the Lamb chciało być przyjemną żonglerką religią i mitologią (walczymy choćby z taką Heket) oraz tym, co najfajniejsze w „rogalikach” czy symulatorach farmy i przetrwania. I się udało. W pewnym momencie liczba atrakcji się wyczerpuje, a na normalu odblokowanie większości przedmiotów i zdolności to definicja frazy „kwestia czasu”. Ale to nic, że gra nie jest dostosowana do długiego grania. Nie musi być. Nie w czasach przesycenia open worldami.

Cult of the Lamb
Cult of the Lamb

Dlatego mała rada, abyście wycisnęli maksimum frajdy: poczekajcie z backtrackingiem do przejścia głównego wątku fabularnego, chyba że koniecznie wymaga tego quest. Powrót do pokonanych biomów – z uwagi na niedobór nowej zawartości oraz to, że w ukończonych lokacjach wrogowie robią się silniejsi – nie ma zbytniego sensu. Przyjcie naprzód z kampanią. Dzięki temu zyskacie kolorową jazdę bez trzymanki, która dopiero pod koniec odsłania wszystkie karty, nie już w połowie. A ma parę asów w rękawie.

W Cult of the Lamb graliśmy na PS4.

Ocena

Niedomaga na polu rogalikowym, miewa rozterki natury technicznej i po pewnym czasie przestaje tak rajcować, ale kiedy jest u szczytu możliwości, Cult of the Lamb daje niesamowitą zabawę. Podlaną humorem czarnym niczym smoła, gęstym niczym zupa zrobiona z… kalafiorów.

7+
Ocena końcowa

Plusy

  • przeurocza stylistyka
  • fe-no-me-nal-na muzyka
  • przystępna mechanika
  • humor, rozgrywka i mrok kapitalnie się napędzają

Minusy

  • z czasem pomysł zaczyna się wyczerpywać
  • po drzewkach rozwoju widać, gdzie poszło najwięcej pomyślunku
  • szereg błędów
  • chaos na polu bitwy
  • optymalizacja rwie się przy nawale atrakcji


Czytaj dalej

Redaktor
Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.

Profil
Wpisów287

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze