Istne Dark Souls za kółkiem! Recenzja Expeditions: A Mudrunner Game
Przygotujcie się na krew, pot, łzy i ubrania śmierdzące benzyną. Saber Interactive znów zagna nas do ciężkiej harówki.
Moja pierwsza przygoda w Expeditions: A Mudrunner Game? Miałem pokonać bród w małym stawie, sprawdzając wcześniej głębokość echosondą. W obawie przed zalaniem silnika postanowiłem zjechać do wody bliżej płycizny, ale w nietypowym, dość stromym miejscu. Jak się szybko okazało – minimalnie zbyt stromym dla mojej ciężarówki. I tak, podczas pierwszej misji, 10 minut po ukończeniu samouczka, moje postępy zostały gwałtownie zatrzymane. Ugrzęzłem, i to całkiem dosłownie.
Przednie koła utknęły w mule, tylne w błocie. Silnik rzęził na niskich biegach, ale wybijanie w powietrze dziesiątek metrów sześciennych mokrej ziemi odnosiło skutek odwrotny do zamierzonego. Nie pomogła kontrola dyferencjału, wyciągarki nie dało się do niczego przyczepić. W desperacji spuściłem powietrze z opon, próbując złapać choć odrobinę trakcji. Następnie deflacji uległa moja pewność siebie.
Postanowiłem wybrać drugi z dostępnych samochodów i wykorzystać go do wyciągnięcia mojej głównej ciężarówki. Nie wziąłem jednak pod uwagę tego, że maszyny te mają zupełnie inne właściwości jezdne. Pędząc na ratunek mojemu pierwszemu autu, najechałem na głaz, który za pierwszym podejściem nie stworzył mi najmniejszych problemów. Niestety jadąc kilka kilometrów na godzinę szybciej wozem z inaczej umiejscowionym środkiem ciężkości, zaliczyłem dachowanie. Niby mogłem jeszcze dokonać napraw i kontynuować ekspedycję, ale musiałem sobie zrobić jednodniową przerwę na ochłonięcie.
Niezbadana przestrzeń
Tak zapewne zacznie się zabawa dla większości graczy, bo Expeditions, czyli najnowsza produkcja twórców MudRunnera i SnowRunnera, nie należy do najprostszych i wykorzysta przeciw wam wszystkie złe nawyki, które wyrobiliście sobie w grach wyścigowych. Nie chcę wszakże nikogo straszyć, nie jest to jakiś nadzwyczaj skomplikowany symulator wymagający posiadania wartego dziesiątki tysięcy złotych oprzyrządowania z gałkami, pokrętłami i przyciskami, których zwykły kierowca nigdy na oczy nie wiedział.
Przeciwnie, wystarczy nam zwykły gamepad, a jazda po normalnych lub częściowo utwardzonych drogach wyda się wręcz banalnie prosta. Problem polega na tym, że przemieszczanie się w takich warunkach stanowi mniej niż 1% czasu spędzonego z grą. Bo wierzcie lub nie, ale poprzednie odsłony serii (w tym staruteńkie Spintires), oferowały nam zaskakująco komfortowe warunki pracy. Ba, gdzieniegdzie można było nawet dostrzec fragmenty asfaltu. Prawdziwe bezdroża są dopiero przed nami.
Jak sama nazwa wskazuje, Expeditions zaprasza na wyprawy w oddalone od cywilizacji głusze, takie jak wąwóz Małego Kolorado, pustynie Arizony i (dla nas bardziej znajome) Karpaty. „Tylko trzy regiony?” – zapytacie. Otóż tak, ale nie myślcie, że gra jest przez to krótka. Mapy są ogromne, wręcz przytłaczające, a przemieszczanie się po nich to prawdziwa droga przez mękę. I zaręczam, że na każdej z nich spędzicie kilkadziesiąt godzin.
Wielka głusza
Ale nie uprzedzajmy faktów. Na każdej z map mamy do zaliczenia określoną liczbę ekspedycji. Przed wyprawą musimy się solidnie przygotować, dobierając odpowiedni sprzęt. Czyli – przede wszystkim – nasze pojazdy. Jest ich w grze ponad dwadzieścia (kolejne będą dostępne jako DLC), to przede wszystkim terenowe ciężarówki (w tym giganty takie jak Tatra Force T815-7) oraz mniejsze offroadery. Wybór samochodu nie jest jednak tak zupełnie dowolny, mamy dwa ograniczenia.
Po pierwsze – część maszyn czeka zablokowana i zostanie udostępniona dopiero po wykonaniu określonego zadania albo wydaniu pieniędzy zarobionych na ekspedycjach. Po drugie – przynajmniej jeden z wybranych wozów musi spełniać wymagania misji, czyli być przystosowany do przenoszenia wyspecjalizowanego sprzętu, np. echosondy albo wykrywacza metalu. Następnie musimy sobie nasz pojazd odpowiednio zmodyfikować. Przykładowo: w niektórych misjach warto będzie zmienić zawieszenie, w innych opony, w jeszcze innych przyda się snorkel, czyli zewnętrzny wlot powietrza chroniący silnik przed zalaniem, ilekroć przyjdzie nam przemierzać rzeczki czy jeziora (co – nawiasem mówiąc – jest największą traumą, jaką można sobie wyobrazić).
Ale to nie wszystko, bo będziemy też dobierać towarzyszących nam w wyprawie specjalistów (mechaników, hydrologów, zwiadowców itd.), którzy wpłyną na dostępność części zamiennych, ilość paliwa (które kończy się szybko) czy działanie niektórych urządzeń i funkcjonowanie bazy wypadowej. Opcji jest więc multum, ale gdy przychodzi co do czego, to i tak zostajemy sami z własną maszyną wobec nieprzejednanej natury.
I tu ujawnia się prawdziwa istota Expeditions. Do diaska, przywodzi ono na myśl serię Dark Souls. Zapewne niejeden czytelnik puka się w tej chwili w czoło, więc śpieszę z wyjaśnieniem. Tej gry nie da się przejść inaczej, niż popełniając setki błędów i wyciągając z nich wnioski. Wszystko trzeba planować, nie można ani na sekundę pozwolić sobie na chwilę oddechu czy emocjonalność. Trzeba rozumieć zachowanie każdego pojazdu i istotę każdej przeszkody terenowej, no i działać z diabelną precyzją.
Jedyna taka gra
Expeditions jest przy tym skonstruowane w ten sposób, iż naprawdę nauczy nas każdego aspektu funkcjonowania offroadera i wbije nam do głów, że dziesięciometrowy odcinek, jaki mamy pokonać w pięciotonowej ciężarówce, jest w równej mierze testem zręczności, co łamigłówką. Nawet poruszając się z zawrotną prędkością 10 km/h, trzeba mieć oczy i uszy otwarte. I myśleć! Ja sam ostatecznie uświadomiłem to sobie podczas którejś z misji w Karpatach, gdy – nauczony doświadczeniem, by zawsze badać teren, który mam przemierzyć – wypuściłem drona. Po trwającym nie więcej niż dwie minuty lustrowaniu otoczenia wróciłem do pojazdu tylko po to, by spostrzec, że polana, na której zatrzymałem swojego offroadera, była dość grząska. Na tyle, że w ciągu dwóch minut wóz zapadł się w nią na kilkanaście centymetrów i bez wyciągarki przyczepionej do pobliskiego drzewa nie ruszyłby z miejsca.
Jesteście gotowi na takie doznania? Jeśli nie, to pozwólcie, że was przekonam przy użyciu dwóch argumentów. Po pierwsze – trudny podjazd albo przeprawa przez koryto rzeczne mogą ciągnąć się niemal w nieskończoność, ale poczucie satysfakcji, jakiego doznacie, gdy znajdziecie już chwilę, by otrzeć pot z czoła, jest niepodrabialne i niedostępne w tytułach, które nie wymagają tak wielkiego skupienia oraz zaangażowania. I po drugie – w nagrodę za swe wysiłki dostaniecie dzieło po prostu piękne, kojące nerwy świetną muzyką (odmienną dla każdej lokacji) i oszałamiające jakością symulacji fizyki. Tę grę chłonie się wszystkimi zmysłami, a po kilku godzinach gracz trzymający w dłoniach pada jest w stanie ocenić ciśnienie powietrza w oponach czy wilgotność podłoża. Tego po prostu trzeba doświadczyć.
Kilka wybojów
To powiedziawszy – są też rzeczy, które w Expeditions zawodzą. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego, czyniąc motywem przewodnim ekspedycje naukowe, do tego zahaczające o autentycznie fascynujące tematy (takie jak odkrywanie ruin czy badanie zanieczyszczenia środowiska), Saber Interactive nie zdecydowało się na rozwinięcie warstwy fabularnej. Pięć czy sześć razy w trakcie zabawy byłem autentycznie zainteresowany tym, po co targam warte gruby szmal ustrojstwo w dzikie ostępy i spędzam godziny, wjeżdżając pod górę, na którą niełatwo byłoby się wspiąć na piechotę. Gra zaś rzucała mi zdawkowe informacje albo raczyła jakąś marnej jakości minigierką.
Strasznie irytujące były też misje, których celem było po prostu przeprowadzenie oględzin okolicy przy pomocy lornetki. Było to całkiem przyjemne, jednak tylko do momentu, gdy zorientowałem się, że pozostało mi raptem kilka procent niezbadanego terenu. Ale w którym dokładnie miejscu – o, to już była słodka tajemnica gry.
W ogólnym rozrachunku są to wszakże drobiazgi, a Expeditions broni się tym, co oferuje, gdy siadamy za kółkiem. Jasne, taki typ symulatora nie każdemu przypadnie do gustu, w końcu – skoro już użyłem tej analogii – produkcje typu soulslike mają równie wielu wielbicieli, co zagorzałych przeciwników. Jeśli jednak choć przez chwilę poczuliście, że odrobina ciężkiej harówki z padem zakończona obłędnym poczuciem satysfakcji jest doznaniem, którego wam brakuje, to lepszego tytułu od Expeditions nie znajdziecie.
W Expeditions: A MudRunner Game graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Nietypowy, piękny i realistyczny symulator jazdy po nietkniętych przez cywilizację ostępach, stawiający jeszcze większe wyzwanie niż poprzednie produkcje tego studia. Expeditions wyciśnie z was siódme poty, doprowadzi do łez, ale wszystko to wynagrodzi niesamowitym poczuciem satysfakcji.
Plusy
- znakomita oprawa graficzna
- solidne udźwiękowienie
- realistyczny model jazdy terenowej
- świetna fizyka płynów
- wysoki poziom trudności
Minusy
- bardzo pobieżnie potraktowany cel każdej ekspedycji
- denerwujące misje polegające na badaniu terenu
Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.