3
około 19 godzin temuLektura na 10 minut

Doom: The Dark Ages – recenzja gry. Kapitan Doomeryka wraca do formy z 2016 roku!

Oj, bałem się tej gry. Nie dlatego, że studio id Software zdążyło mnie już zawieść, choć akurat Eternala nie uważam za produkcję szczególnie udaną. Moje przerażenie wzbudziły przedpremierowe materiały z The Dark Ages, które wyraźnie wskazywały, że tym razem strzelanie może zejść na dalszy plan, bo twórcy postanowili włożyć Slayerowi do jednej łapy tarczę, a do drugiej – kiścień.


Krystian „UV” Smoszna

I co? I nic. Oba przedmioty nie dość, że niczego nie popsuły, to jeszcze wzbogaciły sprawdzony schemat totalnej sieczki, która nadal jest piekielnie szybka i emocjonująca. I to dosłownie, bo jak to w Doomie bywa, zejście do krainy zamieszkanej przez demony to przystanek obowiązkowy.


Tarcza łańcuchowa

Największą nowość w The Dark Ages stanowi tarcza, a w zasadzie piłotarcza, bo niedługo po rozpoczęciu zmagań przedmiot zostaje wyposażony w metalowe zęby, dzięki czemu nabiera cech charakterystycznych dla kultowej w tej serii piły łańcuchowej. Przed premierą mogło się wydawać, że ów wynalazek spełni przede wszystkim funkcję ochronną, i tak jest w istocie, ale nie oznacza to, iż Slayer nie potrafi wykorzystać go również do działań ofensywnych. Tarcza umożliwia bowiem efektowną szarżę, natychmiast skracającą dystans między protagonistą a rywalami, no i da się też nią rzucać, co pozwala nie tylko szybko wyeliminować mniejsze demony, lecz także zatrzymać w miejscu te większe, choćby na kilka cennych sekund.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

Piłotarczy najczęściej używamy jednak do obrony: zarówno osłaniania się przed gradem pocisków wypluwanych przez wrogów, jak i przyjmowania na blachę ataków wyprowadzanych z bliskiej odległości. W The Dark Ages działają te same prawidła, które rządzą innymi rąbankami – jedne ciosy da się skutecznie skontrować, inne nie, więc w ich przypadku lepiej zwyczajnie odskoczyć w bok. Dla ułatwienia twórcy Dooma oznaczyli wszystkie bezpośrednie ataki zielonymi i czerwonymi smugami, co w końcowej fazie rozgrywki ma niebagatelne znaczenie, bo podczas nieustającej jatki na ekranie panuje taki chaos, że – mówiąc brzydko – gówno widać.


Szybki i wściekły

Jak już wspomniałem na początku, zapowiedź wprowadzenia tarczy do The Dark Ages przyjąłem z mieszanymi uczuciami, niepokojąc się, że konieczność jej użycia nie tylko spowolni tempo rozgrywki, lecz także w naturalny sposób zmarginalizuje podstawowe narzędzia mordu, czyli wszelkiego rodzaju spluwy. Obawy potęgował fakt, że developerzy postanowili dodać też trzy bronie do walki w zwarciu, które na papierze bardziej pasowały do Hexena niż Dooma, mianowicie rękawicę, kiścień i maczugę. Po zaliczeniu kampanii muszę jednak twórcom zwrócić honor – lepi się to ze sobą nadzwyczaj dobrze.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

Strzelałem, ile fabryka dała, tłukłem po łbie wszystko, co znalazło się w zasięgu ręki, a na dodatek w ogóle nie czułem reklamowanej w materiałach przedpremierowych potrzeby okopania się na pozycjach w celu odpierania tarczą ataków. Wręcz przeciwnie – w trakcie gry miałem wrażenie, że stanie w miejscu w The Dark Ages to prośba o kłopoty, co w oczywisty sposób kłóci się z wcześniejszymi zapowiedziami studia id Software. Inna sprawa, że pierwszy „run” zrobiłem na normalu, może na wyższych poziomach trudności wygląda to inaczej.

Najważniejsza informacja jest jednak taka, że Doom: The Dark Ages to wręcz niemiłosierna sieczka i początkowe epizody opowieści w ogóle tego nie oddają. W ostatniej fazie rozgrywki przeskakujemy praktycznie z jednej areny do drugiej, a podczas długich starć tłuczemy różnorodne i liczne armie piekielnych pomiotów. Biorąc pod uwagę, że poszczególne demony charakteryzują się unikatowymi właściwościami, bestiariusz zasila osobliwa mieszanka istot. Najsłabsze stwory padają tu hurtowo od efektownych obszarówek, te najmocniejsze z kolei wymagają podjęcia odpowiednich starań, a i tak nie można koncentrować się wyłącznie na nich, bo ciągle istnieje ryzyko, że zostaniemy zaatakowani znienacka przez innego typa i będziemy musieli uznać wyższość całej hordy.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

The Dark Ages zmusza nas też do nieustannej czujności. Zielone ataki należy parować tarczą w każdej sytuacji, bo nie tylko otwierają okienko do bezkarnego patroszenia niemilca, lecz także mogą zamroczyć jego kolegów stojących obok. Trzeba również mieć na uwadze zarządzanie poziomem zdrowia, w czym pomagają niektóre mody do pukawek, zdolne wyciągać z wrogów życiodajne kule bezpośrednio po trafieniu. Wielkim zmartwieniem nie jest za to amunicja, ponieważ zawsze odzyskujemy ją uderzeniem kiścienia czy maczugi. Opanowanie tradycyjnych broni też się przyda, choć odniosłem wrażenie, że The Dark Ages nie zmusza nas tak mocno do ciągłego zmieniania narzędzi, jak robił to choćby Doom z 2016 roku. No chyba że zdecydujemy się używać tylko ich, bo i tak w Kapitana Doomerykę grać się da, lecz – szczerze mówiąc – nie ma to większego sensu.


Nie tak otwarte światy

Kampanię podzielono na 22 rozdziały, a więc zdecydowanie więcej niż w przypadku dwóch poprzednich odsłon serii. Ponadto oprócz mniejszych lokacji, gdzie jesteśmy przepychani z jednej sekcji do drugiej niczym paprochy w rurze odkurzacza, udostępniono także pokaźniejsze mapy, dające namiastkę wolności i swobody w podchodzeniu do kolejnych wyzwań. Co prawda przedpremierowe rewelacje podekscytowanych dziennikarzy na temat quasi-otwartych światów można włożyć między bajki, ale i tak miło, że developerzy postanowili trochę pofolgować sobie w tej kwestii. Zwiedzanie jest wskazane, bo w różnych zakamarkach upchnięto nie tylko typowe dla nowożytnych gier id znajdźki (strony kodeksu, zabawki), lecz także surowce potrzebne do upgrade’ów.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

Oręż usprawnia się trzema rodzajami materiałów. Tym podstawowym jest złoto, stanowiące raczej walutę niż surowiec, więc to ten kruszec znajdziemy na mapach najczęściej. Do bardziej zaawansowanych ulepszeń potrzebujemy rubinów, a poziomy mistrzowskie w pukawkach odblokujemy wyłącznie za pomocą kamieni zjaw. Jak łatwo się domyślić, wartość znajdźki jest proporcjonalna do trudności w jej zdobyciu i tych cenniejszych przedmiotów na ogół nie mamy na wyciągnięcie ręki. Czasem należy zaliczyć nadprogramową arenę lub znaleźć pasujący do bramy klucz, innym znów razem trzeba rozwikłać jakąś zagadkę środowiskową – niezbyt skomplikowaną, ale niekiedy zmuszającą do zastanowienia. W odhaczaniu sekretów jak zwykle pomaga czytelna mapa, ujawniająca pozycję wszystkich możliwych do zdobycia przedmiotów w najbliższej okolicy. To głównie dzięki niej udało mi się wymaksować całość bez żadnych kłopotów, a zajęło mi to 35 godzin.

Wielbicielom wyzwań spodobają się również specjalne cele rozdziałowe, dodajmy od razu, że zaskakująco łatwe, a także wspomniane już poziomy mistrzowskie broni, na ogół wymagające zabicia w określony sposób pewnej liczby wrogów maksymalnie usprawnioną pukawką. Liczba surowców potrzebnych do ulepszeń wyliczona jest tak, żeby dało się odblokować wszystko przy jednym podejściu, ale trzeba poświęcić czas na eksplorację map i przypilnować sekretów. Jeśli coś przegapimy, zawsze można powtórzyć epizod, bo wszystkie znaleziska zapisują się na głównym sejwie.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

Niepotrzebne urozmaicenia

Jak już się rzekło, największym novum w grze jest tarcza, ale w Kapitanie Doomeryce występują też dwie inne nowinki. Mowa oczywiście o sekwencjach z Atlanem, gdzie przejmujemy stery ogromnego mecha, oraz ze smokiem Serratem, który pozwala Slayerowi szybować po niebie. Uczciwie rzecz biorąc, ani jedno, ani drugie nie wywołało we mnie większych emocji, a te przerywniki od zwykłej jatki nic ciekawego do gry nie wniosły. Obu wynalazków mogłoby nie być i nie poczułbym się z tego powodu źle, bo trudno rajcować się faktem, że raz na kilka godzin da się poobijać czaszki tytanów w powtarzalnych sekwencjach bitkowych. Smok robi nieco lepsze wrażenie, ale też zabrakło pomysłu na jego ciekawsze wykorzystanie, ponieważ sama możliwość latania i strzelania do stacjonarnych celów w nudnych do bólu wymianach ognia to za mało, żebym mógł to docenić. Na szczęście te segmenty pojawiają się w The Dark Ages na tyle rzadko, że nie irytują.

Skoro już narzekam, to jeszcze kilka zdań o fabule. To już trzecia gra kręcąca się wokół postaci Slayera, na dodatek prequel, więc może stanowić dobry punkt startowy dla nowicjuszy, ale… no nie potrafię się w to wkręcić, po raz kolejny zresztą. Cutscenki wyświetlane przed każdą misją i po niej ogólnie są w porządku i trudno im cokolwiek zarzucić w kwestii wykonania, lecz cała ta opowieść kompletnie mnie nie grzeje. Po kilku dniach zapomnę imię głównego złola; nie obchodziło mnie też, co stanie się z naszymi sprzymierzeńcami, bo twórcom nie udało się sprawić, żebym poczuł do postaci jakąkolwiek sympatię. Naprawdę zazdroszczę każdemu – i mówię to całkowicie poważnie – kto z poprzednich odsłon wyniósł cokolwiek i jeszcze emocjonuje się tym, co przyniesie mu w tej kwestii The Dark Ages.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

Być może problem tkwi w tym, że owa seria rozbudowanej fabuły i lore zwyczajnie nie potrzebuje, a może w tym, że id Software nie umie napisać scenariusza w sposób przekonujący. Nie wiem. Sto razy mocniej rajcowała mnie prosta jak konstrukcja cepa opowieść z „trójki” o złym naukowcu, który na Marsie otworzył bramę do piekła. Myślę, że trzeba przestać kombinować i skoncentrować się na tym, co wychodzi bardzo dobrze, czyli jatce. Całą historyjkę pierwszego Dooma dało się zamknąć w dwóch zdaniach („Twoi koledzy nie żyją, zostałeś sam, a bazę opanowały demony z piekła. Idź zabić Cyberdemona”) i nie czuję, że 32 lata później potrzeba czegoś więcej. Wszędzie, ale nie w tej serii. Pan Wpi***ol jest okej, reszta to zbędne ozdobniki.


Bardzo dobry shooter

Nie chciałbym jednak, żeby trzy powyższe akapity zmieniły wydźwięk tego tekstu, bo gra mi się cholernie podoba. Naprawdę. Przed premierą byłem raczej ostrożny w oczekiwaniach, kilka rzeczy mnie niepokoiło, a tu proszę. Megasolidna dawka sieczki, uczciwa i emocjonująca, sprawiająca, że instynktownie pcha się gałkę do przodu, ilekroć na horyzoncie pojawia się ktokolwiek, w kogo można strzelić. Na dodatek to wszystko podane zostało w świetnej oprawie wizualnej, a do walki zagrzewa nas soundtrack wykonany w stylu przypominającym dokonania Micka Gordona – podobnym, ale jednak zupełnie innym, bo gitarowym, bardziej przebojowym, mniej chaotycznym. Świetnie się będzie tego słuchać, kiedy OST trafi do serwisów streamingowych.

Doom: The Dark Ages
Doom: The Dark Ages

The Dark Ages hula na ósmej generacji silnika id Tech, a więc na wersji, której jeszcze w produkcjach Bethesdy nie widzieliśmy. W trybie wydajności na zwykłym „Plejaku” śmiga to absolutnie perfekcyjnie, co jest szczególnie istotne w grach nastawionych na szybką akcję. Podobał mi się wygląd zarówno lokacji, jak i potworów, trochę bardziej stonowany niż w Eternalu. W temacie map panuje duża różnorodność, mamy tu nawet segment budzący jednoznaczne skojarzenia z twórczością H.P. Lovecrafta, co należy docenić. Sporo dobrego mogę też powiedzieć o czytelności tego, co się dzieje na ekranie. Mimo że pod koniec gry jest naprawdę gęsto, jeśli chodzi szeroko rozumiane potyczki, nigdy nie poczułem, iż gubię się na arenie i nie wiem, co się dzieje. Błędy? Raz zaklinowałem się na pięć sekund w jakiejś ciasnej jaskini. Poza tym nie wbiła mi się ostatnia trofka do platy, fabularna zresztą, ale przeżyję. Nadrobię w drugim podejściu.

No cóż, wypadałoby to wszystko jakoś krótko podsumować, powiem zatem tak: nie przepadam za Eternalem, z kolei Doom sprzed dziewięciu lat jest u mnie w ścisłej czołówce najlepszych części serii. Pewnie więc was zaskoczę, kiedy przyznam, że The Dark Ages nie znajduje się obecnie w moim prywatnym rankingu pomiędzy nimi, ale na tej samej wysokości co reboot z 2016 roku. Czułem się przez te kilka dni tak dobrze, jak właśnie prawie dekadę temu, gdy też bez większej wiary w sukces odpaliłem pierwszy odcinek przygód Slayera. Szkoda, co prawda, że jego perypetie obchodzą mnie jak zeszłoroczny śnieg, ale możecie na potrzeby chwili uznać, że jestem zbyt głupi, aby tę nafaszerowaną smakołykami fabułę zrozumieć. Bez względu na to, co o tym myślicie, niech wam to nie przesłoni prostego faktu, że The Dark Ages to zaj***sty shooter i nie ma się czego wstydzić.

Ocena

Tarcza i bronie do walki w zwarciu nie zmieniły charakteru Dooma, wciąż jest szybko, wściekle i brutalnie. Mimo początkowych obaw The Dark Ages pozamiatało mną kompletnie, co szczególnie doceniam, zważywszy, że Eternal to według mnie jedna z najsłabszych i najbardziej przekombinowanych odsłon serii.

9
Ocena końcowa

Plusy

  • totalna sieczka, jakiej od tej serii wymagamy
  • arsenał, wliczając w to bronie do walki w zwarciu
  • różnorodni wrogowie
  • czytelna w tym całym chaosie grafika
  • zaskakująco szybka, biorąc pod uwagę konieczność używania tarczy
  • atmosfera rodem z dzieł Lovecrafta w jednym segmencie
  • swoboda w eksploracji map
  • znajdźki i sekrety zrobione z głową
  • muzycznie wzorowa, gitarowa i podlana stylem Gordona

Minusy

  • Altan i Serrat – niepotrzebne wtręty, był potencjał na więcej
  • trzecia gra z cyklu, której fabuła mnie nie kręci
  • okazjonalne błędy w liczbie dwóch


Czytaj dalej

Redaktor
Krystian „UV” Smoszna

Gram od 1985 roku i nadal mi się nie znudziło. Miałem być informatykiem, skończyłem jako pismak. Gram w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzę indyki. W branży od 1997 roku.

Profil
Wpisów16

Obserwujących11

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze