Dredge. Sprawdziłam grę indie, którą zachwyca się internet [RECENZJA]
Słoneczko praży, fale cicho uderzają o burtę. Siedzę sobie z wędką i patrzę na wesoło skaczący spławik. Co tym razem wypadnie? O, zmutowany węgorz z kłami wilka! Co się dzieje z tymi rybami?
Dredge pięknie łączy relaksujący styl życia rybaka z grozą niezbadanego oceanu. Za dnia kuter lekko pomyka po falach, a my zapełniamy ładownię rybami aż miło. Nastrojowa muzyka pogłębia wrażenie cudownego spokoju, a wędrujące po niebie słońce maluje świat w pastelowych barwach. Nic, tylko oprzeć nogi o reling i zapalić fajkę… ale po zmroku klimat diametralnie się zmienia. Z dna podnoszą się wszelkie możliwe koszmary, macki, statki widma, zdradzieckie skały i omamy, które wykańczają sternika psychicznie.
Piękny jest ten moment o zmroku, gdy Dredge objawia swoje drugie oblicze. Nagle przestają nas interesować ławice ryb, obiecujące błyski na horyzoncie czy niezbadane jaskinie. Na łeb na szyję prujemy w stronę najbliższej przystani, licząc na to, że nie dorwą nas czające się pod powierzchnią wody maszkary. Uwielbiam te zmiany nastroju i umiejętne budowanie napięcia za pomocą dźwięków, obrazów i wibracji (jeśli gramy za pomocą pada). Dzięki temu pierwsze godziny z Dredge’em przypominają odkrycie perły w znalezionej na plaży muszli. Do czasu.
Nie rozbijesz się o skały… chyba że bardzo chcesz
Samo poruszanie się statkiem nie sprawia większego problemu. Do głowy przychodzi mi od razu Valheim, który oferuje o wiele bardziej realistyczny mechanizm żeglowania (i tak zresztą nieporównywalny z Sea of Thieves). Tu mamy do czynienia z porządnym kutrem, ale przecież to też nie jest łódź w 100% odporna na kaprysy pogody. W teorii więc rybak powinien zarówno brać pod uwagę siłę wiatru, wysokość fal i różnice głębokości, jak i pamiętać o wirach wodnych, które trafiają się bliżej brzegu.
A w Dredge’u… nie ma tych wszystkich rzeczy, w efekcie czego pokonywanie wielkich połaci oceanu między archipelagami jest zwyczajnie nudne. Dynamika fal zmienia się w trakcie burzy, ale ich wpływ na kuter okazuje się ledwo wyczuwalny, ot łódź nieco mocniej kiwa się na boki.
Podobnie nieskomplikowane są minigry związane z łowieniem ryb czy wydobywaniem skarbów z dna morza. Największe wyzwanie stanowi upchnięcie wszystkiego w ładowni. Mikrozarządzanie elementami statku i towarem to na pierwszy rzut oka niezła łamigłówka, ale to nic w porównaniu z rozbudowanymi grami RPG, w których do niewielkiej przestrzeni na planszy ekwipunku dochodziło też ograniczenie wagowe. W Dredge’u kuter nie ma problemu z nośnością.
Kolejne wielkie niedopatrzenie to brak wpływu czynników atmosferycznych na obecność ławic ryb. Z cyklem dnia i nocy wiąże się zmęczenie sternika, ale same zjawiska pogodowe odgrywają w Dredge’u rolę wyłącznie kosmetyczną. Służą budowaniu klimatu, nieco utrudniają widoczność (zwłaszcza mgła), lecz nic poza tym.
Przygoda w duchu Cthulhu
Główną motywacją rybaka jest zwiedzanie czterech okolicznych archipelagów w poszukiwaniu artefaktów. Każdy taki skarb zanosi on enigmatycznemu mieszkańcowi samotnej wyspy, za co ten odwdzięcza się tajemniczymi mocami. Jednak opowieść związana z artefaktami to tylko fragment większej historii, którą musimy poskładać sobie sami z rozrzuconych tu i ówdzie listów oraz przeprowadzonych z tubylcami rozmów.
Archipelagi mają swój klimat, przy brzegu trafiamy na inne ryby, a na przystaniach witają nas całkiem fajnie napisani enpece. Sporym wyzwaniem jest poradzenie sobie z monstrami, które pustoszą okolice. Najczęściej nie da się ich pokonać za pomocą narzędzi dostępnych na statku. Trzeba wykazać się sprytem i słuchać podpowiedzi mieszkańców, bo każdy potwór wymaga odpowiedniego podejścia – zawsze też wiąże się z tym ciekawa, podszyta grozą historia.
Jak wygląda walka? Czasami musimy zbudować skomplikowaną pułapkę albo wabik, który odwróci uwagę bestii od myszkującego po zakamarkach wybrzeża kutra. Innym razem wystarczy pamiętać, że potwór jest wyczulony na ruch. A jeśli te zabiegi nie wystarczą, trzeba być odpowiednio szybkim i schronić się na przystani.
Kup sobie lepszy miecz… to znaczy, wędkę
Przystanie to miejsca, w których rozbudowujemy swój kuter, i muszę przyznać, że zabawa w ulepszanie go jest całkiem satysfakcjonująca. Dzieli się ona na dwie części – albo kupujemy unowocześnione elementy wyposażenia statku, takie jak lepsze sieci, silnik czy światła, albo inwestujemy zebrane tu i ówdzie materiały (deski, bele materiału, kawałki metalu), by zmienić samą strukturę łodzi. Można w ten sposób powiększyć ładownię, dodać miejsce na kolejną wędkę, mocniejsze lampy lub większe sieci.
Wspomniane ulepszenia są konieczne, skupiska ławic podzielono bowiem na obszary, w których występują ryby przybrzeżne, oceaniczne, jaskiniowe, wulkaniczne itd. Każda z nich wymaga innego rodzaju wędki, a tę musimy wpierw zainstalować na kutrze. Podział ów pokrywa się jednak z odwiedzanymi lokacjami, więc raczej nie czeka nas uciążliwe żonglowanie sprzętem. Dość szybko dostajemy też dostęp do zaawansowanych narzędzi umożliwiających łowienie kilku rodzajów ryb.
Jest dobrze, ale mogło być lepiej
Dredge zaczyna się bardzo dobrze, ale w połowie ujawnia wszystkie schematy, według których został stworzony. W efekcie każdy nieco bardziej obeznany z grami człowiek wie już, czego się spodziewać, i tylko chęć zaliczenia kolejnych osiągnięć pcha go do przodu. W moim przypadku była to konieczność napisania recenzji oraz naiwna wiara, że coś się pod koniec zmieni.
Otóż nic się nie zmieniło. Dredge to miejscami naprawdę świetny tytuł, ale brakuje mu zawartości. Do pełnego przejścia wystarczy kilkanaście godzin, a rozmaite ulepszenia ułatwiające łowienie ryb i wzmacniające statek powodują, że po pięciu godzinach rybołówstwo przestaje być wymagającym czasu rzemiosłem, a staje się maszynką do zarabiania pieniędzy (pomagają w tym zwłaszcza sieci rybackie).
Zdaję sobie sprawę, że tagi na Steamie funkcjonują podobnie jak hashtagi w social mediach. Ich celem jest zwiększenie zasięgu, nawet jeśli jakieś słowo kluczowe ma niewiele wspólnego z daną rzeczą. Jednak opatrzenie Dredge’a hasłem „survival horror” to spora przesada. Jedynym aspektem pływania, który ma przełożenie na rozgrywkę, jest zmęczenie sternika i jego podatność na stres. Nieciekawe rzeczy zaczynają się dziać dopiero, gdy dopadnie nas panika – najczęściej w nocy, kiedy sternik jest wyczerpany i dodatkowo zdenerwowany. Wystarczy jednak przespać się kilka godzin na przystani, by bohater funkcjonował jak nowo narodzony. Brakuje tutaj długotrwałych negatywnych efektów.
W rezultacie już po pierwszych kilku godzinach oswoiłam się z klimatem horroru. W miarę postępów w grze ocean nie staje się ani odrobinę bardziej niebezpieczny, za to statek jest coraz mocniejszy. Tylko na początku przebycie odległości dzielącej różne części mapy stanowiło wyzwanie, bo przy zwiększonej prędkości kutra całodobowa przeprawa zamieniła się w szybki popołudniowy rejs. Na dalszych etapach zmniejsza się też ryzyko, że niebezpieczeństwa nocy w ogóle będą dla nas wyzwaniem, bo pojawiają się rozmaite moce przeganiające demony oceanu.
Debiutancki tytuł Black Salt Games stoi w rozkroku między grą wymagającą i relaksującą, w efekcie nie spełniając się w żadnej z tych ról. Przez pierwsze kilka godzin jest niezmiernie wciągający, ale bliżej końca (który, przypomnę, następuje dość szybko) zaczyna nużyć. To nadal ciekawa pozycja ze względu na połączenie symulatora rybołówstwa z klimatem horroru, jednak chciałabym, by wszystkiego znalazło się w niej więcej. Może twórcy rozważą wydanie DLC?
W Dredge graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Dredge to niewielka produkcja z dużym, lecz niezrealizowanym potencjałem. Im dłużej w nią grałam, tym bardziej żałowałam, że jest w niej tak mało zawartości. Stanowi ona jednak miłą odskocznię od gigantycznych erpegów, których ukończenie zajmuje kilka tygodni.
Plusy
- klimat niebezpiecznego oceanu
- minigry związane z łowieniem ryb
- mikrozarządzanie ładownią statku
- fabuła oparta na niedomówieniach
Minusy
- gra jest krótka
- uproszczone poruszanie się statkiem
- schematyczne lokacje
Czytaj dalej
Operuję padem jak nunchako, chociaż wolę chińskie sztuki walki. Nie ma gatunku gier, którego bym nie lubiła – są tylko takie, które szybciej mnie nudzą. Cenię dobrą opowieść, chociaż czasami wystarczy mi piękne uniwersum albo jak postać się przekonująco drapie. Pisałam wcześniej w Ja, Rock! i Polygamii, a gram od zeszłego wieku, co brzmi, przyznacie, poważnie.