Dungeons of Hinterberg – recenzja gry. Ta wizyta w alpejskim miasteczku na długo pozostanie w mojej pamięci
Gdy Microbird Games chwaliło się, że przy produkcji Dungeons of Hinterberg inspirowało się grą The Legend of Zelda: Breath of the Wild, przypomniało mi się powiedzenie o słońcu i motyce. Teraz muszę jednak przeprosić twórców, bo ta austriacka „Zelda”, choć niskobudżetowa, okazała się bardzo udana.
Tytułowy Hinterberg to niewielkie, ale niezwykle urokliwe miasteczko skryte gdzieś pośród austriackiej części Alp. Jego sielskość udało się zachować dzięki temu, że położony był z dala od głównych szlaków narciarskich. Turyści, jeśli już znaleźli to miejsce, nie wpływali znacząco na codzienne życie mieszkańców. A przynajmniej tak to wyglądało do chwili, gdy w Hinterbergu pojawiła się magia. Pełne zagadek i potworów lochy przyciągnęły do miasta całą gamę barwnych postaci chcących stawić czoła nieznanemu, w tym również Louisę, której poczynaniami przyjdzie nam pokierować. Młoda bohaterka, wypalona pracą w wiedeńskiej kancelarii prawniczej, pragnie odmiany w swoim szarym i nudnym życiu. Tę przynieść może odkrywanie kolejnych tajemnic niesamowitego „wesołego miasteczka”.
Hotel jednogwiazdkowy
Pierwsze minuty nie napawają optymizmem. Gra wita nas szeregiem ograniczeń, które każą przypuszczać, że równie często, co magiczne stwory, będziemy tu spotykać różnorakie bariery wynikające z niewielkiego budżetu. Po ulicach miasteczka krążą enpece w oszałamiającej liczbie dwóch modeli. Zmieniono im jedynie kolory koszulek, ale i tak raz za razem trafiamy na grupki klonów. „Krążą” to zresztą niezbyt trafne określenie. Mają oni bowiem tendencję do pojawiania się i znikania chwilę później tuż przed oczami gracza. Na ich tle mocno wyróżniają się ci mieszkańcy, z którymi możemy wejść w interakcje. Z tym wiąże się jednak mankament, przeszkadzający mi najbardziej aż do samego końca rozgrywki: brak voice actingu. Postacie porozumiewają się ze sobą wyłącznie za pomocą dymków z tekstem. Przynajmniej na początku spora część konwersacji jest pozbawiona głębi, niepotrzebna i powtarzalna, co skłania do szybkiego przeklikiwania kolejnych wypowiedzi.
Sam Hinterberg sprawia wrażenie plastikowej makiety, po której, co gorsza, nie możemy się swobodnie poruszać. Składa się z zaledwie kilku ulic, ale przejście na sąsiednią najczęściej wiąże się z oglądaniem ekranu ładowania. Na początku wygląda też na to, że dostępne dla gracza miejscówki da się policzyć na palcach jednej ręki. Wszystkie pozostałe drzwi okazują się zabite na głucho. To na szczęście zmienia się już w trakcie zabawy. Wraz z postępami w rozgrywce i nawiązywaniem kolejnych znajomości otrzymujemy dostęp do nowych obiektów, pozwalających zrobić zakupy, ulepszyć sprzęt czy zwiększyć wskaźniki, którymi opisana jest bohaterka.
Nie brzmi to dobrze, prawda? Istnieje spore ryzyko, że jakaś część graczy odbije się od tytułu już na tym etapie. Na szczęście z każdym kolejnym kwadransem ograniczenia stają się coraz mniej zauważalne, a gra powoli zaczyna rozpościerać przed naszymi oczami ogrom atrakcji, które udało się w niej zmieścić.
Napięty plan wycieczki
Rozgrywkę podzielono na pory dnia, w ramach których wykonujemy z góry określone czynności. Rankiem rozmawiamy ze znajomymi o bieżących wydarzeniach w mieście, a także wybieramy okoliczny region do odwiedzenia, popołudnie poświęcamy walce i rozwiązywaniu zagadek, a wieczór spędzamy w Hinterbergu, rozwijając umiejętności i sprzęt. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że w tak skonstruowany cykl szybko wkradnie się nuda, jednak wszystkie elementy gry okazały się na tyle rozbudowane, że każdy kolejny dzień potrafi zaoferować wyjątkowe doznanie.
Louisa może wybrać jeden z czterech regionów, do którego uda się po porannym posiłku. Każdy z nich stanowi osobną mapę – możemy się po niej swobodnie poruszać, walcząc z okupującymi polany wrogami czy wykonując drobne zadania dodatkowe. W każdym też korzystamy z innego zestawu umiejętności. Bohaterka zdobywa zdolności po odwiedzeniu specjalnego miejsca mocy. W etapie leśnym możemy przyciągać do siebie przedmioty i przywoływać olbrzymią bombę (służącą również za ciężarek), na lodowcu używamy magicznego snowboardu, a mapa składająca się z szeregu wysepek pozwala na przywoływanie galaretowatego bloku, po którym da się wspinać.
Regiony wypełnione są także lochami o różnym poziomie trudności. W nich to wytężymy nie tylko kciuki skaczące po przyciskach pada podczas potyczek z przeciwnikami, ale przede wszystkim też szare komórki. Obok starć wspomniane lochy oferują bowiem zagadki, które rozwiązujemy za pomocą odblokowanych umiejętności. Gra potrafi przy tym diametralnie się zmieniać. Skaczemy nad przepaściami, wspinamy się, jeździmy wagonikami kolejki, przepychamy skrzynki, poruszamy platformy. Zdarzają się nawet etapy, gdzie kamera zmienia położenie i Louisę obserwujemy od boku czy w rzucie izometrycznym. Nie zabrakło też walk z bossami. Chylę czoła przed pomysłowością twórców. Niemal każdy loch zaskakiwał mnie jakąś unikalną mechaniką.
Atrakcje Hinterbergu
Wieczory w mieście to zupełnie inna dawka wrażeń. Bohaterka może nawiązać relacje z szeregiem mieszkańców i przyjezdnych. Każda ze znajomości pozwoli prześledzić osobny wątek poboczny: poznamy niespełnionego dziennikarza, zamkniętego w sobie łowcę potworów, mającą problemy z biurokracją właścicielkę warsztatu czy burmistrzynię zdającą się chować w szafie niejednego trupa. Dzięki nowym kontaktom możemy również rozwijać dodatkowe zdolności, ulepszać magiczne amulety czy zwiększać statystyki posiadanego uzbrojenia. Warto dobrze się zastanowić, na których relacjach najbardziej nam zależy, nie tylko ze względu na zdobywane nagrody, ale też dlatego, że na dogłębne poznanie wszystkich postaci nie starczy czasu. Większość historii angażuje i zwyczajnie chce się wiedzieć, do jakiego finału nas doprowadzą.
Nie zawodzi również główny wątek, toczący się wokół tytułowego miasta i zmian, jakie w codziennym życiu mieszkańców wywołało obudzenie się pradawnej magii. Chociaż najpierw prowadzony nieśpiesznie i niejako przy okazji, dość szybko okazuje się zdecydowanie bardziej rozbudowany, niż zapowiadał to początek gry. Szkoda jedynie, że finał fabuły wiąże się z definitywnym kresem zabawy. Po wszystkim bowiem Louisa pakuje plecak i opuszcza miasteczko. Ostatni autozapis dokonuje się tuż przed pojawieniem się napisów końcowych, więc w żaden sposób nie da się już cofnąć do wcześniejszych aktywności. Chciałoby się wrócić do miasta, choćby na jeden dzień. Zjeść jeszcze raz śniadanie w hotelowym ogródku, przemierzyć jeszcze jeden loch, znaleźć jeszcze jedną skrzynkę ze skarbami, spędzić na nieśpiesznych rozmowach przy ognisku jeszcze jeden wieczór.
Pozdrowienia z wakacji!
W poprzednim zdaniu tkwi największa zaleta Dungeons of Hinterberg. Nie dało się tego ukryć: to nie jest wysokobudżetowa superprodukcja. Widać natomiast, że kilkuosobowe studio włożyło w swój projekt mnóstwo serca. Microbird Games wiedziało, jaką grę chce zrobić, i z zadania tego wywiązało się znakomicie. Tytuł dostarczył mi ok. 30 godzin w zdecydowanej większości doskonałej rozrywki. Pozostawił też po sobie mieszaninę spełnienia i smutku podobną uczuciu, jakie towarzyszy podróży powrotnej z udanych wakacji. To był bardzo dobry wyjazd, który na długo pozostanie w mojej pamięci.
W Dungeons of Hinterberg graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Dungeons of Hinterberg to bardzo dobrze zaprojektowany dungeon crawler łączący mechaniki znane z Zeldy z aspektem społecznym Persony. Mimo ograniczonego budżetu sprawił mi masę frajdy swoją pomysłowością i kreatywnym podejściem do zaimplementowanych systemów. Będzie dla was jak przyjemne wspomnienie udanych wakacji.
Plusy
- różnorodność zagadek
- przyjemny (choć dość prosty) system walki
- wciągające historie postaci drugoplanowych
- cel-shadingowa oprawa graficzna
- klimat niezapomnianych wakacji
Minusy
- brak voice actingu
- zbyt częste ekrany ładowania
- bohaterka porusza się stanowczo za wolno
Miłośnik wszystkiego, co określić można mianem popkultury. Przez ponad trzy dekady życia zatwardziały pecetowiec, aktualnie preferujący jednak pada, duży telewizor i wygodny fotel. W CD-Action głównie: „ten gość od komiksów”.