2
9.07.2022, 14:00Lektura na 7 minut

Fire Emblem Warriors: Three Hopes – recenzja. Musou w trzech barwach

Fire Emblem: Three Houses dużo uwagi poświęciło temu, by gracz przywiązał się do prowadzonych w bitwach postaci. Jak podtrzymać te więzi w spin-offie z gatunku, w którym większość jednostek nie ma najmniejszego znaczenia?

Studio Omega Force, ekipa specjalizująca się w tworzeniu musou (czyt. przyjemnych odmóżdżaczy pozwalających na eliminowanie dziesiątek wrogów jednym ciosem), po raz kolejny zaprasza nas na mocno przeludnione pola bitwy. Z radością spieszę donieść, że po nieco rozczarowujących Dynasty Warriors 9: Empires i Samurai Warriors 5 Japończykom udało się wrócić na właściwe tory. Mając jeszcze w pamięci Personę 5 Strikers czy Age of Calamity, można odnieść wrażenie, że ostatnio lepiej idzie im z cudzymi markami niż z własnymi.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Moja i twoja nadzieja

Zaznaczmy na wstępie: jeśli nie znacie Three Houses, bardzo dużo z czaru Three Hopes wam po prostu umknie. Nie tylko dlatego, że pominęliście jedną z lepszych gier, jakie ukazały się na Switchu. Ta z uwagi na reprezentowany gatunek (strategia turowa) jest bez wątpienia mniej popularna niż Animal Crossing czy Zelda. Warto po nią jednak sięgnąć, bo poza znakomitymi walkami oferuje pokaźną otoczkę fabularną i świetnie napisane, charakterne postacie. Ich śmierć (permanentna!) na polu bitwy boli dzięki temu jeszcze bardziej niż przykładowo w produkcjach z serii XCOM.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Co prawda w Three Hopes mamy do czynienia z historią alternatywną, kluczowa w grze jest jednak nutka nostalgii. Jeśli pominęliście Three Houses, nie wykażecie połowy tego entuzjazmu, który udzielił się mi, gdy mogłem znów pogawędzić z Dimitrim albo kiedy wykupiłem Ingrid odpowiednią specjalizację i wreszcie wskoczyła na grzbiet pegaza, by zaatakować oponentów z góry (przy okazji #TeamBlueLions). Ta nutka nostalgii jest niestety bardzo ważna, bo przykrywa nieco braki scenariuszowe i mniej rozbudowane mechanizmy interakcji z postaciami. Poziomem fabuły do pierwowzoru gra oczywiście się nie zbliża, nawet jeśli Three Houses również okazało się trochę przegadane. Nie musicie za to nadrabiać poprzednich Warriorsów spod szyldu Fire Emblem – to dwie różne bajki.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Zapisani byliśmy w dzienniku

Three Hopes, podobnie jak protoplasta, przenosi nas do Fódlan, czyli na niewielki kontynent z trzema nie zawsze potrafiącymi się dogadać państwami. Ważną funkcję w relacjach pomiędzy nimi pełni monaster Garreg Mach – taki tutejszy Hogwart przyjmujący młodzieńców z każdego regionu, a następnie uczący ich (po przydzieleniu do jednego z trzech domów) dyplomacji i wojskowości. O ile jednak głównym bohaterem Three Houses był świeżo upieczony wychowawca jednej z grup, o tyle tutaj zamiast kisić się w ławach, od razu ruszamy w teren, by zmierzyć się z nowym zagrożeniem. Na drodze spotkamy przy tym swoich dawnych uczniów i, ech, niektórzy z nich nieco dojrzeli i awansowali w hierarchii społecznej...

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Czwarty jedzie z nimi

Gra podobnie jak prawie każda poprzednia odsłona cyklu opiera się przede wszystkim na likwidowaniu niekończących się tabunów wrogów za pomocą dwóch przycisków. Misja, w której licznik nie dobije do kilkuset ofiar, po prostu tu nie istnieje. Wyrzynka nie jest jednak celem samym w sobie, a raczej sposobem, by naładować wzmocnione ataki i odpalić je w pobliżu minibossów – nieco silniejszych jednostek (poznacie je m.in. po możliwości zablokowania na nich kamery).

Three Hopes na pierwszy rzut oka może zdać się wam przy tym bardzo zwyczajne, zwłaszcza przy Age of Calamity budującym system walki na żywiołach czy Personie próbującej wplatać do zabawy elementy skradanki. W pierwszej chwili czułem się wręcz tak, jakbym znów grał w Empires 9... Jedyna mocniej nawiązująca do materiału źródłowego funkcja to możliwość wysłania towarzyszących nam postaci w konkretne rejony mapy, aby wspomogły nas w szybszej realizacji celów misji. Wyświetlające się wtedy szanse procentowe pokazują, czy bohater ma wystarczająco wysoki poziom, by sprostać zadaniu.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Brak nowinek to delikatne rozczarowanie, bo można wymienić co najmniej dwa pomysły z pierwowzoru, które dało się tu zaadaptować lepiej – albo w ogóle. Przykładowo nie skorzystano z obecnej w oryginale synergii występującej między ustawionymi blisko siebie postaciami z tej samej drużyny. Z kolei bataliony do nowej gry trafiły, ale jakby ich w nie było. Ech, te piękne czasy, gdy zza pleców naszej postaci ruszała cała szarża – mimo takiej sobie grafiki zawsze miło się na to patrzyło, tutaj zaś... szkoda gadać. Starcia opierają się głównie na superkombosach każdej postaci, narzędziu efektywnym jak nic innego. Musimy się jednak dobrze zrozumieć: niczego nie zrobiono tu bardzo źle, ot, mówię raczej o zmarnowanym potencjale.


Nie ma nikt takiej nadziei...

Mechanika w końcu ujawnia jednak odrobinę swojej magii. Szalenie podoba mi się to, jak świetnie przeniesiono z Three Houses rozwój postaci. Lista bohaterów jak na musou wydaje się dość skromna, ale w praktyce szybko okazuje się, że każdy z naszych podopiecznych może w ramach specjalnego egzaminu zyskać nową specjalizację ze swojego drzewka klasowego. Ani się obejrzycie, a będziecie mieć w drużynie potężną kleryczkę, opancerzonego po uszy rycerza czy wojowniczkę unoszącą się nad polem bitwy na grzbiecie pegaza. Kiedy uwzględnimy jeszcze, że każde z nich ma swoje odmienne kombosy – wciąż oczywiście oparte na dwóch klawiszach, acz naciskanych w różnej kolejności – otwiera się przed nami całe morze możliwości.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Przy wyborze poziomu trudności możemy też zmniejszyć natężenie walk czy włączyć tryb, w którym zabita postać ginie na zawsze. Wszystko jest oczywiście „lekko oszukane”, bo naprawdę ważne dla scenariusza osobistości wycofają się same, kiedy poczują zbliżający się koniec, tym niemniej permaśmierć to cecha rozpoznawcza serii i byłoby bez niej jakoś tak nie po bożemu.


Nowa nadzieja musou?

Podobać się też może forma, w jakiej przedstawiono kolejne rozdziały. Praktycznie w każdym z nich, gdy już zapoznamy się z obowiązkowymi pogaduchami fabularnymi, trafiamy na złożoną z kilku obszarów mapę strategiczną i zaczynamy stopniowo zagarniać kolejne regiony w ramach pomniejszych bitew. Ładne nawiązanie do Empires, choć oczywiście tutaj mapa jest tylko dodatkiem, nie podstawą rozgrywki. Podział rozdziałów na kilka mniejszych potyczek może trochę odebrał grze skalę, ale sprawił przy okazji, że jak na możliwości Switcha, wszystko działa naprawdę płynnie i jeszcze możemy przechodzić całość w ramach nieco krótszych sesji.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Nie każda bitwa jest też obowiązkowa, więc jeżeli nie chcecie poświęcać 20 godzin na dojście do napisów, zawsze możecie zrezygnować z części grindu – i obniżyć przy okazji poziom trudności, bo na tych wyższych olewanie dodatkowych wyzwań szybko odbije się wam czkawką. Wierność pierwowzorowi widać nawet w oprawie graficznej. Co było dla mnie jednak jeszcze bardziej szokujące, wcale nie wiąże się to z tym, że Three Hopes wygląda brzydko. Ba, może się wręcz podobać. Oryginał ze swoimi paskudnymi teksturami ledwie dobija do poziomu godnego PS2, a tutaj – proszę... Może to kwestia dużo większej dynamiki?

Fire Emblem Warriors: Three Hopes
Fire Emblem Warriors: Three Hopes

Jeżeli więc Three Houses nie ma już przed wami żadnych tajemnic, najnowsza propozycja studia Omega Force skierowana jest właśnie do was – Fire Emblem Warriors: Three Hopes to jedno z najlepszych musou od bardzo dawna. Gra nie tylko dobrze zrealizowana i zaskakująco sprawna technicznie, ale też wywołująca w serduszku dużo ciepłych uczuć. Reszcie natomiast polecam najpierw nadrobić Three Houses. Bez odpowiedniego bagażu doświadczeń nie będzie to po prostu ta sama gra.

Fire Emblem Warriors: Three Hopes graliśmy na Nintendo Switchu.

Ocena

Fire Emblem Warriors: Three Hopes to nie tylko powrót ekipy Omega Force na dobre tory, ale także gra, która powinna wywołać silną nostalgię u każdego fana Fire Emblem. Jeżeli tylko poznaliście turowe wcielenie tej serii, powinniście bawić się świetnie również tutaj. 

8
Ocena końcowa

Plusy

  • masa nawiązań do Fire Emblem
  • lubiani bohaterowie powracają
  • rozbudowane drzewka specjalizacji
  • zabawa z mapą strategiczną
  • możliwości rozwoju w obozie

Minusy

  • system walki mógłby być bardziej nietypowy
  • gorsza narracyjnie od Three Houses
  • styl graficzny pierwowzoru do najładniejszych nie należy


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów56

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze