Food Truck Simulator – recenzja. Grillujemy symulację grillowania
Wiele razy kupowałem jedzenie w rozmaitych food truckach i irytowałem się, gdy czas oczekiwania nadmiernie się wydłużał albo serwowano mi nie do końca to, co zamówiłem. Teraz miałem okazję sprawdzić, jak to wszystko wygląda z tej drugiej strony lady.
A że twórcy gry to doświadczone polskie studio (prawie ćwierć wieku na rynku, wow!), którego zeszłoroczny Gas Station Simulator okazał się całkiem sympatycznym tytułem, nastawiałem się na soczysty kąsek z zrumienioną na grillu skórką. Cóż, jakby to powiedzieć: zaserwowano mi coś wyraźnie niedosmażonego i niedoprawionego.
O tym, że Drago Entertainment stworzyło Gas Station Simulatora, nie wspomniałem wyłącznie po to, aby popisać się wiedzą. Studio zaczerpnęło ze swego poprzedniego tytułu nie tylko ideę (to mający fabułę symulator życia/pracy wzbogacony o elementy gier ekonomicznych i zręcznościowych), ale także, jak mi się wydaje, całkiem sporo assetów.
Bułka z masłem?
Początek wypada dość sztampowo: dziedziczysz po ojcu zaniedbanego food trucka (oraz kilku jego starych przyjaciół) i ruszasz na miasto, by przywrócić firmie dawną chwałę. Nie będzie to jednak takie łatwe, bo szybko dorobisz się co najwyżej wroga w postaci właściciela konkurencyjnej „restauracji na kółkach”. „Miasto” to zresztą za dużo powiedziane – na początku masz do dyspozycji jego niewielki fragmencik, a konkretnie twój garaż, sklep Clary (tu zaopatrzysz się w produkty), miejsce, w którym zaczniesz swoją biznesową karierę, plus parę ulic na krzyż. W garażu znajdziesz komputer, który służy do personalizowania pomieszczenia czy ciężarówki, robienia zakupów w sklepie, łapania dorywczych fuch czy ulepszania posiadanego osprzętu. Album ze zdjęciami z dawnych czasów pełni za to troszkę funkcję przewodnika i systemu podpowiedzi, bo pokazuje z grubsza, co masz właśnie zrobić (same tutoriale okazują się raczej mało pomocne niestety); będą pojawiały się w nim również kolejne odblokowywane przepisy na burgery, frytki, pizzę czy sushi.
Gdy już dokonasz wszystkich działań w garażu i zakupisz towar online (jeśli dotrzesz do sklepu Clary w określonym czasie, masz zniżkę), wyjeżdżasz na miasto i kierujesz się we wskazane miejsce sprzedaży żarełka. Mapka wcześniej informuje cię, czego powinieneś się spodziewać (tzn. pokazuje preferencje kulinarne ludzi, którzy kręcą się w okolicy), żebyś mógł dostosować zawartość szafek i lodówki (później dojdzie też zamrażarka) do gustów potencjalnych klientów. Parkujesz ciężarówkę, otwierasz pakę i zaczyna się…
…Symulator krojenia
Ludzie składają zamówienia, ale nie tobie – ty widzisz je na sporym monitorze za sobą. Tamże rozpisane są składniki, które powinieneś wykorzystać do danego dania. Na początku robisz tylko bardzo proste burgery, ale klienci okazują się rozbestwieni, więc od razu wchodzisz na wysokie obroty, by im dogodzić. Takie mięso i bekon mogą mieć trzy stopnie wysmażenia (w sumie nawet cztery, jak za późno zdejmiesz je z grilla), frytki zaś dwa. A klient często życzy sobie np. lekko wysmażonego kotleta w burgerze, ale za to mocno przyrumienionego boczku i chrupiących frytek. Przy czym gros czasu spędzisz na krojeniu i szatkowaniu rozmaitych składników do potraw: od bułek, poprzez pomidory, cebulę, chili, pepperoni, szynkę, grzyby, aż po ser. Samo w sobie niezbyt to pociągające, prawdę mówiąc, a co gorsza – kiepsko zrealizowane.
Krojenie jest bowiem dość złożonym manewrem wymagającym precyzyjnego operowania ostrzem w pionie i poziomie. Tymczasem nóż okazuje się tu wybitnie nieresponsywny i często wyrywa się spod naszej kontroli. To bardzo frustrujące, gdyż czas na przygotowanie potrawy jest ograniczony. A im bardziej nawalamy, tym gorsze opinie ludzi, co przekłada się nie tylko na brak napiwków, ale i na mniejszą liczbę otrzymanych punktów prestiżu, za które odblokowujemy kolejne lokacje na mieście. Wkurzony klient może też po prostu sobie pójść.
Łyżką i wałkiem
Generalnie operowanie narzędziami wydaje się tu niedopracowane i niekonsekwentne. Ich wywoływanie jest raczej niewygodne (wymaga wciśnięcia Tab i manipulowania myszką), do tego zdarza się – zdecydowanie za często – że dany przyrząd tkwi w ręce gracza i za diabła nie chce już zniknąć. A to z kolei blokuje większość możliwych akcji – przykładowo nie zdejmę z grilla smażonego boczku, bo „mam pełne ręce”, tzn. nadal trzymam w jednej z nich gąbkę, którą przetarłem w międzyczasie blat kuchenny. Zegar tyka, tyka, tyka… boczek się fajczy na węgiel, klient się pieni… I czasem jedyne, co mogę zrobić, to zrestartować misję. Z kolei taka łopata do pizzy raz chce „działać”, a raz nie, i cholera wie czemu. Czas płynie, a ja cisnę lewy klawisz myszki, by w końcu zgarnąć tę @#!#$% pizzę na #!%#$@ łopatę… i znów nic! A nagle – jeeest! Dlaczego teraz akurat wyszło, a wcześniej nie – w sumie nie wiem. Frustrujące jak cholera.
Sam dobór dostępnych narzędzi zresztą jest dość przypadkowy (np. mamy łyżkę do sosu pomidorowego, lecz zabrakło szpatułki do zdejmowania z grilla gorących kotletów i boczku czy szczypiec do pakowania frytek). W dodatku w praktyce wygląda to tak, jakby działanie każdego z nich projektował ktoś inny, implementując własne reguły – i tak nóż wymaga niezwykłej precyzji, ale już łyżką z sosem po prostu sobie mażemy po pizzy w dowolnych miejscach, aż wypełni się pasek postępu. Z kolei by rozwałkować ciasto, wystarczy zaledwie trzymać wciśnięty klawisz myszy i czekać…
Za dużo grzybów w barszczu!
Odnoszę wrażenie, że twórcy po prostu „przefajnowali” swą grę. Bardzo przejęli się tym, że to ma być symulator, więc napchali w niego symulacje wszystkiego, a to męczy jak cholera, bo ilość zdecydowanie nie przekłada się tu na jakość. Wspomniałem już, że przemieszczamy się ciężarówką po mieście – no to mamy biedasymulator kierowcy (w TPP lub FPP). Model jazdy przypomina mi Maluch Racera skrzyżowanego z Carmageddonem. Food truck zachowuje się mocno wołowato (nie wspominając, że zdarzają się spadki płynności), a pisk opon, gdy wchodzimy w zakręt z prędkością rzędu 60 km/h, traktuję jako kiepski żart. Kolizje w żaden sposób nie uszkadzają ani naszego wozu, ani innych samochodów. Możecie bezkarnie ścinać hydranty i zwalać lampy uliczne, jeździć pod prąd i po chodnikach, taranować zapory drogowe (ale już wątły szlabanik albo znak drogowy są nie do sforsowania). Rozjeżdżamy też ludzi, ile dusza zapragnie! I co? I nic. Kierowcy nas otrąbią, a piesi obrzucą obelgami, ale to wszystko. Eksplorując miasto, możemy zdobyć porozrzucane po różnych dziwnych zakamarkach znajdźki, które wykorzystamy do upiększania garażu i naszego trucka, lecz te skórki nie są warte wyprawki.
A mamy tu też symulator włamywacza (operowanie wytrychami – czułem się, jakbym grał w pierwszego Thiefa, tylko z gorszą grafiką), tankowania (na początku musimy to robić manualnie, napełniając kanister i przelewając benzynę do baku!), hakera à la Mass Effect 2 i tak dalej… W ogóle sporo w Food Truck Simulatorze niepotrzebnych minigier, nawet przebijanie opon w wozie konkurenta(*) zostało tak zrealizowane. Rozumiem, że w teorii miało to urozmaicić rozgrywkę, ale w praktyce raczej nuży i irytuje. I nie tylko to…
(*) Gość podpala twój garaż, co mało nie doprowadza cię do bankructwa. Logiczne więc, że nie zawiadomisz policji, tylko sam straszliwie się zemścisz: włamiesz się do siedziby wroga i przebijesz opony w jego trucku! <szatański śmiech z pogłosem>
Co w zębach zgrzyta
Voice acting jest drętwy, tak samo zresztą muszę określić grafikę (a ustawiłem poziom „epic”). Szczególnie bolą „drewniane” cutscenki z ruszającymi się jak zombie ludźmi, jakby rodem z gry sprzed 20 lat. Co gorsza, filmików (podobnie jak dialogów) przewinąć się nie da. Optymalizacja – taka sobie, otwarty świat Food Truck Simulatora rzuca wyzwanie naszym pecetom. Karta grzała mi się do ponad 70 stopni, bardziej niż w Cyberpunku!
Polską wersję językową radzę na razie omijać szerokim łukiem, bo i tak w trakcie zabawy niezwykle często pojawiają się angielskie wstawki – nie tylko w opisach, ale i w wyświetlanych dialogach. Mamy też dezorientujące komunikaty. Gdy chcesz zakończyć dzień pracy, gra upewnia się, co do twej decyzji, dając ci do wyboru dwie opcje: „wróć” i „cofnij”. Czy nikt w Drago nie testował, jak działa polska wersja? Wystarczyłoby pięć minut, by wiedzieć, że kiepsko…
Wkurza też system zbyt rzadkich autosejwów (możliwości samodzielnego zapisu brak) oraz trzymanie gracza na krótkiej smyczy – jeśli np. Clara mówi, że „możesz sobie włączyć radio, które umili ci pracę”, to znaczy, że MASZ JE SOBIE, @#$!%, WŁĄCZYĆ! I póki tego nie uczynisz, nie zrobisz niczego innego. Nie po to twórcy męczyli się, by dać ci możliwość słuchania kilku różnych stacji nadających odmienną muzykę, żebyś to teraz po prostu olał, jasne?! Do tego po mniej więcej czterech godzinach gra wyczerpuje zapas tego, co ma do zaoferowania. Kilka kolejnych to już tylko powtórka z rozrywki, tyle że w sandboksowym sosie, tzn. produkcja nie narzuca więcej graczowi kolejnych wyzwań/zadań. (No, poza jednym – żeby zarobić tyle kasy i prestiżu, aby móc wziąć udział w finalnym konkursie food trucków).
A macie grillowaną kaszankę?
Jadę po tej grze ostro, ale bądźmy sprawiedliwi – nie wyszła z niej całkowita kaszanka. Food Truck Simulator ma w sobie kilka rzeczy, które sprawiają, że przy wszystkich wytkniętych wadach nie traktowałem ogrywania go jako dopustu bożego. Irytował mnie, owszem, ale też dostarczył niezłej zabawy. Podobało mi się subtelnie zaznaczone poczucie humoru autorów widoczne np. w nazwach misji nawiązujących do tytułów rozmaitych filmów, książek czy gier. Albo widok fiata 126p na ulicach miasta. Śmieszyły mnie liczne angielskie żarty językowe („It’s fryday!”), które niestety zginęły w polskim przekładzie. Niezłą frajdą okazało się tworzenie potraw pod presją czasu, co zmuszało do kombinowania, jak zoptymalizować działania w kuchni. (Żeby tylko mniej tego krojenia było…). Planowanie kolejnych kroków tak, by nie zmarnować ani sekundy na bezczynne oczekiwanie, i zastanawianie się, jak ułatwić sobie życie (np. grillowałem na zapas bułki czy wstępnie podsmażałem kilka porcji frytek naraz), daje tu całkiem sporą satysfakcję. Niestety rozmaite niedoróbki i ogólne „przefajnowanie” sprawiają, że jako całość Food Truck Simulator jest niezbyt strawny. Szkoda – mogła wyjść z tego całkiem dobra gra.
PS Nie musicie mi wierzyć na słowo. Na Steamie znajdziecie demo FTS.
W Food Truck Simulatora graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Nowa gra Drago Entertainment w teorii wyglądała obiecująco. W praktyce Food Truck Simulator jest jak niedopieczona pizza, na którą kucharz wywalił wszystko, co miał w lodówce. Zjeść można, w sumie nawet w smaku to nie najgorsze. Ale po co, skoro za te same pieniądze kupimy w innym miejscu coś dużo lepiej przyrządzonego?
Plusy
- sam pomysł na grę jest okej
- poczucie humoru autorów
- znajdą się fajne rzeczy, które bawią
Minusy
- symulator krojenia
- „przefajnowana”
- schrzaniona polska wersja
- sporo niedoróbek
- fabuła bardzo pretekstowa
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.