Ghostbusters: Sanctum of Slime - recenzja
Ghostbusters: The Video Game nie była najlepszą egranizacją w dziejach, ale udało się w niej uchwycić klimat filmów. Dzięki zaangażowaniu Aykroyda i Ramisa (autorów oryginalnego scenariusza) gra była czymś więcej niż reklamówką kultowych komedii – była ich dopełnieniem. Pogromcy wracają – z jakim skutkiem? Sprawdzał: Siekiera.
Ghostbusters: Sanctum of Slime
wersja testowana: PC (Steam), X360 (Xbox Live)
język: polski
Sanctum of Slime to nieporównywalnie skromniejsza produkcja, nie należało więc liczyć na rozgrywkę i emocje podobnego kalibru. Nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak mizernie.
Nudne
Gdyby wywalić dobrze rozpoznawalną melodię z menu głównego i kilka charakterystycznych elementów, Sanctum of Slime miałoby niewiele wspólnego z uniwersum pogromców (nawet bohaterów mamy nowych). Nie zachowano klimatu oryginału, ale już nie to jest najgorsze. Zasadniczy problem w tym, że na fundamentach prostych zasad nie udało się zbudować należycie wciągającej rozgrywki. Główną atrakcją jest co-op dla czterech osób (gdy zabraknie kompanów do zabawy, pałeczkę przejmuje AI). Biegamy po zróżnicowanych tematycznie lokacjach i fundujemy gorące powitanie gargulcom, ożywieńcom i zjawom najrozmaitszego sortu. Drobnym urozmaiceniem jest grzanie do maszkaronów z paki samochodu pogromców, ale w gruncie rzeczy założenia rozgrywki pozostają te same. Powtarzalność zabija już po pierwszym kwadransie, bowiem każda akcja wygląda toczka w toczkę tak samo, a w miarę postępów zmienia się jedynie skala batalii (coraz odporniejsi przeciwnicy) i otoczenie.
Brzydkie
Same miejscówki też nie porywają. Nawiedzony hotel, cmentarzysko czy kanały pod miastem to lokacje z potencjałem, ale sposób, w jaki zostały tu przedstawione, przywodzi na myśl hack’n’slashe sprzed dekady. Ani to ciekawe, ani ładne.
Akcja ukazana jest w rzucie izometrycznym. Zarówno w pierwotnym ustawieniu, jak i na zbliżeniach poszczególne elementy otoczenia straszą – poziomem dopracowania i jakością tekstur. Do tego większość aren jest mocno klaustrofobiczna. Gdy dookoła lata tuzin duchów, a nasz kwartet grzeje jak opętany we wszystkich kierunkach, ciężko rozeznać się w tym galimatiasie. Czasem do tego stopnia, że można stracić orientację, którą postacią się właściwie steruje.
Frustrujące
Absurdalnie zawyżony poziom trudności również grze nie pomaga. Wygrana częstokroć zależy nie od umiejętności, a od szczęścia. Byle widmo kładzie nas po dwóch machnięciach łapą, większe bydlaki robią to w ułamku sekundy. I dziwnym trafem niemal każde cholerstwo w pierwszej kolejności atakuje wyłącznie naszego bohatera (oczywiście w sytuacji, gdy za towarzyszy odpowiada AI). Co prawda kumple mogą nas postawić na nogi, gdy jednak zgon zaliczą wszyscy (co w późniejszych etapach zdarza się bardzo często), pozostaje cofnąć się do ostatniego punktu zapisu. Oprócz co-opa mamy jeszcze tryb survivor oraz wyzwanie solowe. W jednym i drugim przypadku ciężar usypiającej walki spada wyłącznie na barki gracza, bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w tej produkcji giniemy często i gęsto nawet w asyście pomagierów, powyższe atrakcje stworzono chyba z myślą o największych masochistach.
Segment budżetowych zręcznościówek jest niezwykle silny i na tle większości z nich Sanctum of Slime wypada po prostu blado. Zapewne gra mogłaby się wybronić licencją, gdyby tylko należycie ją wykorzystano. Niestety jest jak jest. Rozgrywka okazała się zwyczajnie bezbarwna, a klimat pogromców wyparował jak ektoplazma na gorącym, blaszanym dachu.
Ocena: 3,5
---
Plusy:
Minus: