Hardspace: Shipbreaker – recenzja. Artyzm kosmicznej rozbiórki
Powiem tak, żółtodziobie: choć na każdym kroku grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo, okazjonalne odwalenie kity to w tym zawodzie normalka. Jeśli już masz się czegoś bać, to korporacji, która trzyma nas wszystkich za jaja i potrząsa nami jak chodzącą sakiewką.
Zakładam, że czytałeś te wszystkie papiery, które podsunęli ci do podpisania, więc nie będę ci truł o BHP. Słuchaj, dostaniesz palnik plazmowy i zaczniesz ciąć korpusy złomowanych statków pod presją czasu – wiadomo, że raz czy dwa wiązka pójdzie obok spojenia i rozszczelni wnętrze albo iskry polecą prosto na zbiornik z paliwem. Podmuch pchnie cię prosto do pieca, porazi cię goły generator, zamrozi chłodziwo albo wyparujesz, bo w zaklinowanym reaktorze stopi się rdzeń, a tobie będzie się wydawało, że zdążysz go przepchnąć przez krzywo powycinane otwory. Zdarza się.
Lynx codziennie robi kopię zapasową twojego DNA, więc bez nerwów – raz-dwa poskładają cię na nowo i wpuszczą z powrotem do doku. Oczywiście zapłacisz za to z własnej kieszeni, ale jeśli tak jak my wszyscy nie masz w portfelu nic prócz gigantycznego długu do odpracowania za transport, szkolenie, wynajem kajuty i sprzętu czy co tam jeszcze sobie korporacyjne papugi wymyśliły, to i lżej się z tym żyje. Nie, „lżej” to złe słowo. Po prostu ciężar istnienia przytłacza o tę odrobinę mniej. Ale to zawsze coś, prawda?
Kontrolowana rozbiórka
Dobra, podstawy. Palnikiem tniesz, chwytakiem łapiesz, co odetniesz, i wrzucasz to, gdzie trzeba. Większość tych wraków pospinano od środka spoiwami – te są żółto-czarne. Przetnij odpowiednie, a płyty kadłuba same odfruną. Czasem sytuacja będzie wymagać rzeźbienia bezpośrednio w metalu, żeby wyciąć dziurę, więc działaj ostrożnie. Anteny, światła i inne drobne elementy łapiesz chwytakiem i odrywasz na żywca. Proste i przyjemne – sam zobaczysz, że rozbieranie statku element po elemencie to supersatysfakcjonująca sprawa. Przynajmniej tak długo, jak firma nie zacznie ci proponować robót o wyższym poziomie niebezpieczeństwa. Najpierw dadzą ci truchła zapowietrzone. Przetniesz nie tam, gdzie trzeba, i w najlepszym przypadku strumień uciekającego powietrza porozrywa maszynie wnętrzności. W gorszym – śluza wbije ci się w pysk i będziesz kolejne 100 tys. w plecy za wydrukowanie nowego... ciebie.
Potem dojdą systemy bezpieczników elektrycznych, niespuszczone z rur paliwo, silniki, które będziesz musiał najpierw podpalić, żeby je rozebrać, czy reaktory drugiego stopnia, ale z nimi to już zupełnie nie ma zabawy. Słyszałem też o wrakach, których nikt nie chce ruszać. Ściąganych, wiesz, z najdalszych rubieży. Mówią, że straszą w nich duchy. Jest w czym zanurzyć łapy. Tylko pamiętaj, jeśli wybrałeś standardową ścieżkę kariery, twoje codzienne zmiany będą trwały równo kwadrans. Ani minuty więcej. To i tak wystarczająco długo, żebyś na początku musiał wracać do śluzy po uzupełnienie tlenu (też płatne, a co myślałeś?). Nie powiem ci, ilu widziałem żółtodziobów, którzy wleźli na pokład transportowca, zaczęli ciąć od środka, pomieszały im się kierunki i zgubili się w środku bez powietrza. Trzy czwarte pierwszych zgonów to uduszenia. Tak pi razy oko.
Proletariat górą
Jeśli jesteś chętny, masz też opcję poprowadzenia kariery na zasadzie „otwartych zmian” – bez upływu czasu i konieczności uzupełniania powietrza. Możesz także znacznie utrudnić sobie życie pracownika. Co kto lubi, ja tam szanuję każdą osobę, która z własnej woli się tu pojawia, wstaje rano i idzie do roboty. Ba, popracuj trochę, zdobądź doświadczenie, a czeka cię sława w cotygodniowych zmaganiach z innymi krajaczami o najskuteczniejszą rozbiórkę. I wiesz, sama robota nudna nie jest, bo stale coś trzeba badać, ciąć, popychać lub podłączać pod samościągające pęta, które odwalą za ciebie kawał roboty z odsyłaniem paneli do pieców. Niektórzy mówią, że prawdziwa zabawa zaczyna się po otrzymaniu dostępu do ładunków wybuchowych, ale – tak między nami – jak dla mnie to banda narwańców niewiedząca, co to subtelność.
Rodzajów wraków, które przewiną się przez twój dok, nie ma aż tak znowu wiele – po kilkunastu godzinach poznasz większość z nich bardzo dobrze i część roboty zaczniesz wykonywać na pamięć. Ale spokojnie, dotrzymamy ci towarzystwa. Jest nas tu więcej, chętnie odzywamy się przez radio, żeby zabić ciszę w eterze. Zwłaszcza gdy przychodzi do narzekania na Lynx, naszego miłościwie panującego pracodawcę. Słyszałem – ale nie mów nikomu – że kilkoro z krajaczy rozważa pomysł założenia związku zawodowego. Szczególnie tych dwóch ostatnich słów nie wypowiadaj na głos. Nawet o nich nie myśl – cholera wie, gdzie te cholerne skorumpiaki z zarządu mają swoje czujki. Jak chcesz się koniecznie czymś zająć, szukaj pozostawionych we wrakach dysków z danymi – zdziwisz się, jakie rzeczy ludzie potrafią do siebie nawzajem wypisywać w XXIII wieku.
Gitara dobrem powszechnym
I to tyle, co ci mogę powiedzieć, żółtodziobie. Miej szeroko otwarte oczy. Podczas roboty jest na co popatrzeć, ale jakkolwiek malownicze wydają się pióropusze iskier podczas cięcia, nie kieruj ich tam, gdzie nie powinieneś. Słuchaj też uważnie tego, co się dzieje dookoła. Na co dzień puszczamy naszym kumplom muzykę – wiesz, americana, blues, folk, same smakowite kawałki. Gdzieś tam na Ziemi można nawet winyl z nimi dostać – nie żebyś wiedział, co to winyl. Ale wsłuchaj się uważniej, a zauważysz, że gdy system wykryje, iż zbliżasz się do niebezpieczeństwa, z głośników polecą zupełnie inne, ostrzegawcze nuty. Wierz mi, uratuje ci to kiedyś życie albo dwa.
Dobra, dosyć paplania. Wciskaj się w kombinezon, ładuj tlen i paliwo do dysz manewrowych, rozgrzewaj palnik. I głowa do góry – jeśli spodoba ci się twoje pierwsze 15 minut, to jeszcze trzeba cię będzie z doku siłą wyciągać. To naprawdę niezła robota.
W Hardspace: Shipbreaker graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Tak to wygląda, kiedy za „symulator pracownika” zabierają się artyści i pasjonaci. Blackbird Interactive znalazło fantastyczny temat na grę, obudowało go znakomitym silnikiem fizycznym i okrasiło nieprzeciętną oprawą, dając nam Hardspace’a: Shipbreakera. Aż się chce lecieć do takiej pracy.
Plusy
- satysfakcjonująca rozbiórka
- nieprzeciętny silnik fizyczny
- dobrze wygląda i fantastycznie brzmi
- wystarczy na ponad 20 godzin
Minusy
- niewielka losowość rozkładu wnętrz statków
- 15 minut na zmianę to ciasny przedział
Czytaj dalej
Autor tekstów różnych. W tym książek. Fan żółwi, muzyki filmowej i wszystkiego, co kosmiczne. Swoje politechniczne wykształcenie przekuł w artykuły dla czasopisma CD-Action, w którym jako redaktor przez wiele lat realizował swoje pasje grania i pisania. Obecnie pracuje w Techlandzie jako Quest Designer.