1
15.04.2024, 13:00Lektura na 6 minut

Harold Halibut to rzemieślnicze arcydzieło, ale brakuje mi w nim gry [RECENZJA]

To bez dwóch zdań gra wyjątkowa – Harold Halibut łączy elementy animacji komputerowej oraz poklatkowej z ręcznie wykonanymi modelami postaci i lokacjami. I choć gdy pierwszy zachwyt nad oprawą opadnie, pozostaniemy – w dużej mierze – z nieco za długim interaktywnym filmem, to i tak naprawdę warto przeżyć tę przygodę.


Tomasz „Ninho” Lubczyński-Wojtasz

Początki produkcji sięgają 2012 roku – zrodziła się z miłości do animacji poklatkowej i gier opartych na narracji. Niedługo później twórcy zaczęli ręcznie budować makiety lokacji i przygotowywać modele postaci, aż wreszcie w 2021 w całość tchnięto życie (za sprawą m.in. fotogrametrii) i zaprezentowano w trakcie E3. I choć zapowiedź, jakoby gra miała zadebiutować „wkrótce”, ostatecznie oznaczała niemal trzyletnie oczekiwanie, to efekt końcowy sprawia, że było warto. Nawet jeśli gry w grze znajdziemy tu relatywnie niewiele.


Z deszczu atomówek pod rynnę

Akcja Harolda Halibuta rozgrywa się na statku kosmicznym Fedora 1, który ponad 200 lat wcześniej opuścił targaną konfliktami, znajdującą się na granicy wojny nuklearnej Ziemię. Wszystko po to, by zapewnić rasie ludzkiej przetrwanie. Pech jednak chciał, że zamiast wylądować na zdatnym do zamieszkania ciele niebieskim, podróżnicy trafili do głębokiego oceanu planety o atmosferze niesprzyjającej życiu. Rozbitków czekała więc wegetacja pod wodą. I choć trzeba przyznać, że urządzili się całkiem nieźle, to nigdy nie porzucili marzeń o wydostaniu się z powrotem na orbitę, poszukaniu szczęścia gdzieś indziej i ponownym rozkwicie.

Harold Halibut
Harold Halibut

Tytułowy bohater gry, Harold, to przedstawiciel pokolenia urodzonego już pod powierzchnią. Niezbyt roztropny, nieodnajdujący się w społeczeństwie prosty mężczyzna pracuje jako laboratoryjny pomocnik głównej naukowczyni statku, Jeanne Mareaux, która przewodzi działaniom mającym na celu przygotowanie planu ucieczki z nieprzyjaznej planety. I choć kobieta jest dla niego przyszywaną matką, to podobnie jak zdecydowana większość najważniejszych osobistości Fedory 1 spotykanych na naszej drodze traktuje protagonistę jak ograniczonego „statkowego głupka”, chłopca na posyłki, wręcz popychadło. Wiele postaci okazuje się tak bardzo zaaferowanych swoimi DUŻYMI sprawami, polityką, badaniami czy pracą, że przestają zauważać i słuchać Harolda w momencie, gdy ten nie jest im już dłużej potrzebny. Warto zaznaczyć jednak, że sami zdają się tego nieświadomi, zawsze zachowują się wobec niego nad wyraz uprzejmie, niejako wykorzystując dobroduszność chłopaka.


Przynieś, wynieś, pozamiataj

Życie sterowanego przez nas bohatera zmienia się diametralnie, gdy podczas rutynowego czyszczenia filtrów odkrywa on bardzo nietypowy powód zatkania tychże. Więcej nie napiszę, by nie popsuć przyjemności z poznawania meandrów fabularnych. Bo choć historia sama w sobie nie jest nadzwyczaj skomplikowana, to okazała się wciągająca i okraszona sporą dozą nienachalnego humoru.

Harold Halibut
Harold Halibut

Opowieść szybko jawi się jako najmocniejsza, obok oprawy, strona gry. Sam scenariusz to jednak dopiero połowa sukcesu, bo na dobrą sprawę plejada nietuzinkowych mieszkańców Fedory, stosunki między nimi panujące, a także społeczeństwo statku jako całości – z jego obyczajami i prawami – sprawiają, że zwyczajnie chce się wierzyć w ten miniaturowy świat.

Tym bardziej więc szkoda, że rozgrywka sprowadza się w dużej mierze do chodzenia i rozmawiania z innymi postaciami, twórcy nie pokusili się o zagadki czy cokolwiek pozwalającego nazwać Harolda Halibuta czymś więcej niż interaktywnym filmem. W dodatku brakuje tu miejsca na jakąkolwiek pomyłkę ze strony gracza, nie sposób zrobić czegoś w inny sposób niż z góry przewidziany. Dlatego też gdy rozwój akcji zwalnia, nie ma niczego, co podtrzymałoby zainteresowanie. Wszystkie zadania sprowadzają się do tego samego schematu, a co za tym idzie – w trakcie trwania gry pojawia się kilka dłużyzn, których nie osładzają nawet zabawne dialogi.

Harold Halibut
Harold Halibut

I choć momenty wolniejsze są jak najbardziej umotywowane, bo ukazują normalne życie na statku, uwiarygadniając go w oczach odbiorcy, to przydałoby się jakieś urozmaicenie gameplayowe. Daleki jestem wprawdzie od uznania obranej formy rozgrywki za chybioną, jednak format ten wyczerpuje się relatywnie szybko i zwyczajnie nudzi, o ile akurat wątki fabularne nie nabierają rozpędu. Reasumując, produkcji Slow Bros. dobrze zrobiłoby skrócenie o minimum jedną czwartą. Przejście całości zajmuje bowiem ok. 12 godzin, a efekt „wow” w kontekście oprawy mija gdzieś w połowie.


Klatka po klatce

Szczególnie że wciąż biegamy po tych samych – większych lub mniejszych – lokacjach. Tych pojawiło się w grze dziewięć, każdą odwiedzamy parędziesiąt razy, a wszystkie są miniaturowymi dziełami sztuki. Podczas pierwszych minut zabawy co i rusz korzystałem z lewego spustu pada, odpowiedzialnego za zbliżenie, by podziwiać stworzone ręcznie otoczenie. Nie sposób opisać wrażenia, jakie robi połączenie modelarskiego rękodzieła z animacją poklatkową, trzeba to zobaczyć na własne oczy, najlepiej w trakcie grania w Harolda Halibuta.

Harold Halibut
Harold Halibut

Równie ważny, jak to, co widzimy, jest sposób prezentacji. Choć przez większość gry kamerę mamy ustawioną z boku, to twórcy bawią się formą – niektóre pomieszczenia zwiedzamy zza szyby, po wejściu do innych format wyświetlania obrazu zmienia się na 4:3. Dopełnia to nietypowej filmowości doznania, przywołującego na myśl choćby twórczość Wesa Andersona.

W tyle nie pozostaje reszta oprawy. Muzyka jest oszczędna, nie pojawia się często, ale gdy już wybrzmiewa, robi to w nienachalny, podkreślający scenę sposób. Dubbingowi również nie można niczego zarzucić, wzmaga jedynie poczucie obcowania z prawdziwym, żywym światem. Światem, w którym nie brakuje mniejszych lub większych błędów. Drobnicę w postaci przenikających się modeli czy momentami koślawych animacji mogę wybaczyć. Niemniej zdarzające się sporadycznie automatyczne pomijanie całych dialogów irytowało mnie bardzo mocno, bo zmuszało do wczytywania wcześniejszych sejwów, by móc zrozumieć „przekliknięte” wątki.


Brawa, aplauz, owacje na stojąco

Wszelkie problemy gasną jednak w kontekście ogromu pracy, jaką Slow Bros. włożyło w stworzenie tego wyjątkowego dzieła. Dzieła, w którym czuć miłość do staroszkolnych przygodówek, a także ogromną pasję do tego projektu. Takich gier się już dzisiaj zwyczajnie nie robi: powolnych, nastawionych na atmosferę, bawiących się formą, będących, nie boję się tego określenia, prawdziwym rzemiosłem, nie kolejnym „open worldem” wypuszczonym z taśmy produkcyjnej. I choćby za to Haroldowi Halibutowi należy się najwyższe uznanie. Może i mało tutaj gry w grze, może nie wszystko zadziałało, jak należy, ale przeżycie, jakim okazało się obcowanie z tym tytułem, było magiczne na wielu poziomach.

Harold Halibut
Harold Halibut

Najważniejsze pytanie pozostało jednak wciąż bez odpowiedzi: Czy ta produkcja obroniłaby się bez wyjątkowej formy jej podania? Mogę bez krzty wątpliwości odpowiedzieć, że tak. Nawet jeśli wciąż nie mam pewności, czy to bardziej gra, czy interaktywny film.

W Harolda Halibuta graliśmy na PS5.

Ocena

Wykorzystanie animacji poklatkowej oraz ręcznie tworzonych modeli postaci i lokacji sprawia, że obcowanie z Haroldem Halibutem to wyjątkowe przeżycie. Mogłoby być jednak krótsze i nieco bardziej interaktywne.

8
Ocena końcowa

Plusy

  • animacje poklatkowe
  • ręcznie stworzone modele postaci i lokacje
  • dobry scenariusz z nietuzinkowymi bohaterami

Minusy

  • drobne bugi i glitche
  • za mało gry w grze
  • brak możliwości zapisu w dowolnym momencie
  • zbyt długa (jak na to, co oferuje rozgrywka)


Czytaj dalej

Redaktor
Tomasz „Ninho” Lubczyński-Wojtasz

W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.

Profil
Wpisów734

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze