Horizon Forbidden West – recenzja. Zakazany Zachód gościnny dla pecetowców

W obecnych realiach wizyta drugiej części przygód Aloy na komputerach była oczywistością, ale fakt, że doszło do niej raptem dwa lata po debiucie na PS5, pozytywnie mnie zaskoczył. Po „blaszaną” edycję sięgałem jednak ze sporymi obawami. Ostatnio z portem gry Sony miałem bowiem styczność przy okazji nieszczęsnego The Last of Us. Wcześniej ukazał się co prawda cały szereg względnie bezproblemowych produkcji i logika podpowiadała, że jedna spektakularna katastrofa niekoniecznie musi przerodzić się w trend, lecz mimo to pozostawałem nieufny. Na domiar złego kod na Forbidden West przysłano mi niesamowicie późno, w dodatku zabezpieczony tak, by dało się z niego skorzystać dopiero po premierze. Podobne zagrywki ze strony wydawców rzadko oznaczają dobre wieści, na szczęście w tym przypadku obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione.
Piękny zachód
Sony do roboty nad wersją PC zaprzęgło firmę Nixxes, znaną z portowania rozmaitych gier i zazwyczaj dobrze wypełniającą swoje obowiązki. Próby trzymania was w niepewności i tak skutecznie zrujnował tytuł tego tekstu, więc od razu wyjawię, że Holendrzy ponownie nie zawiedli. Grałem w rozdzielczości 3440 × 1440 na komputerze wyposażonym w RTX-a 3080, i7-12700K oraz 32 GB RAM-u. Zdecydowałem się przy tym na „jakościowy” DLSS oraz najwyższe ustawienia graficzne, przekraczając tym samym ich zalecany dla podobnego sprzętu poziom.

Mimo to Forbidden West utrzymywało z reguły ok. 80-90 klatek na sekundę (z okazjonalnymi odchyleniami w obie strony), co uznaję za wynik wielce zadowalający. Najgorsze, co mnie spotkało, to stosunkowo rzadkie spadki poniżej „pięćdziesiątki”, przy czym miały one miejsce głównie w miastach bądź lokacjach pokrytych dużą ilością powiewającej na wietrze roślinności.
Rozrzucane hojną ręką dekoracje, szalejące snopy świateł, dynamiczne cienie czy gęste kłęby dymu to wszakże wymagające środowisko nawet dla najpotężniejszych komputerów, a mój już się do takowych nie zalicza. Ujmę to tak: wziąwszy pod uwagę konfigurację, na której grałem, oraz fakt, że na maksymalnych ustawieniach Forbidden West to jedna z najpiękniejszych produkcji dostępnych obecnie na rynku, zdecydowanie nie ma się czego czepiać. Tym bardziej że w razie problemów można przecież skorzystać z rozsądnie rozbudowanego menu opcji graficznych i gdzieniegdzie spuścić nieco z tonu.
Zabawa na pececie ma też tę zaletę, że choć przez większość czasu grałem padem od Xboksa – tak mi po prostu było wygodniej – w razie potrzeby w mgnieniu oka przełączałem się na klawiaturę i mysz. Przydawało się to głównie w trakcie starć z bossami zmuszających do porzucenia bezpiecznych krzaczorów i błyskawicznego celowania w niewielkie, wrażliwe punkty. W przypadku szybszych robotów nie jest to wcale takie łatwe, nawet uwzględniając możliwość chwilowego spowolnienia czasu. Osoby gardzące skradaniem się i zawsze walczące z otwartą przyłbicą mogą w związku z tym zechcieć na stałe postawić na gryzonia, co zdaje się całkiem sensownym wyborem. Jedyny problem polega na tym, że nie wszystkie klawisze da się przepisać. Z jakiegoś powodu TAB „na sztywno” odpowiada za mapę, choć u konkurencji służy zazwyczaj do wywoływania menu broni. Domyślam się, że początkowo może to być trochę irytujące.

Okruchy postępu
Jeśli chodzi o samą grę, szczegółowe opisywanie konkretnych elementów rozgrywki w przypadku dwuletniego bądź co bądź tytułu (zrecenzowanego przez nas TUTAJ) nie ma większego sensu, ale jakaś krótka refleksja na ten temat mimo wszystko się wam należy. Zacznijmy od tego, że „jedynkę” uznaję za rzecz dobrą, ale daleką od wybitności. Ot, typowa solidna produkcja z otwartym światem. Niezły pomysł na realia, ciekawe w teorii mechanizmy walki i masa opcjonalnych zapychaczy dla wytrwałych. Sęk w tym, że pomijając punkt wyjścia, fabuła nie budziła większych emocji, podobnie zresztą jak poszczególni bohaterowie, z wyłączeniem być może Aloy.
Starcia również delikatnie rozczarowywały, ponieważ całe to „rozkawałkowywanie” robotów i żonglerka bronią oraz typami amunicji stanowiły w dużej mierze sztukę dla sztuki. Po cóż było kombinować, skoro najlepiej i tak sprawdzał się załadowany trzema strzałami łuk snajperski i stare jak świat celowanie w świecące punkty? Zadawane w ten sposób obrażenia z powodzeniem wystarczały, by błyskawicznie ubić większość wrogów bez przejmowania się odpornościami, podatnościami i całą resztą(*). Podsumowując: fajnie, ale tchu mi raczej nie zapierało.
(*) Przynajmniej na normalnym poziomie trudności, bo nie wykluczam, że na wyższych sytuacja wygląda nieco inaczej.

„Dwójkę” można określić słowami „więcej tego samego, tyle że w nieco wyższej jakości”. Postęp, choć zauważalny, nie jest przy tym w żadnym razie oszałamiający. W oczy rzucają się np. nieco lepiej napisane postacie – wciąż nie zapamiętam raczej nikogo na dłużej, ale przynajmniej siedząc przed monitorem, czułem się w miarę zainteresowany tym, o czym bohaterowie paplają. Stanowi to w dużej mierze konsekwencję naturalniejszych dialogów, a przede wszystkim licznych, świetnie wyreżyserowanych przerywników filmowych. W kwestii rozgrywki warto zwrócić uwagę m.in. na rozbudowany system rozwoju protagonistki, sporo umiejętności aktywnych oraz kilka nowych zabawek, w tym wyszukany „lotniospadochron”.
U Aloy po staremu
Pomijając powyższe wyjątki, Forbidden West to niemal ta sama gra co poprzednio, choć mam wrażenie, że daje nieco mniejszą swobodę w eksploracji. Zazwyczaj ignoruję główny wątek tak długo, jak to tylko możliwe, i w pierwszej kolejności zaliczam „poboczniaki”, tutaj jednak musiałem porzucić przyzwyczajenia. Twórcy co chwila zawracali mnie z wybranej ścieżki z powodu braku odpowiedniego narzędzia. W Zero Dawn również się to zdarzało, tyle że znacznie rzadziej. Mam świadomość, że to dość niszowy problem, ale dziwi mnie, iż w gatunku, który z samej swej natury powinien promować kręcenie się gdzie oczy poniosą, wprowadzono tak surowe ograniczenia.

Jeśli chodzi o walkę, większość broni wciąż wydaje mi się bezużyteczna, lecz „snajperka” przestała aż tak wyraźnie dominować nad resztą. Nie zmienia to faktu, że jak dla mnie mogłoby nie istnieć nic poza włócznią oraz łukami w wariantach zwykłym i wyborowym, co najwyżej z kilkoma różnymi rodzajami pocisków. Od wielkiego dzwonu zdarzało mi się jeszcze wyciągać z sakwy miotacz oszczepów. Nie wykluczam wszakże, że to kwestia indywidualnego podejścia i wy znajdziecie zastosowanie również dla reszty sprzętu. Tak czy inaczej, walczy się całkiem nieźle, po prostu ten element rozgrywki nigdy nie był w Horizonach tak przełomowy, jak gdzieniegdzie sugerowano. Podobny wniosek można zresztą wysnuć w zasadzie o całej produkcji: jest przyjemna, satysfakcjonująca i porządnie wykonana, jednak bynajmniej nie nowatorska. Pytanie tylko, czy wszystkie gry koniecznie muszą takie być. Ja w każdym razie przygodę z Forbidden West uważam za zadowalającą, ale na pewno nie zachwycającą.
A jednak można!
Na koniec chciałbym jeszcze pochwalić polski dubbing, który jak zwykle wyszedł Sony co najmniej dobrze. Dawno już minęły czasy, gdy wyczynów naszych aktorów nie dało się słuchać, i najwyższa pora zacząć ich wreszcie doceniać. Julia Kołakowska-Bytner jako Aloy wypada znakomicie (podobnie jak w „jedynce” zresztą), a i większości pozostałej obsady nie sposób wiele zarzucić, choć gdzieniegdzie drewnem jeszcze oczywiście trochę zawiewa. Jeśli wciąż gracie tylko po angielsku, sprawdźcie, a nuż i wam się spodoba. Przy okazji zauważycie co prawda, że treść nagrań i napisów w naszym języku regularnie się ze sobą rozjeżdża, ale ważne, że sens pozostaje ten sam. Skoro już mowa o strawie dla ucha, Forbidden West oferuje kilka pięknych utworów muzycznych, wraca też zachwycający motyw główny z Zero Dawn.

Pecetowa wersja Forbidden West wypada więcej niż zadowalająco. Owszem, potrafi być wymagająca dla sprzętu, a animacja gdzieniegdzie chrupie, ale wziąwszy pod uwagę wyśmienitą grafikę i ogólną stabilność, nie ma powodów do szczególnego marudzenia. To zdecydowanie inna liga niż The Last of Us, które w okolicach premiery na „blaszakach” było w zasadzie szrotem. Sama gra… cóż, nikogo raczej nie zachwyci masą świeżych pomysłów, jednak jeśli ktoś ma ochotę pobiegać jeszcze trochę po otwartych światach, tutejszy wydaje się całkiem rozsądną propozycją.
PS W skład edycji PC wchodzi fabularny dodatek Burning Shores.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
29 odpowiedzi do “Horizon Forbidden West – recenzja. Zakazany Zachód gościnny dla pecetowców”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Chyba się wezmę, jak skończę trylogię Bioshocka i Atomic Heart 😉
BTW, to drugie na Steamie jest za 104 zł 🙂
No ale jak to? Przecież kupując Atomic Heart wspierasz „Sam Wiesz Kogo” 😉
Nie rozumiem jak w tych czasach można grać w kacapskie produkcje. Ja mam listę twórców z tego chorego kraju wstawioną na ban listę, aby przez przypadek czegoś od nich nie kupić. Także tych co cwaniacko próbowali uciekać z firmami na Cypr…
ach szkoda gadać.
A jeździsz na ruskim paliwie i używasz elektronicznych podzespołów do wyprodukowania których Chińczycy wykorzystali ruskie surowce? Czy oj tam oj tam? 😀 Mam w dupie gadanie ludzi pokroju jak Ty 😉
No i widzisz Krzolwik, skoro nie da się ZAWSZE być przyzwoitym, to znaczy, że nie warto NIGDY takim być, kolega ci wyjaśnił 🙂
Towarzyszu „Aktywiszcze”, jest różnica pomiędzy
1.) „Mam wszystko w odwłoku – ja chcę się tylko bawić i jedynie moja frajda ma znaczenie”
a
2.) „Świat jest mocno skorelowany i zglobalizowany, przez co wiele dziedzin naszego życia wpływa w ten czy inny sposób na inne gospodarki świata”
Ale narracja i propaganda godna typowego kacapskiego stworka.
Cóż za piękne odwrócenie uwagi od osobistego dokładania się do zbrodniarza 😉
Patos jak w grach Bethesdy + „korelacja” + i przewidywalna kontra w postaci nazwania mnie onucą, chociaż szanuję za bardziej wymyślny epitet 😀
O Tybet też walczyłeś z przedmiotami w koszyku na Aliexpress? 😀
Nie zaglądam ludziom w metryki, nie interesuje mnie czy ktoś się urodził w Rosji, brał udział w morderstawach na Irakijczykach, Wietnamczykach, Japończykach – jako obywatel USA, czy nie pomógł nam w ’39…
Ponoć ta gra jest bardzo dobra, kupienie jej nie jest wyznacznikiem moralnym – no może dla was, żyjących w bańce nowoczesności.
Wyobraź sobie mój kompletny brak zaskoczenia, że zupełnie nie rozumiesz różnicy między rzeczą, na którą masz wpływ (decyzja o kupnie dobra luksusowego, o którym wiesz, że bezpośrednio wspiera finanse Kremla), a rzeczą, na którą wpływu nie masz (rzeczone paliwo, węgiel, cokolwiek znajdującego się w ogólnoświatowym łańcuchu dostaw, a jest niezbędne do codziennego funkcjonowania). Ale miejsce na slogan o „bańce nowoczesności” zawsze się znajdzie, peak gamer brain ;-).
Q, ale czemu? Czemu musisz kupować ruskiego diesla?
Przecież możesz jeździć elektrykiem. Serio pytam. Akcesoria też możesz kupić amerykańskie, jeśli nie przeszkadza Ci fakt, ile krajów zbombardowali. Wiem, że standardowo szukasz winy we mnie, ale może by tak popatrzeć na siebie? Chociaż czasem?
Ok, widzę, że nie zrozumiałeś, ale nie martw się, mogę powtórzyć: zupełnie nie rozumiesz różnicy między rzeczą, na którą masz wpływ (decyzja o kupnie dobra luksusowego, o którym wiesz, że bezpośrednio wspiera finanse Kremla), a rzeczą, na którą wpływu nie masz (rzeczone paliwo, węgiel, cokolwiek znajdującego się w ogólnoświatowym łańcuchu dostaw, a jest niezbędne do codziennego funkcjonowania).
Daj sobie kilka godzin, może zaskoczy 😉
ok, odezwę się po świętach 😉
Wesołych!
Wzajemnie!
Wesołych Świąt!
I tym samym wyszliśmy na tych starych wujków co przy stole gadają o polityce, ale ogólnie jest spoko 😀
Dokładnie! 😀
Hue hue
@Aktywiszcze, ale to przecież Ty się mylisz, bo qlotzuś i banda podążających za modnymi trendami w necie tak powiedziała. Jak za rok to USA czy Azerbejdżan będzie „tym złym”, to wtedy „remember no russian” i będą wiali chorągiewką „swoich” poglądów w tę stronę, historia się nie liczy, liczą się trendy, no czego nie rozumiesz? XD
Jak łaskawie nam qlotzeck odpisze to wejdzie znowu ubliżanie co do „ilości iq w nicku”, bo wiadomo, takie lewe osobniki nie potrafią wymyślić nic nowego, tylko powielać to co już było i to niszczyć xD
Widzimy się po świętach, wesołych! XD
Coż… Biorąc pod uwagę że są święta, już więcej nic nie napiszę 😀 No może poza tym, że lubię Was wszystkich bardzo i możliwość dyskusji z Wami. Tobie też wesołych świąt i uważaj, bo Cormac nie lubi takich komentarzy, sam wiem najlepiej bo to chyba moje 4. konto. Zawsze za to samo – czyli za niewinność 😉
Bardzo wyważony, merytoryczny i rzeczowy komentarz, jak zwykle u Dantego, winszuję.
PS Ale dobrze wiedzieć, że jak zakłuło sto lat temu, tak do dzisiaj piecze :->
Jak zwykle bardzo pseudo inteligentna i pełna konfabulacji wypowiedź qlotza xD
Nie wiem jak ten człowiek może myśleć, że kiedyś komukolwiek dopiekł, gdy „dopieczenie” kogoś podłączonego do neta 24/7 raczej świadczy o tym, że wygrałeś, ale ok, jak wspominałem kiedyś, żyj dalej w swoim świecie, gdzie jesteś najmądrzejszy i znasz wszystkie odpowiedzi. Bardzo łatwo jest tak myśleć, gdy nigdy nie wychodzisz z piwnicy xD
A i jeszcze one more thing, posiadanie dobrej pamięci to obiektywnie zaleta, a nie wada, więc to, że pamiętam jakie głupoty piszesz (w sumie to jednocześnie błogosławieństwo jak i przekleństwo xD) nie świadczą, że komuś dopiekłeś. Jak wyjdziesz kiedyś podotykać trawy i odwiedzisz psychologa/psychiatry to może wyleczą cię z tych konfabulacji xD
Wszedłem jeszcze raz z ciekawości, ale teraz już serio, do po świętach! XD
@Aktywiszcze
Onuca wykryta :v
@Dante14
Zapytałbym o jakieś szczegóły tych głupot, które rzekomo wypisuję, bo na razie w świecie konfabulacji poruszasz się ty, więc nie mam do czego się odnieść. Ale nie dziwi mnie to, jak mam być szczery – nawet to przekręcenie nicka po raz n-ty biorę raczej za objaw braku umiejętności przepisania go poprawnie, a nie złośliwość (podpowiem, możesz użyć kombinacji ctrl+c po zaznaczeniu trudniejszego tekstu, jest łatwiej).
PS Ale doceniam zarzut „jesteś głupi, bo wiesz więcej ode mnie”, jest dość oryginalny.
Lol, to nie ja zacząłem od „przekręcania” nicku, ale nie miałem z tym problemu, ale nagle ciebie boli jak ktoś zrobił to samo z twoim xD
Dzięki za radę, nie skorzystam, bo piszę na telefonie – wiesz, takie urządzenie, które pozwala wyjść NA ZEWNĄTRZ xD, a ty jak widać przykuty do komputera w piwnicy dalej (nie potrafisz sobie wyobrazić, że ktoś może nie być jak ty 24/7 w necie, dlatego piszesz o skrótach klawiszowych, których na innych urządzeniach nie ma XD).
Teraz ja dam radę – wyjdź może czasem i serio podotykaj trawy – rozpłaczesz się jak Roma Gąsiorowska w „Sali samobójców” w końcowej scenie (sorry za spojler) w swego rodzaju katharsis.
To PS, to kolejna konfabulacja, bo nigdy w życiu nie oskarżył bym ciebie, że „wiesz więcej” xD
Narka, dzielny wojowniku klawiatury xD
Wow, rzadko zdarza się, że kogoś aż tak dogłębnie zaboli, co mu napiszę w komentarzu, że wpada w tak absolutny szał emotikonek i projekcji – wycziluj bracie, skorzystaj z własnej rady, wyjdź na zewnątrz, pooddychaj. Wiosna, będzie dobrze, dla kolan na pewno nie jest za późno!
Projekcja to jest to, że czytasz mój komentarz „pełen” emotikonek tak jak w tej chwili ty się czujesz – czyli jeśli uważasz, że jestem rozemocjonowany to znaczy, że to ty właśnie tak się zachowujesz – to jest właśnie projekcja bracie, czyli narzucanie na kogoś własnego stanu emocjonalnego i dobrze, że się przyznałeś jak bardzo cię boli xD
Myślałeś, że nauczyłeś się nowego słówka, a tu klops. No cóż, przynajmniej próbowałeś xD
Smutny człowieczek jesteś (nie, tutaj nie ma mojej projekcji, jestem tego świadomy xD)
i dla ciebie niestety za późno. Narka ;*
Ja mam jeszcze zaległego Horizon Zero Dawn, ale chciałbym w tym roku go już skończyć. To, że druga część wyszła na PC (i to tak szybko) uważam za bardzo miłą niespodziankę.
Jedynka nastawiła mnie bardzo optymistycznie do kontynuacji, top open world w moim prywatnym rankingu.
Świat rzeczywiście interesujący. Tylko niestety zadania poboczne zupełnie położyli, szczególnie jeśli chodzi o dialogi, bo to jedna z zaledwie 2 gier, w jakich nie zdzierżyłem i przeklikiwałem, bo nie zdzierżyłem. Poza tym, moim zdaniem, trochę zmarnowali potencjał fajnej bohaterki, bo było widać, że Aloy parę razy ładnie potrafiła kogoś opieprzyć, ale w zasadzie nie dostała nikogo,. z kim rzeczywiście mogłaby w jakimś dialogu rozwinąć skrzydła.
Ale ostatecznie platynę zrobiłem, a niedawno kupiłem też wersję GOG-ową z myślą o jeszcze jednym przejściu, więc jednak gra musiała mieć więcej zalet niż wad.
Z tymi zadaniami pobocznymi coś chyba jest na rzeczy, bo absolutnie żadnych nie pamiętam. Niemniej wyzwania na mapie robiłem dość chętnie.
Co do Aloy, to liczę, że w drugiej części dadzą jej trochę więcej charakteru, ale swoje zadanie jako przyjemnej protagonistki z ciekawym backstory spełniła elegancko. No i cudowna była Ashly Burch w tej roli.
Mam top jeszcze na konsoli playstation.