Hunted: Kuźnia Demona - recenzja
Hunted to próba wskrzeszenia popularnego niegdyś gatunku dungeon crawl, tyle że w nowoczesnej gry akcji. Zestawienie Gears of War z realiami dark fantasy brzmi ciekawie i w zasadzie takie też jest. Momentami. Przekonuje - CormaC.
Hunted: Kuźnia Demona
Platformy: PC, PS3, X360
Data premiery: już jest
Za Hunted: Kuźnia Demona odpowiedzialna jest ekipa inXile Entertainment dowodzona przez Briana Fargo – założyciela studia Interplay, które zapisało się złotymi zgłoskami w historii RPG (m.in. Baldur’s Gate i Fallout). Dziwić może więc to, że nowe dzieło Fargo to tylko prosta, liniowa gra akcji, w dodatku stojąca w rozkroku między koszem z supermarketu a wyższą półką.
Entliczek, pentliczek, na biuście rzemyczek
Bohaterowie Hunted to para najemników, która ze sztampą zrywa jedynie w taki sposób, że tym razem to muskularny najemnik (Caddoc) pełni w spółce funkcję głosu rozsądku, a zwiewna elfia łuczniczka (E’lara) przejawia zamiłowanie do rzezi i pożogi. Ona zresztą jest gwiazdą gry, i to nie tylko ze względu na słodką buzię i fatałaszki, które ledwo chronią jej kształtne ciało przed pożądliwym wzrokiem, że o ostrych przedmiotach nie wspomnę. Niestety twórcy nie potrafili wykrzesać między E’larą i Caddokiem żadnej chemii. Żarty są wymuszone, docinki blade, a dialogi rozczarowująco nijakie. Szkoda, bo udźwiękowienie jest całkiem przyzwoite.
Przygoda rozpoczyna się w momencie, gdy przed parą otwiera się portal, z którego wyskakuje niejaka Serafina (w tej roli Lucy „Wojownicza księżniczka” Lawless) – blada panna, która wcześniej nawiedzała Caddoca w snach. Zlecona przez nią misja stopniowo zataczać będzie coraz szersze kręgi i sprowadzi się oczywiście do uratowania świata poprzez eksterminację niemile widzianej (i mało zróżnicowanej) części jego populacji.
Łeeee... magiczne jakieś
Sposób mordowania zależny jest od tego, którą postacią postanowisz to robić (jeśli grasz sam, druga zawsze ci towarzyszy, przełączać bohaterów możesz zaś przy specjalnych obeliskach). Jeżeli zdecydujesz się na Caddoca, czeka cię zrealizowane poprawnie, acz niepowalająco, wyrzynanie wrogów wręcz. Ot, slasher, jakich widzieliśmy sporo, nieco toporny, pozbawiony wyróżniających się pomysłów i pazura, który sprawiłby, że walki byłyby naprawdę pasjonujące i satysfakcjonujące. Dlatego właśnie powinieneś wybrać E’larę i rozgrywkę, która niesie – przynajmniej w konwencji fantasy – powiew świeżości. Sam byłem zaskoczony tym, jak dobrze bawiłem się, zaliczając headshoty z łuku.
Obie postacie mają na podorędziu broń drugorzędną, którą posługują się z umiarkowaną skutecznością: elfka – miecz przydatny wtedy, gdy wróg podejdzie za blisko, jej partner zaś – powolną kuszę. Podczas przygody znaleźć można nowe wyposażenie, ale jego różnorodność rozczarowuje – rzadko kiedy trafia się broń warta podniesienia. Nawet egzemplarze magiczne – najczęściej stanowiące nagrodę za wykonanie pobocznego zadania (np. spenetrowanie okolicznych lochów połączone z rozwiązaniem prostej zagadki) najczęściej ignorowałem. Ich moc szybko się wyczerpuje, więc szkoda było mi porzucić bardzo skuteczną zabawkę konwencjonalną, by przez chwilę korzystać z potężniejszej zaklętej i potem długo nie znaleźć niczego wartościowego. Dopóki więc nie odblokuje się dodatkowego slotu na broń (po odszukaniu sześciu sekretnych lokacji – to jedno z wyzwań, które owocują różnorakimi bonusami), te w zamierzeniu łakome kąski bardziej irytują niż cieszą. Nie tak powinno to wyglądać w grze zakorzenionej w tradycji dungeon crawlingu.
Magią i mieczem – oryginalne
Caddoc i E’lara dzielą trzy zaklęcia magii bitewnej (choć rozwijają je osobno za znalezione podczas wędrówki kryształy). Oboje mają także po trzy indywidualne czary związane z używanym orężem. Dzięki magii Caddoc może m.in. unieść przeciwników w powietrze, by następnie E’lara zabiła ich np. przy użyciu wybuchających strzał. Ta nadprzyrodzona i nazbyt potężna zdolność elfki była zresztą jedyną, jakiej używałem (pozostałe rozwijałem dlatego, że i tak nie miałem co robić z kryształami).
Na średnim poziomie Hunted nie jest wymagający. Bardzo rzadko potrzebowałem podniesienia przez towarzysza, jeszcze rzadziej ginąłem. Z osłon korzystałem od czasu do czasu, w zasadzie bardziej dla frajdy i „wczuwki” niż z konieczności, bo równie dobrze sprawdzała się taktyka parcia przed siebie i szpikowania wrogów strzałami wypuszczanymi z szybkostrzelnego łuku. Amunicji nie brakowało mi prawie nigdy, choć nie przykładałem przesadnej wagi do celności. Nie trzeba też martwić się w bitewnej zawierusze o towarzysza, bo nie sposób go zranić – grając E’larą można więc śmiało wysadzać ziemię pod stopami Caddoca, by rozrzucić przeciwników, którzy go obleźli.
A skoro przy tym jesteśmy – rozczarowują walki z bossami. Podczas pierwszej twórcy najpierw pokazują obiecującego ogromnego pająka, by następnie zmusić cię do kilkusekundowej ucieczki (sprintem à la Gears of War) i ubicia paskudy kilkoma pociskami z balisty. Rachu-ciachu i do piachu. Bardzo słaba jest też niestety walka finałowa – pozbawiona krzty pomysłowości i emocjonująca jak korespondencyjna partia szachów z samym sobą.
W co-opie raźniej
Choć AI towarzysza jest bardzo przyzwoite (w zasadzie nie ginie, skutecznie walczy, korzysta z magicznych zdolności, wymienia broń na lepszą, podnosi cię, gdy padniesz), Hunted rozwija skrzydła, gdy gra się z drugą osobą w kooperacji – jednak bardziej ze względu na towarzystwo niż błyskotliwość trybu multi, który sprowadza się do „tego samego, ale we dwoje”. Wersja pecetowa oferuje zabawę przez sieć, nie posiada jednak obecnego dodatkowo na konsolach trybu rozgrywki na podzielonym ekranie. Szkoda, że nie przewidziano dołączenia drugiego gracza w dowolnym momencie – trzeba utworzyć sesję. Na PC problemem może być znalezienie chętnych do gry, ale przypuszczam, że w momencie, gdy czytacie te słowa, sytuacja jest lepsza, niż gdy ja testowałem Kuźnia Demona.
Nieporywająco
Pod względem wykonania Hunted reprezentuje stany średnie – nijakie wizje projektantów ubrano w niepowalającą grafikę i przeciętne animacje. W obu testowanych w redakcji wersjach (PC i X360) zdarzało się, że zaraz po załadowaniu sceny gra straszyła koszmarnymi teksturami, by dopiero po chwili zastąpić je ostrzejszymi (lecz wciąż przeciętnymi). W dodatku ustawienie detali oświetlenia na wyższe niż średnie skutkowało na moim pececie błędami w wyświetlaniu obrazu. Użytkownicy blaszaków będą też pewnie utyskiwać na interfejs przeniesiony żywcem z wersji konsolowej. Zdziwienie budzić mogą wymagania minimalne – w obliczu tego, jak Hunted wygląda, wynikają one zapewne z kiepskiej optymalizacji.
Po pierwszych kilkunastu minutach z Hunted nie spodziewałem się, że ostatecznie będę bawił się nieźle. Wystarczy trzymać się E’lary, by gra zapewniła 8-10 godzin przyzwoitej, choć nieporywającej rozrywki. Najlepiej oczywiście znaleźć kogoś do trybu kooperacji, z myślą o którym inXile projektowało swoje dzieło, ale wtedy jedna osoba musi zgodzić się na Caddoca i sztampową siekaninę. Cóż, przy obeliskach można przynajmniej zamieniać się postaciami..
Ocena: 6+
---------------------
Plusy:
Minusy: