Indika – recenzja gry. Uderza w Kościół i nie oszczędza Rosji
Za taką grę pokuta będzie sroga, jeśli nie skończy się na ekskomunice czy ostracyzmie. Indika celowo prowokuje, zadaje trudne pytania, rozważa wszelkie „za” i „przeciw”, by finalnie dokonać jasnego osądu religii. To za małe dzieło, by podpalić świat, ale na pewno wyciśnie piętno na rosyjskiej kulturze współczesnej i podrapie sumienie niejednego katolika.
Indika to zakonnica, która już chyba dawno przestała wierzyć w sens, nomen omen, wiary. Znalazła się w klasztorze przez splot tragicznych wydarzeń i tradycjonalistycznych reguł. Od samego początku zmaga się z brakiem szacunku ze strony pozostałych służebniczek Bożych, a szykany odpiera wewnętrzną modlitwą przypominającą raczej eskapistyczną nerwicę natręctw aniżeli szczerą rozmowę z Panem. Prowadzi za to dialog z kimś innym – diabłem. Ten nie tylko wodzi ją na pokuszenie, ale też konfrontuje z prawdą o sobie samej, w oślizgły i wyrachowany zarazem sposób. Szatan inteligent rodem z prozy Michaiła Bułhakowa czy Fiodora Dostojewskiego.
W grze niewiele czasu spędzamy w klasistowskim ucisku za klasztornymi murami. Po krótkim zarysie ponurej codzienności protagonistki uwikłani zostajemy w surrealistyczną podróż – niby kurierską, ale w gruncie rzeczy transformacyjną i emancypacyjną. W towarzystwie Złego oraz spotkanego na szlaku porywczego uciekiniera, mającego swoją gnijącą od dawna rękę za świadectwo cudotwórstwa, przebijamy się przez zaśnieżone rosyjskie wioski, klaustrofobiczne huty i fabryki oraz rusztowania cerkwi. Obserwujemy kraj wyczerpany, zamarły, pogrążony w marazmie, choć daleko mu do Mickiewiczowskiej lawy. To bardziej tykająca, skazana na wybuchnięcie bomba.
W pewnej scenie, podczas jednej ze światopoglądowych dysput, których tu pomiędzy sekwencjami logicznymi i zręcznościowymi (o nich później) naprawdę wiele, Indika przyrównuje cara do Boga. Zestawia monarchię absolutną z Kościołem, aby unaocznić, jej zdaniem, punkt wspólny obu tych podmiotów – negatywny wpływ na wolność i samostanowienie jednostki wywierany przez nieomylnego władcę.
I religijne dogmaty, i przedrewolucyjna Rosja są tu więc przez studio Odd Meter namiętnie biczowane. Te pierwsze bez hamulców i sentymentów (jako wróg numer jeden), ta druga z większym stonowaniem i żalem (głównie ze względu na fakt, że to koniec końców ojczyzna developerów, którą musieli opuścić i potępić). Przed odpaleniem gry musicie być więc gotowi na niewygodę, dyskomfort, ból i kontrowersje. W imię Ojca i Syna, i przekazu świętego.
Biedne istoty
Indika zawiera się w kulturowej trójcy. Po pierwsze to arthouse’owy film. Twórcy nie bali się przywołać w instrukcji dla recenzentów spisanej w formie 10 przykazań nazwisk współczesnych wizjonerów X muzy z Yórgosem Lánthimosem, Arim Asterem oraz Darrenem Aronofskym na czele. I rzeczywiście widać ich spuściznę. Gra w swojej scenografii ukrywa czytelne symbole, niczym „Faworyta” albo „Midsommar. W biały dzień”, dzięki czemu wiele da się tu wyczytać na poziomie nie tylko samego tekstu, lecz także narracji środowiskowej.
Może twórcom brakuje miejscami nieco alegorycznego wyczucia, zatem przez 60% gry widzimy choćby różne rodzaje sumów, przetworów rybnych i wszelakich puszek konserwowych z tuńczykiem. Tak, to wieloznaczeniowe zwierzę i mocno osadzone w chrześcijaństwie, do tego obserwowane w scenerii industrialnej nabiera trochę innego kontekstu. Niemniej mowa o grze na trzy i pół godziny, więc warto by choć odrobinę wizualnie zróżnicować symbolikę.
Poza wspomnianym zestawem reżyserów nietrudno skojarzyć Indikę z twórczością Andrieja Tarkowskiego. Gra podobnie balansuje bowiem pomiędzy surowością a duchowością i formalnym eksperymentalizmem a minimalizmem. Jeśli z kolei odetnie się owo dzieło od jakichkolwiek inspiracji zewnętrznych, i tak uderza swoją filmowością i dopracowaniem pod kątem animacji oraz realizacji (mówię tu przede wszystkim o sporej liczbie wypolerowanych technicznie i ujęciowo cutscenek).
Doskonale widać emocje na twarzach głównych bohaterów – nawet tak trudne do pokazania jak nieśmiałość, tłumiony smutek czy nieufność. To wszystko dzieje się w oczach i kącikach ust. Historia wybrzmiewa jeszcze mocniej dzięki naturalnym i umiejętnie rozpisanym dialogom, przekonującej i subtelnej grze aktorskiej będącej zasługą wyśmienitego rosyjskiego voice actingu oraz igrającemu z uszami odbiorcy udźwiękowieniu.
Droga krzyżowa
Po drugie to gra w duchu kina drogi, gdzie owa droga służy przemianie mentalnej protagonistki. Na poziomie gameplayowym trudno jednak powiedzieć, byśmy mieli do czynienia z czczym symulatorem chodzenia ubogaconym co najwyżej prostymi interakcjami. Może i skok ograniczony został tylko do konkretnych platform czy półek skalnych, a czasem zdarzy nam się otworzyć drzwi, przytrzymując lewy przycisk myszy przez parę sekund, ale to bynajmniej nie mechaniczna mielizna.
Projektanci zadbali o to, aby każdy z etapów zawierał albo nietypową łamigłówkę, albo sekwencję zręcznościową. Przesuwanie skrzyń, pociąganie za dźwignię czy balansowanie na belce nad przepaścią raczej nikogo wielce nie rajcuje – to klasyka gatunku. Sterowanie motorowerem, koparką czy dźwigiem zdolnym przekładać strzeliste wiadukty jak kupę gruzu potrafi już z kolei pobudzić wyobraźnię. Może to nie zagadki na poziomie przygodówek Jonathana Blowa, ale i optycznych pułapek, i wymyślnych torów przeszkód tu nie brakuje, a ja sam nawet kilkukrotnie się zaciąłem, próbując ukończyć poziom. W tym raz nie z mojej winy – przez błąd gry straciłem kontrolę nad zakonnicą. Zdarza się, to przecież nieokiełznana i opętana osobowość.
I Ty, któraś współcierpiała
Po trzecie to metaopowieść. Dzieło, które często zamiast stosowania atrakcyjnych rozwiązań gameplayowych każe graczowi chwilę się ponudzić i pobłądzić, np. zmusza go do powtarzania prozaicznej czynności napełniania wiadra w studni. Każdy taki eksces ma tu jednak znaczenie, bo podporządkowany został formułowaniu przekazu. Przekazu traktującego o uwolnieniu się jednostki z systemowych okowów.
Najbardziej subwersywną zagrywką zdaje się ubranie Indiki w elementy całkowicie nieprzystające do tytułu filmowego, skupionego na narracji i pozbawionego interfejsu. Niczym w Raymanie czy Spyro zbieramy punkciki w formie lewitujących kryształków. Te dostajemy choćby za podnoszenie fragmentów Biblii czy wchodzenie w interakcję (tj. modlitwę) z ukrytymi na levelach ołtarzykami. Co ciekawe, na ekranach ładowania czytamy komunikaty odradzające nam kolekcjonowanie owych bonusów i sugerujące bezcelowość naszego działania i czyszczenia mapy ze znajdziek (po jakimś czasie zostanie to wytłumaczone).
Wspomniane punkty możemy jednak wymieniać na drzewku umiejętności na pasywne cechy pokroju Skruchy 3 czy Pokory 4. Ten drobny erpegowy aspekt Indiki dziwi o tyle, że nie startujemy od zera – protagonistka rozpoczyna grę z co najmniej paroma wbitymi poziomami doświadczenia. Na samym końcu osi rozwoju czeka nas z kolei wielka niewiadoma, najpewniej Zbawienie.
Filmowość przeplata się zatem z growością, a ta druga – bez wdawania się w większe fabularne spoilery – uwidacznia się choćby na poziomie przygotowanych przez twórców etapów o charakterze pixelartowym, które różnią się mechanicznie od (sur)realistycznej warstwy dzieła. Jak mówiłem, to niedługa przygoda, ale mająca na siebie wiele pomysłów. I choć nie wszystkie potrafi odpowiednio wyważyć czy wyeksponować, dalej jawi się jako doznanie unikalne. Bo nie samym obrazoburstwem Indika żyje, mimo że demon w głowie tytułowej bohaterki to delikwent nie mniej uciążliwy od psychotycznych głosów Senui z Hellblade’a.
zdjęć
Milczenie owiec
Wbrew pozorom nie uważam jednak, byśmy mieli do czynienia z tworem zanadto pretensjonalnym. Bo Indika zaskakuje i krytykuje, ale w sposób transparentny. Łamie przykazania jedno po drugim, i to z tablicami Mojżeszowymi trzymanymi pod pachami. Opowiada prostą historię, acz przedstawia ją za pomocą udziwnionych i dosadnych środków. Stanowi raczej wyzwanie emocjonalne niż intelektualne.
I choć spodziewałem się być może czegoś jeszcze bardziej awangardowego i rozedrganego od każdej możliwej strony, to oddaję pełen szacunek devom za to, jak konsekwentnie i spójnie podeszli do całego projektu. Pewni swego i tego, co chcą powiedzieć, po prostu to powiedzieli. Zajęli jasne stanowisko i udokumentowali je artystycznie. Ja przybiłbym im piątkę, reszta raczej przybije ich do krzyża.
W Indikę graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Obrazoburcza i antychrześcijańska? Tak. Humanistyczna i empatyzująca? Jeszcze jak. Indika potępienia się nie boi, a jej twórcy dosadnie, konsekwentnie, choć momentami łopatologicznie mówią, co myślą. A że przy okazji czerpią od Bułhakowa, Tarkowskiego i smoka Spyro? Cóż, takie już uroki metagry religijnie zaangażowanej.
Plusy
- twórcza odwaga
- wiarygodne ludzkie dramaty
- surrealistyczne zacięcie
- gatunkowe i mechaniczne eksperymenty
- przerywniki filmowe na kinowym poziomie
- przekonująca warstwa metatekstualna
Minusy
- ograniczony trzon rozgrywki
- symboliczna cepeliada
- trochę jak debiut filmowy obiecującego reżysera – niezbalansowana tonalnie
zdjęć
Czytaj dalej
Zacząłem od Disco Elysium, skończyłem w dziennikarstwie growym. Dziś zajmuję się publicystyką w CD-Action, wcześniej pracowałem w podobnym obszarze na łamach GRYOnline.pl. Sławię wszystko, co niezależne, ale bez „The Last of Us” i „Johna Wicka 4” życie straciłoby smak.