Inkulinati – recenzja early access. Cuda znalezione na marginesie
Dawno temu żyły sobie króliki, które wojowały ogniem i mieczem. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny: ani lisy, ani psy, ani nawet diabły. Wszyscy żyli w strachu, zwłaszcza przed ich przywódczynią – wiecznie skażoną atramentem Lady J.
Rzecz toczyła się na stronicach księgi, a najcenniejszym zasobem, który zapewniał stworzeniom energię życiową, był oczywiście atrament. Lady J należała do gatunku istot zwanych Tycimi Inkulinati (tak, w grze są polskie nazwy jednostek i napisy), mistrzów inkaustu żyjących wieczną wojną. Podobno w walce tej chodziło o prestiż, ale równie dobrze jako motywację można wymienić złoto.
Albo czystą żądzę zabijania. Co kto woli.
Nie wiem, jaka dokładnie historia była punktem wyjścia dla twórców Inkulinati, przedstawiony powyżej zarys wymyśliłam sama. Faktem jest, że to, co pojawiało się na marginesach średniowiecznych manuskryptów, mogło wywoływać wiele dziwacznych wizji. Co do znaczenia niektórych ilustracji naukowcy głowią się do dziś, szukając wyjaśnienia dla jelenia z głową Jezusa, półludzkich istot z twarzami na zadkach czy krzaków porośniętych penisami(*). Inne stanowiły alegorie różnych cnót i próby okiełznania odwiecznych lęków przed kataklizmami i chorobami. A Yaza Games sięgnęło po to bogactwo i tchnęło w nie nowe życie, okraszając całość interesującą średniowieczną ścieżką dźwiękową i wydając produkcję w wersji early access z gotową kampanią dla jednego gracza.
(*) Z tych trzech w grze pojawiły się tylko diabły z twarzami na zadkach, aczkolwiek Yaza Games ciągle rozwija swe dzieło, więc kto wie, co jeszcze w nim zobaczymy.
Rach-ciach, diabeł w piach!
Średniowieczny dowcip musiał być chyba sposobem na odreagowanie po znojach codziennego życia, inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć tych kopiących się po jajach, świecących pośladkami, roześmianych istot. Klimat ów przeniesiono do Inkulinati, które mimo że należy do gatunku strategii turowych z niewybaczającą błędów AI, to ani na chwilę nie przestaje być lekkie i zabawne. Postacie to uzbrojone króliki, lisy, psy i inne bardziej fantazyjne stwory dysponujące – poza standardowymi ciosami i bronią białą – takimi umiejętnościami jak tworzenie ścian ognia czy ogłuszanie za pomocą bąków.
Najgorszą jednostką, która przeraża mnie bardziej niż całe zastępy piekielne, są… ślimaki. Zwykłe winniczki, powolne, małe, skromne. W życiu prywatnym nawet lubię je jeść po burgundzku, ale tych z Inkulinati unikam jak ognia. Ślimak niespiesznie podpełza do moich wojowników i jednym chapnięciem ich pożera. Przed jego apetytem nie jest w stanie uciec nawet Tyci Inkulinati. Co ciekawe, ślimaki walczące z rycerzami są częstym motywem przewijającym się przez stronice średniowiecznych manuskryptów. Uczeni domniemywają, że to metafora nieuchronności śmierci albo wyzysku społecznego.
Jak sobie poradzić z kotem biskupem?
Rozgrywka toczy się na kilku niewielkich mapach z zaznaczonymi miejscami, w których Tyciego Inkulinati i jego armię Bestii czeka potyczka albo zdarzenie losowe. Co jakiś czas można też zajrzeć na stragan albo do biblioteki, a w nich za zebrane złoto kupić talent, zwiększyć pojemność słoiczka z atramentem lub zdrowie Tyciego. Pojedyncza mapa ma od pięciu do ośmiu różnych przystanków, a wszystkie ścieżki nieuchronnie prowadzą do starcia z głównym przeciwnikiem, jednym z czterech bossów. Ci ostatni narzucają klimat lokacji, bo w krainie zamieszkanej przez Dantego panoszą się diabły, z kolei przypominający Yodę Mistrz lubi szczególnie otoczenie złożone z wybuchających stworów.
Zasady potyczek są proste i przejrzyste, częściowo dzięki temu, że walka toczy się na płaskiej powierzchni – papierze. Każdorazowo musimy tak pokierować swoimi Bestiami, by albo wybić wrogą armię co do stwora, albo pokonać jej dowódcę. Co ciekawe, równie skutecznym sposobem na pozbycie się przeciwnika jest… zepchnięcie go w przepaść. Postacie muszą mieć grunt pod nogami, inaczej po prostu znikają z kartki.
W Inkulinati obecny jest też ciekawy system przeciwdziałający kampowaniu. Otóż po kilku turach aktywuje się mechanizm apokalipsy i planszę z obu stron powoli zaczyna pochłaniać ogień (narysowany, szkoda, że nie prawdziwy). Zbliżające się płomienie przeganiają wszystkich w stronę centrum, przez co atmosfera się zagęszcza. Ale bywa i tak, że apokalipsa przyjmuje postać ogników, które pojawiają się w losowych miejscach. Tak czy inaczej warto się spieszyć.
Niby krótko… ale jednak nie
Inkulinati nie przytłacza mnogością zasad i ataków specjalnych, same mapy są zaś na tyle małe, że bardzo szybko dochodzi do wymiany ciosów. Ponadto dzieło Yaza Games ma wyjątkowo dobrze napisany samouczek, który stanowi świetny wstęp do gry i w przystępny sposób zaznajamia nas z podstawowymi mechanizmami. Walki natomiast okazują się wciągające, niewiele w nich efektów losowych, co dla mnie jest o tyle istotne, że nie należę do osób mających szczęście w kartach.
W teorii cel gracza to przejście kilku map i pokonanie ostatecznego bossa, czyli Śmierci. Zdaje się to krótką rozgrywką, wątpię jednak, by komuś udało się rozgromić kostuchę przy pierwszym podejściu, bo typy przeciwników z czasem stają się coraz bardziej zaawansowane. Na początku, przy kreowaniu bohatera i jego startowej armii, dostajemy do wyboru zwierzęta takie jak psy czy króliki. Awansowanie przywódcy daje dostęp do losowej Bestii, zdarzają się zatem niezwykle wszechstronne osły czy koty-biskupi. Jednak nawet z tymi mocniejszymi jednostkami rozprawienie się ze Śmiercią jest trudne.
Nie zdziwcie się zatem, jeśli dość prędko zginiecie. Jeżeli do tego dojdzie, gra zacznie się od początku (brak tutaj opcji zapisu przed walką, a porażka nie przeniesie nas do mapy). Na szczęście zachowamy jeden z zasobów, punkty prestiżu, za które możemy dostawać lepsze zestawy startowych jednostek, fajniejsze talenty specjalne Tyciego oraz bonusy. Zmienią się mapy, wydarzenia losowe i potyczki. Jedyne, co pozostanie takie samo, to wygląd plansz podczas starć z bossami.
Pokonanie Śmierci to też nie koniec – wracamy wprawdzie do ekranu startowego, ale z wiedzą, że nie odkryliśmy wszystkich sekretów opowieści. Gra pamięta, do którego etapu doszliśmy, i daje nam subtelne znaki, że warto zagrać jeszcze raz, ale tym razem zadawać inne pytania podczas krótkich dialogów z napotkanymi postaciami.
Niewidzialna ręka apokalipsy
Jednym z nie do końca przemyślanych elementów Inkulinati są relacje z potyczek z bossami wyświetlające się na bieżąco na górze mapy. Mimo że sam pomysł wydaje się frapujący, w praktyce opisy te okazują się kompletnie zbędne. Generowany proceduralnie tekst nie jest zbytnio ciekawy, więc czytanie go po prostu szybko się nudzi. Już pomijam fakt, że w tym celu musielibyśmy specjalnie przesuwać kamerę, która trochę „pływa” i nie powala precyzyjnością.
Poza owym zbędnym elementem Inkulinati to świetna strategia turowa, do tego osadzona w jedynym w swoim rodzaju settingu. Koncepcja rysowanych na bieżąco armii nie sprowadza się do oryginalnej grafiki, a stanowi istotny składnik rozgrywki i wpływa na jej mechanizmy, czasami wręcz burząc czwartą ścianę. Tyci Inkulinati są tak naprawdę tylko reprezentantami graczy, bo każda nowa jednostka jest rysowana za pomocą wielkiej ręki, która co jakiś czas wyłania się zza kadru. Dłoń ta, w założeniu należąca do danego skryby, potrafi też wprowadzić niezłe zamieszanie na polu walki, przesuwając wojowników czy miziając ich po głowach, a nawet, w akcie wściekłości, walnąć w stronicę. Świat Inkulinati składa się zatem z dwóch rzeczywistości: ożywionych magicznym atramentem rysunków i drugiego, bardziej realistycznego wymiaru, który od czasu do czasu daje o sobie znać jakąś małą katastrofą.
Gra już teraz zapewnia doskonałą rozrywkę na kilkanaście godzin, a przecież nie jest to tytuł ukończony. Przez najbliższy rok Inkulinati ma być rozwijana, więc nawet po odkryciu tajemnicy Śmierci warto będzie co jakiś czas do niej wrócić i sprawdzić, co nowego przygotowali twórcy.
W Inkulinati graliśmy na PC. Recenzja dotyczy wersji early access z 31.01.2023.
Ocena
Ocena
Wciągająca, przeurocza, ale też dość wymagająca turowa gra taktyczna, w którą włożono serce. Poczucie humoru nie jest w niej nadmiernie eksploatowane, a pomysł na rysowaną armię sprawdza się świetnie.
Plusy
- świetna oprawa graficzna
- wiele oryginalnych mechanizmów walki
- poczucie humoru
- dobrze dopracowana AI
Minusy
- nie wszystkim będzie pasować roguelike’owy aspekt
- trochę brakuje bardziej wciągającej fabuły
Czytaj dalej
Operuję padem jak nunchako, chociaż wolę chińskie sztuki walki. Nie ma gatunku gier, którego bym nie lubiła – są tylko takie, które szybciej mnie nudzą. Cenię dobrą opowieść, chociaż czasami wystarczy mi piękne uniwersum albo jak postać się przekonująco drapie. Pisałam wcześniej w Ja, Rock! i Polygamii, a gram od zeszłego wieku, co brzmi, przyznacie, poważnie.