Ledwo, ale działa. Kingdom Come: Deliverance na Switchu to sukces zrodzony w bólach [RECENZJA]
Niektóre recenzje są problematyczne, jeszcze zanim uruchomi się grę. Wchodzi się w nich w tak duże zasieki złożone z wad i zalet, że pozostaje tylko trzymać kciuki – samemu za siebie – że uda się to przetrwać. Tak jak w trakcie grania w Kingdom Come: Deliverance na Nintendo Switchu.
Dobrze pamiętam, jak grając w Kingdom Come: Deliverance w czasie premiery, napotkałem wiele technicznych niedociągnięć. Wieść o tym, że produkcja trafi na Nintendo Switcha, czyli platformę o – upraszczając – mocno mobilnej specyfikacji, sugerowała, iż tym razem developerzy rzucili się na zbyt silnego przeciwnika. Saber Interactive odpowiedzialne za konwersję znane jest jednak z tego, że potrafi wyczyniać cuda na sprzętach Wielkiego N, bo w dużej mierze dzięki wysiłkowi tej ekipy na Switchu wylądował m.in. Wiedźmin 3.
Charakterystyka obu produkcji jednak zupełnie się różni. Kingdom Come: Deliverance jako gra oparta na wielu nachodzących na siebie systemach i stworzona przez znacznie mniejsze (a co za tym idzie mające skromniejsze możliwości) studio od początku była uważana za bardzo ładny tytuł, który nie zawsze dobrze działa. Poza problemami z wydajnością objawiało się to w postaci przeróżnych bugów.
Odsłona na Switcha ma te same mankamenty, a oprawa została w niej „ścięta” praktycznie do minimum. Na szczęście wyróżniające produkcję plastyczność, oświetlenie i historyczna ścisłość na tym nie ucierpiały, dzięki czemu oglądając screeny czy wideo z tej wersji, nie pomylimy jej z żadnym innym tytułem. To duże osiągniecie projektantów, zwłaszcza że grę osadzono w epoce, która tak już się wszystkim opatrzyła. Ekipie odpowiedzialnej za konwersję brawa należą się za to, że w trakcie tego procesu wymagającego szukania wielu kompromisów czeski erpeg nie zatracił swego ducha.
Jest nawet okej
Za oczywistą bolączkę uważam tutaj płynność animacji i niską rozdzielczość, które wywołują taki efekt, jakbyśmy większość obiektów oglądali zza zabrudzonej szyby. Obraz przeważnie jest nieostry i choć nie wygląda to zbyt reprezentacyjnie, to… dalej mowa o pełnoprawnym Kingdom Come: Deliverance. Można je ukończyć tak samo jak na PC, PS4 czy XBO – uważam, że to wielkie osiągnięcie, jak na tak złożoną grę. A jeżeli ktoś spodziewał się tu czegoś ładniejszego, nie wiem, czy to problem samej produkcji, czy oczekiwań. Raczej tego drugiego. Nawet osoby ogólnie niezwracające uwagi na grafikę przyznają jednak, że brak ostrości rzuca się tu w oczy i jedyne, co można z nim zrobić, to się do niego przyzwyczaić.
Pytanie, czy powinno się tworzyć wersje ładnych, rozbudowanych gier na słabsze platformy, które ledwo sobie z nimi radzą, pozostawiam otwarte. Najważniejsze to być świadomym, co dokładnie się kupuje. Bo choć switchowe Kingdom Come: Deliverance momentami wygląda, jakby nie powinno zostać przeniesione na ten sprzęt, to potrafi też zaskoczyć wizualnie – efekty świetlne i przemierzanie otwartego świata budują naprawdę miłe, bardzo estetyczne wrażenie. Gnanie na koniu czy walka na miecze także sprawują się o wiele lepiej, niż można było przypuszczać.
Jeżeli postanowicie ograć ten tytuł w trybie przenośnym, sporo niedostatków graficznych zostanie w nim zatuszowanych małym ekranem. W przypadku przechodzenia KCD na zadokowanej konsoli i telewizorze część tego czaru jednak się ulotni i pod względem oprawy cofniecie się do generacji PS3, a niekiedy nawet i dalej. Zalecałbym rozważać zakup tej wersji gry tylko wtedy, gdy zamierzacie spędzić z nią więcej czasu, trzymając Switcha w rękach.
Rycerzem być
Skoro wiemy już, że nie jest to najpiękniejsze dzieło, ale przynajmniej działa (co w tym przypadku traktuję jako zaletę), przejdźmy do tego, o czym stara się nam opowiedzieć. Jako młody syn kowala, Henryk, postanawiamy zrealizować swe marzenie o opuszczeniu rodzinnej wioski w poszukiwaniu przygód. Tym razem jednak wędrówka bohatera nie jest przedstawiona jak w hollywoodzkim filmie czy choćby serii Assassin’s Creed – tutaj żywot śniącego o lepszym jutrze wieśniaka wypełniają trud, przeszkody i dbanie o takie czynności jak jedzenie czy sen. Kingdom Come: Deliverance łączy zew przygody z dużą dawką symulacji, przecinając się nawet z gatunkiem gier survivalowych. Życie Henryka nabiera dużego pędu, co okupione zostaje jednak bardzo tragicznymi wydarzeniami, wysiłkiem i ryzykiem.
Nasz bohater ma przed sobą długą drogę do przemierzenia: od spania w skromnej chacie do pojedynków na ciężkie miecze. Kingdom Come: Deliverance to duży erpeg akcji pełen wyborów. Główną siłą gry są jej realia – to, jak fantastycznie oddano wsie i grody, jak pięknie (nawet na Switchu) prezentuje się czeskie średniowieczne lato. Znacie te widoki: pola pszenicy, zielone łąki, strumyki, chwasty, kwiaty, krzaki. Pod względem wyczucia estetyki i klimatu naszej części Europy wykonano wybitną robotę. I z tego, co od dawna powtarzają gracze-historycy, mamy do czynienia z produkcją, która jak żadna inna oddaje to, co działo się na bliskich nam ziemiach ok. 500 lat temu.
Sposób prezentacji domów, wyposażenia, zwyczajów czy hierarchii społecznej ocieka realizmem, ale całość nie traci na grywalności. Tak było przy pierwotnej premierze tytułu w 2018 i tak też jest teraz. Fani rycerskich klimatów, walki z bandytami i wykonywania ciężkich prac poczują się tutaj jak w domu. Kingdom Come: Deliverance wypada trochę jak wielka encyklopedia. Po przeczytaniu stosu książek o średniowiecznej tematyce warto sprawdzić tę grę dla lepszego zrozumienia tego brutalnego okresu. A jak to w erpegach bywa, statystyk, tabelek i ekranów zapełnionych ikonkami również tu nie brakuje.
Panie Henryczku, Full HD jest dla zarządu
Mimo że w niniejszym tekście chodzi przede wszystkim o ocenę, czy Switch poradził sobie z tym tytułem, nie chciałbym, aby inne kwestie zostały na drugim planie. Bo najważniejsze, że to wciąż bardzo dobry erpeg, spokojnie dający 50 godzin zabawy, z wyjątkowym przywiązaniem do realizmu – skutecznie odpuszczonym w kilku miejscach (inaczej nie moglibyśmy korzystać choćby z szybkiej podróży). Wciąż imponuje również to, jak nasze czyny i wybory wpływają na kształt przygody oraz jakiego skupienia wymaga system walki mieczem. Do naprawdę dużej zawartości dochodzi jeszcze warta podkreślenia obecność polskiej wersji językowej, a także przyjemne, dodające autentyczności efekty dźwiękowe.
Bardzo też doceniam, że Kingdom Come: Deliverance stopuje zapędy graczy przyzwyczajonych do rozwiązywania wszystkich problemów siłą. W taki sposób możecie łatwo wplątać się w potyczkę nie do wygrania lub trafić na kilku przeciwników, a poradzenie sobie już z jednym naraz okazuje się sporym, czasochłonnym wyzwaniem. Mamy też drugą stronę medalu: dla większości osób tempo tej gry na pewno wyda się zbyt mozolne, poczują się przytłoczone informacjami, które należy przyswoić. I faktycznie gdyby wkroczenie w akcję było nieco łatwiejsze, gdyby udało się przyspieszyć kilka procesów i uprościć rozwój możliwości Henryka, dużo większe grono mogłoby się cieszyć tym tytułem.
Warhorse Studios budowało tę grę przez lata, także dzięki ogromnemu sukcesowi na Kickstarterze. Wielokrotnie przekładana premiera nie odbyła się bez problemów ze względu na optymalizację i sporą liczbę wpadek, ale sama produkcja wciąż ma w sobie dużo jakości i wyróżnia się na tle innych pozycji RPG. Saber Interactive, przenosząc tytuł na Switcha, dokonało pewnego rodzaju cudu, a przy okazji udowodniło na ponad pięć lat po ukazaniu się pierwowzoru jak dobry, bo opierający się upływowi czasu, tak naprawdę jest.
Dlatego uważam, że wciąż opłaca się po KDC sięgnąć, tylko wypada się mocno zastanowić, czy akurat w wersji na Switcha. Jeżeli to dla was jedyny sposób na zabawę z tym tytułem, rozważcie sprawę. Nie malujmy jednak trawy na zielono, wmawiając sobie, że różnica w stabilności animacji i jakości grafiki nie jest duża. Choć i tak nie mogę się nadziwić, że to się udało.
Ocena
Ocena
Kingdom Come: Deliverance to duży erpeg pełen statystyk i wyborów, z powoli rozkręcającą się akcją i realistycznie przedstawionym średniowieczem. W wersji na Switcha najmocniej ucierpiała rozdzielczość, dlatego by zachować resztę wrażeń estetycznych, warto grać tylko w trybie przenośnym.
Plusy
- to naprawdę się udało
- ta sama zawartość co na dużych sprzętach
- sugestywnie oddane realia epoki
- polska wersja językowa
Minusy
- niska rozdzielczość, rozmazanie wyświetlanych obiektów
- bardzo powoli się rozkręca
- niezbyt intuicyjne sterowanie
Czytaj dalej
Szukam serca w najbardziej niszowych i przegapionych grach oraz pęknięć w pomnikach wielkich hitów. Życie tak dobre, że mam wyrzuty sumienia. Publikuję w CDA od 2020.