Legenda ma się dobrze! Recenzja Red Dead Redemption na Switcha
Niewiele jest studiów, którym może się nie spieszyć tak bardzo, jak Rockstarowi. Żebyśmy o nim całkowicie nie zapomnieli, zleca na zewnątrz porty swoich dzieł na nowsze platformy – w przypadku trylogii GTA nie wyszło to najlepiej, lecz RDR przywołuje tonę pozytywnych wspomnień. Cofa nas do czasów, gdy gry były bure i polegały głównie na strzelaniu, a mimo to wraca się do przygód Johna Marstona z przyjemnością.
Najważniejsza informacja dotycząca „nowego” Red Dead Redemption znajduje się w tytule gry. Nie ujrzymy w nim dopisku „Remaster”, „Remake” czy innego „Definitive Edition” – otrzymaliśmy po prostu RDR, które ukazało się w 2010 roku na X360 i PS3, w wersji na Switcha i PS4 (Xboksy pominięto, bo wciąż można na nich kupić w cyfrowym sklepie Microsoftu oryginalną edycję). Na sprzęcie Sony obraz został nieco wyostrzony i „wyczyszczony”, dzięki czemu dobrze wygląda na dużych telewizorach 4K. Edycja switchowa także budzi pozytywne odczucia, zarówno na małym, jak i większym ekranie, a przy tym działa płynnie. Na pewno nie będzie to najpiękniejsza gra, jaką uruchomicie w tym roku (chyba że wciąż gracie tylko w Noc Kruka), ale nie daje też powodów do grymasów i narzekań. Plastyczny świat, świetne projekty otoczenia i efekty pogodowe wciąż potrafią zaskoczyć przyjemnymi widokami. Należy podejść do tej produkcji jak do konwersji, tyle że takiej, na którą przyszło nam czekać dłużej niż zwykle.
Poza krótszym czasem ładowania i podbitą rozdzielczością nic nowego tu nie ma: to dokładnie ta sama gra. Cieszyć z naszej perspektywy powinny dodatkowe tłumaczenia, bo tym razem wśród języków tekstu dostępny jest także polski. I właśnie w obaleniu tej bariery, która mogła przeszkadzać w zabawie wielu rodzimym graczom, upatruję największy zysk, jaki przynosi ta reedycja. Warto także dodać, że jedno z najlepszych fabularnych DLC, jakie kiedykolwiek się ukazały, Undead Nightmare (zapełniające Dziki Zachód zombiakami), wchodzi w skład zestawu. To zdecydowanie dobra wiadomość, która powinna osłodzić fakt, że z nowej wersji Red Dead Redemption została usunięta możliwość zabawy online (co nie dziwi, skoro dostępny jest dużo bardziej rozbudowany tryb sieciowy „dwójki”).
Za garść dolarów
Red Dead Redemption to wielki hołd dla westernów. Bohater, którym sterujemy, John Marston, musi wejść w układ ze stróżami prawa, stając się ich chłopcem do zadań specjalnych. Od lat próbuje zostawić za sobą bandycką przeszłość, jednak zbyt dużo narozrabiał, by teraz po prostu zaszyć się gdzieś z rodziną. Chcąc wrócić do żony i syna, zgadza się – podobnie jak na wiele innych rzeczy – „zapolować” na swojego byłego wspólnika, wierzy bowiem, że na końcu tej drogi uzyska wymarzony spokój.
Dla nas oznacza to podróż pociągiem daleko na rubieże, gdzie Dziki Zachód wciąż jest jeszcze dziki. Lądujemy w miasteczku Armadillo złożonym z kilku budynków i w takim otoczeniu spędzimy większość czasu. Prerie, pustkowia, ruiny, tereny z ledwie wydeptanymi ścieżkami, krzakami, porostami i kaktusami, pojawiające się na wschodzie skupiska wysokich drzew czy też palm na terenie Meksyku są pełne niebezpieczeństw. RDR to gra, w której dużo się jeździ po jałowym i surowym, ale przy tym mającym w sobie wiele piękna świecie (te skyboksy! te formacje skalne! te światełka pojedynczych budynków w oddali!), by u celu kogoś zabić.
Pod nosem mamy znacznie bardziej zniuansowane doznanie, ale wcale nie musimy po nie sięgać. Poza głównym wątkiem możemy skupiać się na życiu ranczera, na hazardzie, na odkrywaniu tajemnic maleńkich społeczności, które, jak to u Rockstara, są napisane wybitnie i często stanowią mieszankę komizmu z makabrą. Możemy też łapać konie na lasso czy wspomagać stróżów prawa, ale nasz cel numer jeden to makiaweliczna podróż ku upgranionemu spokojowi. Choć Marston stara się zadeptać na swej drodze jak najmniej osób, łatwe rozwiązania nie są mu pisane. Musi zabijać, inaczej nie wykona zadania, jakie wyznaczyli mu rządowi agenci w białych rękawiczkach.
Nie boję się szeryfa
Powrót do 13-letniej gry nie musi boleć, co udowadnia RDR. Mimo iż jest to wypełniona beżami i brązami produkcja, której akcja toczy się w bardzo dużych, pustych przestrzeniach, to jednak każdy jej element doskonale wpisuje się w klimat westernu i założenie, by wrzucić w jedno miejsce szaleńców, pijaków, ludzi chcących zmienić coś na lepsze i bandytów. Zwłaszcza że wszyscy oni potrzebują sprawnego rewolwerowca, jakim jest nasz bohater. Dzięki temu, gdzie i kiedy przyszło mu żyć, z łatwością przychodzi nam zaakceptowanie faktu, że po prostu gnamy od punktu do punktu i nie zdejmujemy palca ze spustu rewolweru.
Red Dead Redemption 2 ma w sobie o wiele więcej warstw, stanowiło duży krok w kierunku immersive sima – nie oznacza to jednak, że „jedynka” jest grą prymitywną. Oferuje ona liczne niespodzianki w trakcie eksploracji świata (nie wiecie nawet, jaki byłem szczęśliwy, gdy chwilę po tym, jak złapałem rzadkiego konia, rzuciły się na niego drapieżne koty i zagryzły zwierzę na miejscu), która służy urozmaicaniu nam czasu pomiędzy kolejnymi dobrze wyreżyserowanymi misjami skupionymi na eliminacji celów. To porządny miks kowbojskich klimatów z prostą, ale jakże przyjemną zabawą w robienie rozpierduchy poprzez dołączanie do konfliktów miejscowej ludności.
Jedyna rzecz, która naprawdę się tu zestarzała, to animacje – a i one wciąż nie są złe. Ponadto przywykliśmy już do większej liczby obiektów na ekranie i bogatszej palety kolorów. Muzyka, dialogi oraz scenariusz wciąż jednak pokazują konkurencji miejsce w szeregu, podobnie jak klimat i rozmach całej przygody. Nie zamierzam rozstrzygać moralnego sporu, czy „zwykły port” powinien po tylu latach być sprzedawany za 50 dolarów – zamiast tego napiszę po prostu, że jedyny lepszy od Red Dead Redemption cyfrowy western to Red Dead Redemption 2. Przez cały ten czas nikt nawet nie podniósł rękawicy i nie próbował inaczej ugryźć gatunku, wypełniając przy tym swoje dzieło tyloma postaciami, dramatami i detalami. Dla mnie ponowne przejście tak świetnie wyprodukowanej gry było wielką przyjemnością nawet pomimo bezwzględnego zęba czasu, który zdążył ją trochę nadgryźć. Poza tym zdążyłem już praktycznie wszystko z niej zapomnieć, więc na nudę czy brak zaskoczeń nie narzekałem. Okazuje się zatem, że Rockstar może więcej nie tylko dlatego, że się dobrze wypromował – gry tego studia zwyczajnie się bronią nawet po wielu latach i jestem przekonany, że osoby, które do tej pory nie miały nic wspólnego z RDR, po przyzwyczajeniu się do grafiki również to poczują.
Tam, gdzie wigwamy stoją, jestem samotny kojot
Jeżeli podstawowe pytanie brzmi, czy Red Dead Redemption to dobra gra w 2023 roku, to odpowiedź na nie jest pozytywna. John Marston to twardy kowboj, który zapewnia tonę pojedynków w samo południe, ostrzeliwania się podczas jazdy konno, meksykańskich wypraw, starć z dziwakami kolonizującymi zachód XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych (akcja toczy się w 1911 roku) oraz niesamowitych pościgów. Może łatwo mnie na to złapać, ale uwielbiam chwile, kiedy gra z otwartym światem otacza mnie swoją przyrodą: wypatruję wtedy pojedynczych zwierząt, skupiam się na podróży i staram się wyhaczyć z otoczenia jakieś punkty, w których – mimo braku znacznika na mapie – może czekać na mnie nowa przygoda. RDR nie robi tego na poziomie ostatnich dwóch Zeld, ale też trudno byłoby mieć o to pretensje. Mocna strona tej gry to mieszanka filmowości, uczty dla chcących postrzelać i pięknych pustynnych widoków. Myślę, że czegoś takiego brakowało nie tylko mnie. A ocena końcowa? O oczko niższa, niż wystawiłbym „jedynce” w 2010 roku.
W Red Dead Redemption graliśmy na Switchu.
Ocena
Ocena
Red Dead Redemption to wciąż gra, która może bez problemu konkurować z tytułami wydanymi lata (i generacje) po niej. Jest to produkcja warta uwagi nawet dla osób nieprzepadających szczególnie za westernami, wystarczająca na długo i opowiadająca ciekawe historie.
Plusy
- klimat Dzikiego Zachodu
- rewelacyjnie napisane postacie
- misje wypełnione akcją, umiejętnie osadzone w otwartym świecie
- dużo aktywności pobocznych, wyzwań, dodatkowych misji
- zawiera świetny dodatek Undead Nightmare
Minusy
- mimo wszystko brak trybu online
Czytaj dalej
Szukam serca w najbardziej niszowych i przegapionych grach oraz pęknięć w pomnikach wielkich hitów. Życie tak dobre, że mam wyrzuty sumienia. Publikuję w CDA od 2020.