Like a Dragon: Infinite Wealth – recenzja. Ta gra to Yakuza totalna
Rozrost serii Yakuza, przemianowanej przy okazji siódmej części na Like a Dragon(*), to jedno z najciekawszych zjawisk, jakie zaszły w przestrzeni wysokobudżetowych gier. Cykl przebył długą drogę od niszy, spadkobiercy idei Shenmue, do rozhulanego multiwersum – i w Infinite Wealth każdy, kto obserwował te wydarzenia, zostanie sowicie nagrodzony.
Jeżeli jeszcze nie wiecie: ikoną Like a Dragon jest Kazuma Kiryu, czyli złote dziecko gangsterki, które tę gangsterkę porzuciło, próbując prowadzić normalne życie, a lejtmotywem serii fakt, że w przypadku największych problemów japońskiego półświatka mężczyzna ten zawsze ląduje w centrum wydarzeń, nawet gdy robi wszystko, żeby tak się nie stało. Na tym fatum zbudowano siedem odsłon Yakuzy (nie można zapomnieć o Yakuzie 0), aż zdecydowano się wprowadzić nowego głównego bohatera: Ichibana Kasugę. Mimo konieczności wejścia w bardzo duże buty Ichi udźwignął tę presję i z miejsca zdobył sympatię nawet największych ortodoksów serii. Teraz, w Like a Dragon: Infinite Wealth, będziemy śledzić losy obu panów w ogromnej, momentami przytłaczającej swym rozmiarem opowieści o przyjaźni, lojalności i stawaniu oko w oko z przeznaczeniem.
Hawajskie plaże, deszcze i problemy
Like a Dragon: Infinite Wealth przenosi nas na Hawaje, gdzie jako Ichiban Kasuga po przykrych doświadczeniach w Jokohamie (które stanowią kilkugodzinny wstęp) ruszamy odszukać swą uznaną za martwą matkę. Okazuje się, że kobieta jednak żyje i ma coś szalenie ważnego dla całego mafijnego Honolulu, więc interesują się nią także cztery niezbyt legalne frakcje. W trakcie mało gościnnego powitania, jakie najbardziej rajski stan USA gotuje naszemu bohaterowi, formuje się drużyna postaci, wraz z którymi będziemy krążyć po ulicach, starając się poznać tajemnicę uciekającej starszej pani.
Oczywiście najważniejszym sprzymierzeńcem, jakiego spotykamy, jest Kiryu, starający się ukryć przed światem swą tożsamość, ale na pierwszy plan wysuwają się zupełnie nowi bohaterowie i od razu kradną show. Tomiyama to taksówkarz, w przeszłości niesłusznie skazany, który wyzwala się z uścisku lokalnego gangu, a Chitose to młoda, energiczna dziewczyna z bogatej rodziny, pracująca na Hawajach jako opiekunka Akane (czyli poszukiwanej przez nas kobiety), zanim ta znikła. Gra żyje relacjami między postaciami, tym, jak różne są ich charaktery i tajemnice. Cechy osobowości bohaterów odkrywamy krok po kroku, łapiąc się pozornie nieistotnych czynności, którymi Infinite Wealth wypełnione zostało po brzegi.
Żeby zaznaczyć, jak ogromna jest to produkcja, trzeba podkreślić, że w pewnym momencie drogi Kasugi i Kiryu się rozchodzą, prowadząc ich do różnych wypełnionych aktywnościami miast, w których każdy ma własną drużynę i przeżywa swoje wzloty i upadki. Kolejna cecha warta wyróżnienia to komizm, czyli tak naprawdę drugie imię Infinite Wealth. Humor atakuje nas tutaj od samego początku – to osadzony we współczesnych realiach (akcja toczy się w 2023 roku) erpeg z turową walką i rzucaniem czarów, co twórcy często wykorzystują, by sparodiować ten gatunek.
Hawajska Przygoda
Świat przedstawiony odbieramy oczami Kasugi, który traktuje wszystko jak wielką, dziwaczną epopeję. Oznacza to, że spotkane na ulicy oprychy w momencie rozpoczęcia walki zmieniają się w karykaturalnych przeciwników przypominających często uciekinierów z balu przebierańców. Są to ludzie, których można spotkać w każdym mieście – kucharze, strażacy, lokalni szpanerzy, pijacy – i wszyscy mają unikalne ataki. My za to, poza systemem złożonym ze standardowego używania przedmiotów, magii i ataków fizycznych, dysponujemy też summonami (potężnymi poplecznikami do przywołania na kilka tur) oraz umiejętnościami pasywnymi zdobywanymi wraz z rozwojem więzi z danymi postaciami.
Jeżeli poświęcimy czas na to, by wyjść poza główny wątek, nasi towarzysze zaczną wykonywać dodatkowe akcje. Przykładowo: zyskamy możliwość wspólnego przeprowadzania ataków czy też automatycznego dobijania wrogów, dzięki czemu bez utraty tury wykończymy przeciwników na skrawku paska życia. Oczywiście na walkę wpływa także sprzęt, który możemy craftować i ulepszać, pod uwagę wypada też wziąć wybór klasy postaci.
Jeżeli bowiem chcemy, by nasz heros stał się surferem, tancerzem czy gwiazdą kina akcji – i miał dostosowane do tego statystyki oraz zupełnie inną grupę umiejętności specjalnych – to wystarczy iść do biura podróży. Wykupimy tam wycieczkę, która zainspiruje członków drużyny Kasugi do odkrycia w sobie nowego powołania, i od teraz w specjalnych przebieralniach będziemy mogli podmieniać ich profesje. Co prawda to nie aż tak proste: aby odblokować kolejne atrakcje, musimy także rozwijać Ichibana pod względem takich parametrów jak wiedza, życzliwość itd., co prowadzi nas do wykonywania jeszcze innych czynności i wyzwań. Zagłębiając się w szczegóły, szybko zdajemy sobie sprawę, że to, co widzimy, to wierzchołek góry lodowej.
Gra systemowa
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nowe Like a Dragon stoi zazębiającymi się systemami i tym, że nawet wewnątrz minigier znajdziemy kolejne minigry. Nigdy nie wiemy, w jaką stronę poprowadzi nas realizowanie konkretnych zadań. Niepozorne odhaczanie listy wyzwań po chwili, albo po 20 godzinach, okaże się przydatne w zupełnie innym miejscu. Dwa ogromne systemy, które dobrze to pokazują, to Sujimony i Rajska Wyspa.
Jak sugeruje nazwa, Sujimony to yakuzowa wersja Pokémonów. Możemy zatem rekrutować miejscowych wywijasów do swojej drużyny, by ich szkolić, zgłaszać do turniejów i ustawiać tak, aby najlepiej wykorzystali swoje właściwości (nie wnikajcie w logikę). Łapanie ich polega na toczeniu walk na ulicach oraz na pojedynkowaniu się ze spotykanymi po drodze trenerami, a łączy się to – nie inaczej – z osobną, wielką historią opartą na dążeniu do zdobycia tytułu mistrza w miejscowej Lidze Sujimon. Czy można spędzić przy tym trzy dni? Jeszcze jak. Czy da się to całkowicie pominąć? Oczywiście.
Kiedy po kilku rozdziałach gry trafi się na Rajską Wyspę, Infinite Wealth zmienia się za to w wariację na temat Animal Crossing. Dostajemy sprzęt do walki i usuwania śmieci, harpun do łowienia ryb i siatkę na robale, po czym zaczynamy wielkie oczyszczanie wyspy, na której pewna frakcja urządziła sobie nielegalne wysypisko. Nasz nadrzędny cel to stworzenie cudownego pięciogwiazdkowego ośrodka wypoczynkowego. Droga do tego jest długa i pełna stawiania budynków, zdobywania przedmiotów oraz spełniania zachcianek gości, którzy decydują się nas odwiedzić. Okolicę wypełniamy odpowiednimi atrakcjami, dostosowując ich typ do gustu gości. Towarzyszy nam przy tym grono szalonych, ale sympatycznych postaci. W trakcie realizowania coraz większych zadań nagle okaże się, że… jeżeli posiadamy dużo Sujimonów, będziemy mogli je zatrudnić do pracy na kolejnej wyspie i wykorzystać do szybszego zarabiania pieniędzy.
I ponownie: czy można spędzić przy tym 20 godzin? Jeszcze jak. Czy da się to pominąć? Oczywiście. Wypada też wspomnieć, że można zapraszać do odwiedzenia naszego ośrodka osoby spotkane podczas przemierzania Honolulu. Kiedy krążymy po ulicach, mamy do dyspozycji specjalny przycisk od mówienia… „Aloha” i pozdrawiania przechodniów – wszyscy będę nam na to odpowiadać, a niektórzy nawet potraktują przywitanie jako pretekst do zawiązania przyjaźni. Nowych kumpli zbieramy w osobnej aplikacji, której rozwój prowadzi do kolejnych bonusów… i tym podobne, i tak dalej, i tak niemal bez końca. Ta gra ma warstwy przez duże W.
Szukam serca w najbardziej niszowych i przegapionych grach oraz pęknięć w pomnikach wielkich hitów. Życie tak dobre, że mam wyrzuty sumienia. Publikuję w CDA od 2020.