4
14.07.2022, 13:00Lektura na 5 minut

Loud – recenzja. Polska gra rytmiczna, której przydałby się wzmacniacz

Fabularna i muzyczna bezbarwność Loud każe się zastanawiać, czy bohaterce w pewnym momencie życia – tak jak Fiszowi Emade – nie powiedziano: „Graj ładniejsze melodie. Takie, które nie będą przerywały naszych reklam”.


Stanisław „Wokulski” Falenta

Stworzone przez polskie QubicGames i Hyperstrange muzyczne Loud to gra rytmiczna z komiksowymi wstawkami. Wcielamy się w niej w Astrid, dziewczynę z przedmieść mieszkającą w pełnym plakatów pokoju na poddaszu i pragnącą wspiąć się na szczyt sławy. Opis zachęca historią o dojrzewaniu i pasji do muzyki gitarowej – aby uskutecznić marzenie bohaterki, odgrywamy kolejne utwory, po drodze oglądając cutscenki i odblokowując nowe wdzianka czy gitary.

Loud
Loud

Instrukcja obsługi szczotki

Interfejs przypomina ten z Guitar Hero, tylko że rozdzielony na dwie strony ekranu. Nie wymaga żadnego zewnętrznego kontrolera. Podczas zaliczania kawałka ze wszystkich stron spadają na nas gwiazdki i świetliste węże, a samo wygrywanie melodii przypomina stareńką grę w łapanie jajek wilkiem – i jest bardzo satysfakcjonujące. Dużo tu miłych drobiazgów takich jak dodatkowe efekty przy kręceniu gałką (dźwięk "krąży" w słuchawkach zgodnie z kierunkiem jej wychylenia) czy riffy aktywowane szybkim uderzaniem w przycisk.

Loud
Loud

Poziomy trudności – z czego na niektóre trzeba zapracować dobrym wynikiem – są wyważone naprawdę sensownie. Wyzwania wymagające zręczności często zostawiały mnie z przyjemną frustracją: pokonany czułem motywację, aby nauczyć się kombinacji w refrenie i poprawić osiągi. Ponieważ zaliczanie etapów jest niezbędne do progresu, do gry dodano system żyć, coby nie pędzić zbyt szybko przez utwory. To trzy iksy rodem z „Mam talent!”. Dostajemy wszystkie – powtarzamy poziom.

Szczególna pochwała należy się funkcji kalibracji. Dzięki niej nie musiałem poza testami sięgać po sprzęt wyposażony w kable – moje bezprzewodowe słuchawki z ich opóźnieniem nigdy wcześniej nie pozwalały na taką precyzję. Pracę domową odrobiono również z użycia wibracji, choć zniuansowanego wykorzystania Switchowego HD Rumble’a brak. Napisy w trybie przenośnym są małe, acz czytelne; nie próbują krzywdzić naszych oczu rozmytymi przez brak antyaliasingu literami.


Rock z galerii handlowej

W opisywanej zupie gameplayowej nie pojawił się jeszcze ostatni składnik – tło muzyczne. I tu zaczynają się schody. W grze o gitarach zabrakło... dobrego podkładu! Ten nie jest brzydki – wręcz przeciwnie – realizacja dźwięku stoi na bardzo wysokim poziomie, podobnie jak cała techniczna strona produkcji. Ale kontakt z większością utworów skomponowanych na potrzeby Loud przypomina słuchanie motywów przewodnich z symulatorów ciężarówek. (Naprawdę nie przesadzam). Do tego całkowicie odpuszczono wokale. Trochę na wyrost jawi się wymienienie MGMT czy Soccer Mommy jako inspiracji Astrid.

W rezultacie tło muzyczne zwyczajnie nie zostaje w głowie na dłużej. Pamiętam jedynie jedną balladę oraz te riffy, do których ciekawie ułożono przyciski. Również gdy grałem bonusowy utwór, gościnnie użyczony przez twórców – uwaga, mały spoiler – Elderborna, różnicę w werwie wyczuwałem od razu. Szkoda, że ekipie kompozytorskiej nie udało się wymyślić kilku wpadających w ucho motywów przewodnich ani że nie zaproszono jakichś podziemnych zespołów do współpracy. Nie ujmuje to samej rozgrywce, ale pozbawia grę najistotniejszego dla gatunku elementu.

Loud
Loud

Proszę głośniej

Młodzieżowa historia faktycznie jest „wholesome”, tzn. powoduje ciepło na serduszku, ale daleko jej nawet do porządnej sztampy. Zawartości do odblokowania i scenek dostajemy bardzo niewiele. Za to powierzchownych nawiązań do Life Is Strange – bez liku. Duch produkcji Dontnoda oraz Deck Nine i uchwyconej przez nich specyficznej estetyki unosi się wszędzie. Muzyka à la Daughter w głównym menu, ręcznie rysowana ikona zapisu, kwasiarski ton pełen angielskich odpowiedników „kurczę” i „o w chusteczkę” (w moim odczuciu nie przechodzi testu pastiszu), design pokoju, logo, nawet obrazek promocyjny. Szczytem są poziomy, które wybieramy z polaroidowych zdjęć zawieszonych na tablicy korkowej pod światełkami... Czy to już zarzutka na fanów Life Is Strange?

Wyrazistością nie grzeszy też wymyślone uniwersum. Normalnie pełniłoby funkcję tła, ale twórcy obiecywali jego dużą rolę. A figę! Akcja rozgrywa się w miejscu obejrzanym już ze wszystkich stron – typowym, niby to amerykańskim mieście. Śmieszne więc, że najbardziej z tego wszystkiego zapamiętałem czerwony piorun na jednej z gitar oraz stację metra Radom. Gdyby tak pójść dalej w tę stronę i całą grę osadzić w naszych realiach... Tymczasem mamy bezsensowny i niesatysfakcjonujący kompromis.

Loud
Loud

Nie można nie wspomnieć o długości gry. Kilkanaście piosenek i parę cutscenek zajmą nam od dwóch do trzech godzin. Przechodzenie wszystkiego na maksymalnych poziomach zaś o kilka godzin więcej, ale jest to wartość wynikająca z ciągłych treningów i restartów tych samych utworów.

Z tego powodu całość sprawdza się bardzo dobrze jako gra handheldowa – nie czujemy wtedy, że obcujemy z pomniejszoną wersją produkcji przeznaczonej na większy ekran. Tym samym to zła wiadomość dla posiadaczy dużych konsol, ci mogą bowiem czuć się skalą Loud trochę zawiedzeni. Wyczuwalna i – o ironio – konformistyczna pogoń za stylem LIS oraz brak odwagi w komponowaniu soundtracków tylko to wrażenie pogłębiają. Nie umiem jednak być zbyt ostry, ponieważ rozgrywka okazuje się atrakcyjna (w ramach wyznaczonego przez siebie gatunku) i ma potencjał. Wykonanie techniczne także wydaje się bez zarzutu – uwierzcie lub nie, ale nie spotkałem ani jednego buga czy spadku klatek, co na Switchu nie jest takie oczywiste. Niestety wszystko sprowadza się do tego, że Loud przydałby się solidny wzmacniacz. Taki, żeby sąsiedzi walili w sufit, a do drzwi o czwartej rano pukała policja.

W Loud graliśmy na Switchu.

Ocena

Loud w wersji na Switcha jest bardzo dopracowane i spełnia oczekiwania związane z lekką i szybką rozrywką handheldową. Z pewnością jeszcze wrócę do tej gry maksować niektóre poziomy. Niestety przez prostą do bólu fabułę i nieukierunkowaną muzyką główne uczucie po (bardzo szybkim) przejściu całości to chęć wyjęcia z szafy DJ Hero.

6+
Ocena końcowa

Plusy

  • świetna mechanika dorównująca dużym grom rytmicznym
  • nieskazitelne wykonanie techniczne
  • satysfakcja z maksowania poziomów
  • kalibracja opóźnienia
  • ogólna atmosfera...

Minusy

  • ...która jest równocześnie zbyt kliszowa
  • „inspiracja” Life Is Strange
  • krótka
  • soundtrack i historia bez charakteru
  • garstka prostych cutscenek


Czytaj dalej

Redaktor
Stanisław „Wokulski” Falenta

Wielki entuzjasta gier z custom contentem. Setki godzin nabite w Cities: Skylines, Minecrafcie i Animal Crossing: New Horizons mówią same za siebie. Do tego rasowy Nintendron, który kupuje 10-letnie gry za pełną cenę i jeszcze się cieszy. Prywatnie lubi pływanie, sztukę i prowadzenie amatorskich sesji D&D.

Profil
Wpisów1004

Obserwujących8

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze