Nadrobiłam karygodny błąd i w końcu ukończyłam Star Wars: KotOR. Recenzja wersji na Switcha

We wrześniu 2021 roku na konferencji Nintendo Direct ogłoszono, że trwają prace nad portem Star Wars: Knights of the Old Republic na Switcha. Wiadomość ta nie równała się wprawdzie wcześniejszemu newsowi o pracach na rimejkiem, ale my, właściciele Switcha, wiemy, jak doskonale ta konsola sprawdza się w ogrywaniu staroci, których z różnych powodów nie chce nam się odpalać na PC czy innych sprzętach.
Co prawda KotOR znajduje się poza obecnym kanonem Gwiezdnych Wojen, ale silnie broni pozycji jednego z najlepszych RPG wszech czasów. Do tego wiele elementów, ku zaskoczeniu i mojemu, i pewnie samego BioWare’u, w ogóle się nie zestarzało. A wcale nie musiało tak być.

KotOR mógł podzielić los Heavy Raina, którego zabiegi narracyjne po latach wzbudzają zażenowanie, a zaskakujące w dniu premiery wykorzystanie pada do różnych codziennych czynności śmieszy. Mogłam być tak samo zaskoczona niską jakością opowieści, jak podczas ponownego przerabiania „Koła Czasu” Roberta Jordana (aczkolwiek przyznam, że tutaj winę ponosi kiepski przekład). Spotkanie po latach z ukochanym dziełem kultury to często bolesne doświadczenie, więc odpalając grę na Switchu, patrzyłam na nią przez palce, bojąc się tego, co ujrzę.
Ale nie bójcie się wy, którzy jesteście małej wiary. KotOR to opowieść klasyczna i ponadczasowa, a takim nie grozi starość.
Ścieżka mocy
Akcja toczy się 4000 lat przed sagą Skywalkera, czyli w czasach, gdy armii Sithów przewodzą Darth Revan i Darth Malak. Jako obiecujący żołnierz i początkujący Jedi wyruszamy w podróż po znanych w uniwersum planetach – Tatooine, Kashyyyk, Manaan i Korriban. Trudy poszukiwania potężnego artefaktu zwanego Star Forge znosi wraz z nami malownicza grupa towarzyszy, z których żaden nie jest „płaską”, nieinteresującą postacią. Miałam wielokrotnie problem z tym, kogo ze sobą zabrać na danego questa, ponieważ rozmowy w trakcie zwiedzania miast, dżungli i ruin mówiły o przyjaciołach więcej niż niektóre prywatne spotkania.

Bohaterowie niby zbudowani są na prostych archetypach, ale ich zachowania nie są takie znów łatwe do przewidzenia. Mistrzyni Jedi Bastila Shan to wybuchowa kobieta, która co chwila musi sobie na głos powtarzać, że wojownikowi nie przystoi się unosić. Drobna Twi’lekanka Mission i towarzyszący jej Wookie o imieniu Zaalbar nie są kopią pary Solo-Chewbacca, chociaż na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać. Carth (mówiący głosem Kaidana Alenko z Mass Effecta) to gość po przejściach, z którym prowadziłam bodaj najciekawsze kłótnie na granicy flirtu (nigdy nie było ważne, kto dyskusję wygrał i dlaczego). HK-47 jest droidem, który nie ustaje w wysiłku, by zapewnić mnie o swej wierności, po czym niby niechcący wtrąca jakiś komentarz o workach z mięsem, które są tępe jak pustynna bantha.
Wszyscy oni – a towarzyszy jest więcej – różnią się praktycznie pod każdym względem. Wprawdzie mimika postaci jest zerowa i chyba wolałabym, by podczas dialogów widać było ich statyczne portrety, ale dubbing skutecznie to wynagradza.
Ciemna strona Mocy – nie tylko dla emo
Koncepcja bycia złym wyszła BioWare’owi zdecydowanie lepiej niż w późniejszym Mass Effekcie. Zresztą podobnie dobrze opracowane i odczarowane zostało Imperium w MMO Star Wars: The Old Republic. W końcu nie chodzi po prostu o bycie okrutnym, a o reagowanie na poczynania innych. Sith nie jest zły, Sith jest pragmatyczny i konsekwentny. Z drugiej strony Jedi mają tendencję do ukrywania swych motywów za ślicznymi słówkami i już wizyta na Dantooine potrafi wiele powiedzieć o charakterze tej organizacji.

To tutaj po raz pierwszy w grach ze świata Gwiezdnych Wojen wprowadzono mechanizm polegający na tym, że wybór ścieżki wpływa na wygląd postaci. Wchodzący na ciemną stronę Mocy bohater obrasta bliznami, jego cera robi się coraz bledsza, a tęczówki zaczynają jarzyć się na żółto.
A skoro o bohaterze mowa, to napomknę, że sam jego rozwój jest mocno uproszczony oraz nie ma takiego przełożenia na styl walki jak w innych grach BioWare’u. Ale umówmy się – jesteśmy tu, by machać mieczem świetlnym, więc na pewnym etapie skupiamy się po prostu na rozwoju związanych z nim umiejętności.
I tak się biją od tysięcy lat…
Jest parę rzeczy, które zestarzały się gorzej, a których wersja na Switcha – z racji tego, że jest tylko portem – nie naprawiła. Największą bolączką jest tutaj system walki. Odnoszę wrażenie, że projektanci nie mogli się zdecydować, czy wolą akcję w czasie rzeczywistym, czy walkę turową, więc zrobili hybrydę, która ma wady obu tych rozwiązań i praktycznie żadnych zalet. Nie można kolejkować poleceń, nie widać punktów akcji, w czasie rzeczywistym zaś przeskakiwanie między postaciami jest uciążliwe.

Tutaj ujawnia się też pewna słabość Switcha – sterowanie w czasie potyczki za pomocą myszki było jednak znacznie wygodniejsze. Po latach widać również, że BioWare mógł zaprojektować to lepiej – dobrym przykładem jest taktyczne Divinity: Original Sin. Oprócz tego na konsoli Nintendo podczas starcia wyświetla się wielki na ¼ ekranu panel, informujący o tym, że… znajdujemy się w trakcie walki. Według najnowszych doniesień z frontu ów irytujący i wcale nie tak mały szczegół ma zniknąć przy okazji najbliższej aktualizacji. Bardzo na to liczę.
KotOR jest jak klasyczna powieść – inne okoliczności nie przeszkadzają w cieszeniu się doskonałą historią.
Starością tchnie też grafika, a podkreślę raz jeszcze, że ta wersja to nie remaster, a zwykły port. Różnice względem oryginału są subtelne, dostrzec je można chyba tylko na dostępnych w sieci filmikach porównawczych, bo gołym okiem trudno je wyłapać. Edycja na Switcha jest odrobinę wygładzona w stosunku do np. wersji na Xboksa, a postacie mają nieco więcej detali – i to właściwie wszystkie zmiany.
Gwiezdne Wojny w domowych pieleszach
Mimo wymienionych wyżej wad uważam, że KotOR na Switcha jest świetną pozycją. Powód jest ten sam, dla którego nie mogę się doczekać wersji Disco Elysium na tę konsolę – takie wybitnie narracyjne, oparte na tekście tytuły idealnie sprawdzają się na platformie Nintendo. Doświadczanie ich na PC przypomina mi czytanie książki przy biurku, a teraz mogę usiąść pod kocem czy na wygodnym fotelu i grać sobie, aż nie zasnę. Co więcej, mały ekran nie przeszkadza w rozeznaniu się w otoczeniu. W trybie przenośnym nie razi też niska rozdzielczość, a pikseloza jest mniej odczuwalna. Oczywiście istnieje jeszcze wersja KotOR-a na smartfony, ale interfejs gry, walka, a zwłaszcza wyścigi nie są tak wygodne w obsłudze dotykowej.

Poza tym gra idealnie sobie radzi zarówno w trybie handheld, jak i w doku do ładowania. Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że gra zajmuje sporo miejsca: około 12 GB, czyli sporo, jeśli posiadamy starszą wersję Switcha z pamięcią 32 GB.
KotOR na Switcha ma przyjemnie krótki czas ładowania między lokacjami. Warto jednak pamiętać, że to produkcja z innej epoki i kiedyś fakt, że bohater musi na własnych nogach przebyć tę samą odległość kilka razy, nikogo nie dziwił. Czeka nas wiele biegania po pustych, raczej monotonnych w porównaniu do współczesnych produkcji przestrzeniach. Pierwsza część Knights of the Old Republic jest też znana z tego, że ogólnie wolno się rozwija i nim dostaniemy do ręki upragniony miecz świetlny, upłynie sporo czasu. Z drugiej strony, dzięki takiemu rozwiązaniu każde znalezisko ma większą wartość. W pierwszej lokacji kilka dobrych godzin zajmie nam szukanie Bastili, ale kiedy w końcu udaje się ją odnaleźć, naprawdę czujemy radość z tego osiągnięcia. Podobnie jest ze statkiem oraz okolicznościami zdobycia go – gdybyśmy otrzymali go za darmo na samym wstępie, fakt jego posiadania nie miałby tego samego ładunku emocjonalnego.

Pięknie się snuje tę opowieść, ale pora kończyć i zachęcić was do odwiedzin konsolowego sklepu – 50 złotych to wcale nie tak dużo. Wybaczmy grze jej systemowe fanaberie i marudzenie, powolność czy puste przestrzenie. Wiele młodszych produkcji nadal ma się czego od niej uczyć.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
16 odpowiedzi do “Nadrobiłam karygodny błąd i w końcu ukończyłam Star Wars: KotOR. Recenzja wersji na Switcha”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Niektóre gry starzeją się lepiej, inne gorzej. Kiedy jakiś czas temu odświeżałem sobie KotOR, nie przeszkadzała mi grafika, miechanika ani interfejs. Grało się przyjemnie. Jedyne (ku mojemu zaskoczeniu), co raziło mnie podczas ogrywania tego po raz kolejny, to miejscami bardzo infantylne i naiwne dialogi (nawet jak na Star Wars).
Jedynka miała potworne dialogi zwłaszcza te dla ciemnej strony, chyba cały budżet poszedł w HK i Jollego:P
Mi tam się bardzo podobało w kółko słyszane „Mu Ciu Siaka Paka”, po pewnym czasie można było przywyknąć 😉
A już całkiem na serio to grafika jak na 2003 rok robiła bardzo duże wrażenie. BioWare się wtedy postarało. Sountrack również wymiatał (chyba każdy jeden utwór z gry).
Ja sobie czasami odpalę na YT sountrack z KOTORA tzn. albo Dantooine Academy albo Manaan – cudownie relaksują.
NAPRAWDĘ warta zagrania, jest tak naprawdę tylko dwójka. Jedynka to tylko sprawna historyjka odtwarzająca wszystkie gwiezdno wojenne tropy. Przyjemna, ale nic szczególnego. Dwójka, nawet jeśli ma swoje niedociągnięcia, to przynajmniej robi coś naprawdę ciekawego z tą konwencją. To takie Imperium Kontratakuje i Ostatni Jedi gier. (Na marginesie, mało kto dzisiaj pamięta, ale Imperium Kontratakuje, po swojej premierze, było zaciekle hejtowane przez „fanów”, że niszczy im Gwiezdne Wojny, ot taka mała ironia dziejów)
Jedynka miała bardzo zróżnicowane planety, dobre questy odbiegające od fabuły, ciekawy twist, dobrych kompanów, super soundtrack. Historia w typowych klimatach Star Wars ale zrobiona i tak w dobry i ciekawy sposób. KOTOR2 miał tysiąc razy lepsza historie i niesamowity klimat ale praktycznie zerowe questy, rozczarowujące zakończenie (od atakku na statek generalnie brak interakcji z kompanami, zostają totalnie olani w końcówce). Jedynka ma niesamowity urok 😉
A ja mam zupełnie odwrotne zdanie. Jedynka jest super, spoko historia, fajne lokacje, ciekawe questy. Dwójka natomiast… Cóż… Sam prolog jest nudny i długi, co na start może zniechęcić. Towarzysze nie zapadają w pamięć i mają nielogiczne czynniki warunkujące relacje (jedna postać w pewnym momencie się na mnie na amen obraziła, bo… 3 razy porozmawiałem z inną postacią, i to tak zwyczajnie, bez flirtu – skąd pochodzisz, kim jesteś itp., ale dla tego śmiesznego systemu to wystarczyło xD). Lokacje dużo słabsze i bardziej puste (tu najbardziej zawiodłem się na Nar Shaddaa, które było dużo bardziej puste niż takie Taris w 1), nawet z modem dodającym co nieco wyciętego contentu. Ludzie zachwycają się historią, dla mnie była ona po prostu ok, ale nie zapadła w pamięć. No ale powiedzmy, że w tej kwestii może być to wina spolszczenia, które nie oddało do końca oryginału. Nie mówię, że to zła gra, ale jedynka jest dużo lepsza. Może to kwestia niewykorzystanego potencjału, może remake 2 będzie lepszy niż 1 (oczywiście o ile powstanie), ale na obecny moment tak to u mnie wygląda.
„mało kto dzisiaj pamięta, ale Imperium Kontratakuje, po swojej premierze, było zaciekle hejtowane przez „fanów”, że niszczy im Gwiezdne Wojny, ot taka mała ironia dziejów”
Brednie, zwykła propaganda piewców sukcesu Ostatniego Jedi.
Hahahahah nie. To jak mówić, że heroesy 4 są lepsze od trójki (pozdrawiam jednego Pana redaktora CDA 🙂 ). Dwójka robiła niemal wszystko gorzej niż jedynka, nawet nie ma podlotu. Jeśli KotoR 1 oceniłbym na powiedzmy 9 to druga część to taka licha szóstka.
Zgodzę się z Jacek112 oraz deanambrose.
Według mnie wszystko albo niemalże wszystko w dwójce było gorsze od jedynki. Z resztą dwójka sprawiała wrażenie gry przy której twórcy się już tak nie starali jak przy jedynce. Albo po prostu mieli dużo mniejszy budżet na wszystko i dużo mniej czasu na produkcję.
Moja ulubiona gra wszech czasów. Plot twist zapamiętam do końca życia. Po tylu latach z łezką w oku czytało się tę recenzję.
Dla mnie na te czasy gra jest przestarzała więc jeżeli są jakieś mody na to dajcie znać.
Z całego serca polecam mod „Brotherhood of Shadow – Solomons Revenge”. Mod dodaje jeden duży wątek fabularny do gry (objętościowo jest to kilka dodatkowych godzin grania więc ogromny szacunek dla autora tego modu). Wątek jest można powiedzieć odrębnym bytem także po aktywacji modu dostajemy nowe lokacje i nie wrócimy do standardowych lokacji KOTORa dopóki nie przejdziemy tego modu (o ile dobrze pamiętam). Mod można aktywować opcją dialogową bodajże w kantynie na Korriban po starciu na Lewiatanie z Malakiem. Jeżeli komuś nie chce się przechodzić 80% gry żeby dojść do momentu aktywacji moda to można też skorzystać z gotowego pliku z zapisem – jest do pobrania na necie.
„Na marginesie, mało kto dzisiaj pamięta, ale Imperium Kontratakuje, po swojej premierze, było zaciekle hejtowane przez „fanów”, że niszczy im Gwiezdne Wojny, ot taka mała ironia dziejów”
Tak bo ty pamiętasz jak wtedy na świecie ciebie jeszcze wtedy nie było i pomyliły ci się stare czasy z obecnymi kiedy to 50 lat temu nie było takich trolli jak ty którzy wymyśli hejt na wszystko, nawet takich pojęć nie było.
Próbowałem w kotora kiedyś zagrać. Jednak mi nie podszedł. Zdecydowanie wolałem przygody Kyle’a Katarna.
Disco Elysium jest dostępne na switcha, gram w nie od 2 tygodni
Bardzo przyjemnie mi się czytało tą recenzję.
Dla mnie jest to wyjątkowo nostalgiczna gra, którą przechodzę regularnie co około 3-4 lata. Ostatnio wybrałem ścieżkę Żołnierz + Jasna Strona + Strażnik Jedi + wszystko dawałem w Siłę i ku mojemu zaskoczeniu pokonałem Malaka raptem kilkoma ciosami miecza grając na poziomie trudnym.
Co do systemu walki to nigdy nie grałem w KOTORa na konsolach/smartfonach ale na PC dla mnie jest to najlepszy system walki jaki kiedykolwiek powstał do gier Action RPG. Próżno niestety szukać teraz gier RPG z takim właśnie systemem walki opartym na rzutach kością (i nie mam tu na myśli zwykłych „turówek” z widoku ptaka).
Hmm… a może polecilibyście jakieś inne gry rpg z systemem walki opartym o rzut kością?