Nadrobiłam karygodny błąd i w końcu ukończyłam Star Wars: KotOR. Recenzja wersji na Switcha
18 lat minęło od premiery Knights of the Old Republic. Czy to nadal będzie dobre? Grywalne? Nie ma co ukrywać – upływ czasu i status legendy to dwa czynniki, które skutecznie zniechęcają, by ruszać kultowe produkcje po latach.
We wrześniu 2021 roku na konferencji Nintendo Direct ogłoszono, że trwają prace nad portem Star Wars: Knights of the Old Republic na Switcha. Wiadomość ta nie równała się wprawdzie wcześniejszemu newsowi o pracach na rimejkiem, ale my, właściciele Switcha, wiemy, jak doskonale ta konsola sprawdza się w ogrywaniu staroci, których z różnych powodów nie chce nam się odpalać na PC czy innych sprzętach.
Co prawda KotOR znajduje się poza obecnym kanonem Gwiezdnych Wojen, ale silnie broni pozycji jednego z najlepszych RPG wszech czasów. Do tego wiele elementów, ku zaskoczeniu i mojemu, i pewnie samego BioWare’u, w ogóle się nie zestarzało. A wcale nie musiało tak być.
KotOR mógł podzielić los Heavy Raina, którego zabiegi narracyjne po latach wzbudzają zażenowanie, a zaskakujące w dniu premiery wykorzystanie pada do różnych codziennych czynności śmieszy. Mogłam być tak samo zaskoczona niską jakością opowieści, jak podczas ponownego przerabiania „Koła Czasu” Roberta Jordana (aczkolwiek przyznam, że tutaj winę ponosi kiepski przekład). Spotkanie po latach z ukochanym dziełem kultury to często bolesne doświadczenie, więc odpalając grę na Switchu, patrzyłam na nią przez palce, bojąc się tego, co ujrzę.
Ale nie bójcie się wy, którzy jesteście małej wiary. KotOR to opowieść klasyczna i ponadczasowa, a takim nie grozi starość.
Ścieżka mocy
Akcja toczy się 4000 lat przed sagą Skywalkera, czyli w czasach, gdy armii Sithów przewodzą Darth Revan i Darth Malak. Jako obiecujący żołnierz i początkujący Jedi wyruszamy w podróż po znanych w uniwersum planetach – Tatooine, Kashyyyk, Manaan i Korriban. Trudy poszukiwania potężnego artefaktu zwanego Star Forge znosi wraz z nami malownicza grupa towarzyszy, z których żaden nie jest „płaską”, nieinteresującą postacią. Miałam wielokrotnie problem z tym, kogo ze sobą zabrać na danego questa, ponieważ rozmowy w trakcie zwiedzania miast, dżungli i ruin mówiły o przyjaciołach więcej niż niektóre prywatne spotkania.
Bohaterowie niby zbudowani są na prostych archetypach, ale ich zachowania nie są takie znów łatwe do przewidzenia. Mistrzyni Jedi Bastila Shan to wybuchowa kobieta, która co chwila musi sobie na głos powtarzać, że wojownikowi nie przystoi się unosić. Drobna Twi’lekanka Mission i towarzyszący jej Wookie o imieniu Zaalbar nie są kopią pary Solo-Chewbacca, chociaż na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać. Carth (mówiący głosem Kaidana Alenko z Mass Effecta) to gość po przejściach, z którym prowadziłam bodaj najciekawsze kłótnie na granicy flirtu (nigdy nie było ważne, kto dyskusję wygrał i dlaczego). HK-47 jest droidem, który nie ustaje w wysiłku, by zapewnić mnie o swej wierności, po czym niby niechcący wtrąca jakiś komentarz o workach z mięsem, które są tępe jak pustynna bantha.
Wszyscy oni – a towarzyszy jest więcej – różnią się praktycznie pod każdym względem. Wprawdzie mimika postaci jest zerowa i chyba wolałabym, by podczas dialogów widać było ich statyczne portrety, ale dubbing skutecznie to wynagradza.
Ciemna strona Mocy – nie tylko dla emo
Koncepcja bycia złym wyszła BioWare’owi zdecydowanie lepiej niż w późniejszym Mass Effekcie. Zresztą podobnie dobrze opracowane i odczarowane zostało Imperium w MMO Star Wars: The Old Republic. W końcu nie chodzi po prostu o bycie okrutnym, a o reagowanie na poczynania innych. Sith nie jest zły, Sith jest pragmatyczny i konsekwentny. Z drugiej strony Jedi mają tendencję do ukrywania swych motywów za ślicznymi słówkami i już wizyta na Dantooine potrafi wiele powiedzieć o charakterze tej organizacji.
To tutaj po raz pierwszy w grach ze świata Gwiezdnych Wojen wprowadzono mechanizm polegający na tym, że wybór ścieżki wpływa na wygląd postaci. Wchodzący na ciemną stronę Mocy bohater obrasta bliznami, jego cera robi się coraz bledsza, a tęczówki zaczynają jarzyć się na żółto.
A skoro o bohaterze mowa, to napomknę, że sam jego rozwój jest mocno uproszczony oraz nie ma takiego przełożenia na styl walki jak w innych grach BioWare’u. Ale umówmy się – jesteśmy tu, by machać mieczem świetlnym, więc na pewnym etapie skupiamy się po prostu na rozwoju związanych z nim umiejętności.
I tak się biją od tysięcy lat...
Jest parę rzeczy, które zestarzały się gorzej, a których wersja na Switcha – z racji tego, że jest tylko portem – nie naprawiła. Największą bolączką jest tutaj system walki. Odnoszę wrażenie, że projektanci nie mogli się zdecydować, czy wolą akcję w czasie rzeczywistym, czy walkę turową, więc zrobili hybrydę, która ma wady obu tych rozwiązań i praktycznie żadnych zalet. Nie można kolejkować poleceń, nie widać punktów akcji, w czasie rzeczywistym zaś przeskakiwanie między postaciami jest uciążliwe.
Tutaj ujawnia się też pewna słabość Switcha – sterowanie w czasie potyczki za pomocą myszki było jednak znacznie wygodniejsze. Po latach widać również, że BioWare mógł zaprojektować to lepiej – dobrym przykładem jest taktyczne Divinity: Original Sin. Oprócz tego na konsoli Nintendo podczas starcia wyświetla się wielki na ¼ ekranu panel, informujący o tym, że... znajdujemy się w trakcie walki. Według najnowszych doniesień z frontu ów irytujący i wcale nie tak mały szczegół ma zniknąć przy okazji najbliższej aktualizacji. Bardzo na to liczę.
KotOR jest jak klasyczna powieść – inne okoliczności nie przeszkadzają w cieszeniu się doskonałą historią.
Starością tchnie też grafika, a podkreślę raz jeszcze, że ta wersja to nie remaster, a zwykły port. Różnice względem oryginału są subtelne, dostrzec je można chyba tylko na dostępnych w sieci filmikach porównawczych, bo gołym okiem trudno je wyłapać. Edycja na Switcha jest odrobinę wygładzona w stosunku do np. wersji na Xboksa, a postacie mają nieco więcej detali – i to właściwie wszystkie zmiany.
Gwiezdne Wojny w domowych pieleszach
Mimo wymienionych wyżej wad uważam, że KotOR na Switcha jest świetną pozycją. Powód jest ten sam, dla którego nie mogę się doczekać wersji Disco Elysium na tę konsolę – takie wybitnie narracyjne, oparte na tekście tytuły idealnie sprawdzają się na platformie Nintendo. Doświadczanie ich na PC przypomina mi czytanie książki przy biurku, a teraz mogę usiąść pod kocem czy na wygodnym fotelu i grać sobie, aż nie zasnę. Co więcej, mały ekran nie przeszkadza w rozeznaniu się w otoczeniu. W trybie przenośnym nie razi też niska rozdzielczość, a pikseloza jest mniej odczuwalna. Oczywiście istnieje jeszcze wersja KotOR-a na smartfony, ale interfejs gry, walka, a zwłaszcza wyścigi nie są tak wygodne w obsłudze dotykowej.
Poza tym gra idealnie sobie radzi zarówno w trybie handheld, jak i w doku do ładowania. Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że gra zajmuje sporo miejsca: około 12 GB, czyli sporo, jeśli posiadamy starszą wersję Switcha z pamięcią 32 GB.
KotOR na Switcha ma przyjemnie krótki czas ładowania między lokacjami. Warto jednak pamiętać, że to produkcja z innej epoki i kiedyś fakt, że bohater musi na własnych nogach przebyć tę samą odległość kilka razy, nikogo nie dziwił. Czeka nas wiele biegania po pustych, raczej monotonnych w porównaniu do współczesnych produkcji przestrzeniach. Pierwsza część Knights of the Old Republic jest też znana z tego, że ogólnie wolno się rozwija i nim dostaniemy do ręki upragniony miecz świetlny, upłynie sporo czasu. Z drugiej strony, dzięki takiemu rozwiązaniu każde znalezisko ma większą wartość. W pierwszej lokacji kilka dobrych godzin zajmie nam szukanie Bastili, ale kiedy w końcu udaje się ją odnaleźć, naprawdę czujemy radość z tego osiągnięcia. Podobnie jest ze statkiem oraz okolicznościami zdobycia go – gdybyśmy otrzymali go za darmo na samym wstępie, fakt jego posiadania nie miałby tego samego ładunku emocjonalnego.
Pięknie się snuje tę opowieść, ale pora kończyć i zachęcić was do odwiedzin konsolowego sklepu – 50 złotych to wcale nie tak dużo. Wybaczmy grze jej systemowe fanaberie i marudzenie, powolność czy puste przestrzenie. Wiele młodszych produkcji nadal ma się czego od niej uczyć.
Ocena
Ocena
KotOR na Switcha to najlepszy KotOR, nie mam co do tego wątpliwości. Działa płynnie, nie razi długimi ekranami ładowania, nic więc nie przeszkadza w smakowaniu doskonałej historii. Trzeba tylko pamiętać o mankamentach pierwotnej wersji, które nie zostały poprawione – wszak to tylko port.
Plusy
- fabuła nadal doskonała
- dialogi niezmiennie dobre
- muzyka świetna
- opcja szybkiej podróży do bazy
Minusy
- razi toporność walki
- wygląd ekranu podczas walki
- nijaki system rozwoju postaci
Czytaj dalej
Operuję padem jak nunchako, chociaż wolę chińskie sztuki walki. Nie ma gatunku gier, którego bym nie lubiła – są tylko takie, które szybciej mnie nudzą. Cenię dobrą opowieść, chociaż czasami wystarczy mi piękne uniwersum albo jak postać się przekonująco drapie. Pisałam wcześniej w Ja, Rock! i Polygamii, a gram od zeszłego wieku, co brzmi, przyznacie, poważnie.