Najgorsza kampania w historii serii? Call of Duty: Black Ops 7 zawiedzie nawet najbardziej zatwardziałych fanów [RECENZJA]
Po raz pierwszy w historii otrzymaliśmy dwie części Black Ops jedna po drugiej. Czy „największa gra z serii”, tworzona na przestrzeni czterech lat przez ekipę złożoną z Treyarcha, Raven Software i… sześciu innych studiów, sprostała oczekiwaniom graczy? Cóż, to zależy, na co liczyli. Jeśli na działający multiplayer i tryb zombi – raczej tak. Jeśli na widowiskową kampanię dla jednego gracza, garść nowości oraz dobrą zabawę – zdecydowanie nie.
Black (kl)Ops
Nie wykluczam, że jestem w mniejszości, acz kampania zawsze stanowiła dla mnie ważny element każdej odsłony Call of Duty. Lubiłem jej kinowość, a zarazem szanowałem za to, że nie zmuszała przesadnie do myślenia, nawet podczas zabawy na najwyższym poziomie trudności. Ot, świetny odmóżdżacz po męczącym dniu, kiedy ostatnie, czego by mi było trzeba, to lobby z krzyczącymi na siebie ludzi w rozgrywce sieciowej. Ale do Black Ops 7 zasiadałem z umiarkowanym optymizmem – już ubiegłoroczna odsłona nieprzesadnie przypadła mi do gustu. Niemniej to, z czym spotkałem się po rozpoczęciu zabawy, przerosło moje wyobrażenia – i to bynajmniej nie w pozytywnym rozumieniu.

Po pierwsze – misji dla jednego gracza już nie ma. To znaczy w pewnym sensie są, jako że główny wątek fabularny można ukończyć samemu, jednak będzie to doświadczenie miałkie, nudne i niewarte zapamiętania. „Kampania” (nie mogę się przemóc, aby wspominać o niej bez wykorzystania cudzysłowu) składa się z 11 misji, a ukończenie całości zajmie nam w porywach do 5 godzin. Twórcy doszli do wniosku, że świetnym pomysłem będzie zaprojektowanie jej z myślą o współpracy, w związku z czym już na starcie gra zachęca nas do zgrupowania się z trójką obcych ludzi (nie polecam). Oczywiście do zabawy możemy zaprosić także znajomych, o ile uda nam się namówić kogoś na wydanie 350 zł na aż kilkugodzinną przygodę.

Po drugie – ów „tryb dla jednego gracza” nie oferuje nawet wyboru poziomu trudności i automatycznie narzuca domyślne ustawienie. Problem w tym, że liczba przeciwników oraz ich zdrowie nie skalują się w zależności od liczby osób w sesji, przez co grając w pojedynkę, jesteśmy zmuszeni przebijać się przez hordy gąbek na pociski. Często wyeliminowanie szeregowego mięcha armatniego wymaga władowania w niego całego magazynku karabinu. Sprawa prezentuje się jeszcze gorzej, jeśli chodzi o potężniejszych wrogów, chłonących w cielska naboje w hurtowych ilościach. Co prawda na podorędziu mamy zestaw gadżetów oraz umiejętności (np. miniaturowe wieżyczki strażnicze, wybuchające drony, ale także wzmocnienie skoku oraz… teleportację), niemniej dzieło Treyarcha przy każdej możliwej okazji zabiera nam zabawki, z którymi zdążyliśmy się już oswoić, a na ich miejsce wciska nowe, nierzadko znacznie mniej użyteczne. To samo tyczy się broni – do niej nawet nie ma się co przyzwyczajać, za chwilę i tak ją utracimy.
Mamy Destiny 2 w domu
Jak już wspomniałem, granie solo, mimo że możliwe, ewidentnie nie jest zalecane. Opowiadaną w nowszych odsłonach Black Ops historię przeżywamy w skórze Davida Masona, któremu „towarzyszy” trójka kompanów z oddziału – 50/50, Samuels oraz Harper. Dlaczego w poprzednim zdaniu pojawił się cudzysłów? Ano dlatego, że grając solo, żadnego z tych bohaterów nie zobaczymy na ekranie – pojawiają się tylko podczas przerywników filmowych. Studio nie pokusiło się nawet o dodanie ich w postaci botów. Zamiast tego nieustannie słyszymy ich komentarze. Co więcej, ze względu na specyfikę „kampanii” nie uświadczymy w niej żadnych zapadających w pamięć scen, a całość przypomina zbiór aktywności pobocznych żywcem zaczerpniętych z looter shooterów. Z tymi zaś nowe Call of Duty ma więcej wspólnego, niż prawdopodobnie chciałoby przyznać.

Podczas przygody z Black Ops 7 nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że tytuł ten sam do końca nie wie, czym chce być. Z jednej strony Call of Duty w tytule zobowiązuje, z drugiej – developer ewidentnie chciał spróbować swoich sił z nową formułą. Poskutkowało to iście kuriozalnym miszmaszem, a seria znalazła się w rozkroku między dwoma światami, antagonizując fanów oryginału i jednocześnie nie będąc w stanie przemówić do osób, które jeszcze nie miały z nią styczności lub odbiły się od niej w przeszłości. Postępująca fortnityzacja marki coraz bardziej się uwydatnia – nie podkreślam tego jako pochwały.
Czy spędzając czas przy pierwszej odsłonie Modern Warfare, spodziewalibyśmy się zobaczyć na ekranie obiekty podświetlone w kilku różnych kolorach, a w prawym dolnym rogu powiadomienie o gotowości podręcznej czarnej dziury oraz krótkodystansowego teleportu? Cóż, to właśnie jest nowa rzeczywistość Call of Duty, jako że seria Black Ops zaliczyła mało elegancką transformację ze szpiegowskiego thrillera w tandetne science-fiction.
Problemów więcej niż kilka
Aby definitywnie domknąć temat nieszczęsnej „kampanii”, napomknę jeszcze, że nie oferuje ona punktów zapisu, dlatego przerwanie rozpoczętej misji wiąże się z potrzebą powtarzania nawet półgodzinnego etapu. A co, gdy musimy odejść na chwilę od konsoli albo komputera, ponieważ do drzwi puka kurier, mama woła na obiad albo po prostu usłyszeliśmy zew natury? W takich przypadkach powinniśmy się pospieszyć, jako że Black Ops 7 ma tendencję do wyrzucania nas z gry ze względu na brak aktywności. Dobrze przeczytaliście – recenzowany tytuł przeniesie nas do lobby nawet podczas pozostawienia kontrolera samemu sobie w trakcie przechodzenia fabuły. I nie, pauza tego problemu nie rozwiązuje – głównie dlatego, że Treyarch i spółka nawet nie wzięli pod uwagę możliwości jej implementacji. Miło.

Na osobną wzmiankę zasługuje „Etap końcowy”, czyli tryb gry odblokowywany po ukończeniu historii Black Ops 7. Przenosi on nas na pokaźnych rozmiarów mapę, Avalon, którą odwiedzamy także przy okazji kilku epizodów wątku fabularnego. Wypełniona została toną powtarzalnych i do bólu schematycznych zadań, które umożliwiają podniesienie rangi bojowej naszego operatora oraz wyposażenie go w lepszy arsenał. Szkopuł w tym, że bieganie po Avalonie nudzi już po godzinie, a sam moduł zabawy stawia nam nierzadko irracjonalne ograniczenia, jak choćby potrzebę ewakuacji przed upłynięciem określonego czasu. Tu również granie solo znacznie utrudnia rozgrywkę, jako że przedmioty umożliwiające samoreanimację po powaleniu są rzadkie, a śmierć całkowicie zeruje nasze postępy.

Jeden z akapitów poświęcę również sztucznej inteligencji. I nie chodzi tu o algorytmy kierujące przeciwnikami, ale o narzędzia, które posłużyły do wygenerowania licznych materiałów wykorzystanych w grze. Dlaczego jeden z największych wydawców na świecie, życzący sobie za swoje dzieło równowartość 70 dolarów wzwyż, upycha w nim obrazki stworzone przez AI? O ile taki zabieg mógłbym jeszcze zrozumieć w kontekście tworu niewielkiego studia z ograniczonym czasem oraz zasobami, o tyle jestem zdania, że w tytułach z segmentu AAA nie ma miejsca na takie tanie zagrywki. Activision po raz kolejny udowodniło, że nie zależy mu na wysokiej jakości produktu, lecz na tym, aby zarobiło jak najwięcej pieniędzy jak najmniejszym kosztem. Boli fakt, że z biznesowego punktu widzenia takie podejście jest słuszne, niemniej granice przyzwoitości powinny na przyszłość zostać wyraźnie zaznaczone. Czy tak się stanie? Szczerze wątpię.

Mimo że moje narzekanie może wskazywać na coś zgoła innego, Black Ops 7 nie jest produkcją ze wszech miar złą. Ma zalety – niezbyt liczne, ale jednak są. Pora więc przyjrzeć się temu, co w tegorocznej odsłonie legendarnej marki zagrało.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
Przede wszystkim – samo przemieszczanie się i strzelanie jest satysfakcjonujące. Świeżym dodatkiem jest tzw. wall jump, czyli możliwość odbicia się od ściany w trakcie skoku celem zmiany jego trajektorii albo przedłużenia. Dodaje to nieco swobody oraz ułatwia nawigację po mapach, choć daleko temu do poziomu akrobacji z Titanfalla 2.
Co zaś tyczy się pozostałych trybów, są one… okej. Klasyczne multi nie zaliczyło jakichś drastycznych zmian w formule, acz niektórych ucieszy fakt, że domyślnie wyłączone jest dobieranie graczy na podstawie ich osiągów. Żadna z map, których to ma być 25 – łącznie z tymi dodanymi w ramach pierwszego sezonu – nie zapadła mi przesadnie w pamięć, aczkolwiek na żadną z nich też nie złorzeczyłem. Można więc powiedzieć, że w tej kwestii wyszedł remis.

Radę za to bez wątpienia dają „zombiaki”. W nasze ręce oddana została duża przestrzeń złożona z kilku mniejszych, połączonych ze sobą korytarzami lokacji. Koszenie nieumarłych nadal dostarcza sporo frajdy, a eksperymentowanie z różnymi połączeniami broni, żywiołów amunicji oraz wzmocnień przyznawanych przez gumy potrafi wciągnąć. Nie jest to jednak żadna rewolucja i zdecydowanie nie traktowałbym tego jako argumentu definitywnie przemawiającego za kupnem recenzowanego tytułu.
Nie tędy droga, drogie Call of Duty
Reasumując, Black Ops 7 to kolejny krok wstecz dla uwielbianej przez wielu graczy serii. Tytuł ewidentnie cierpi z powodu kryzysu tożsamości, wywołanego chęcią zadowolenia grupy odbiorców istniejącej chyba jedynie w wyobrażeniach członków zarządu. Multi i tryb zombi są tylko i aż poprawne, a główną różnicą względem poprzednich odsłon pozostaje to, że przynajmniej na razie podczas rozgrywki nie spotkamy biegających po mapie Wojowniczych Żółwi Ninja, Lilith czy Snoop Dogga.

Zaznaczę również, że nie jestem w stanie ocenić wydajności dzieła Treyarcha i spółki, albowiem zapoznawałem się z nim na PlayStation 5 Pro. Mogę jedynie nadmienić, że spadków płynności nie uświadczyłem, a gra zdawała się trzymać stabilne 60 klatek przez większość czasu. Nieco zdziwił mnie brak opcji graficznych, ale sądzę, że jest to jedna z najmniejszych bolączek doskwierających Black Ops 7.
Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad miałem okazję obcować z kilkunastoma odsłonami Call of Duty i mimo że markę darzę ogromnym sentymentem, to ze względu na jej obecną formę nie sądzę, aby zagrzała miejsce w moim życiu na dłużej. A szkoda, bo liczyłem na to, że militarnej sadze uda się wreszcie wyjść na prostą po nieudanych eksperymentach z formułą.
W Call of Duty: Black Ops 7 graliśmy na PlayStation 5 Pro
PODSUMOWANIE: Seria Call of Duty przechodzi poważny kryzys, a nowa odsłona Black Ops, zamiast pomóc jej wyjść z tarapatów, jedynie pogłębia istniejące problemy i dokłada sporo nowych. „Kampania” jest porażką na całej linii oraz potwarzą dla pierwszych części wydanych pod szyldem marki, z kolei tryb multiplayer i zombi, mimo że poprawne, na dobrą sprawę nie wnoszą nic nowego.
Ocena: 4+
Plusy:
- Wspólna progresja konta między różnymi trybami akurat złym pomysłem nie jest
- Zombiaki dają radę, podobnie jak klasyczne multi (acz rewolucji w tym temacie nie ma)
- Przyjemne modele poruszania się i strzelania
Minusy:
- Kampania jest tragiczna
- Czy wspominałem już, że kampania jest tragiczna?
- Etap końcowy to zbiór powtarzalnych i nudnych zadań bez większej zachęty do dalszej gry
- Przeciwnicy to gąbki na pociski, a sami wrogowie lubią wyskakiwać spod ziemi
- Wykorzystanie materiałów wygenerowanych przez AI w grze tego kalibru jest zdecydowanie nie na miejscu
- Wręcz tragiczny stosunek ceny do oferowanej zawartości
