Not for Broadcast – recenzja. Wysyłam CV do TVP, TVN i Polsatu
W trosce o swoje bezpieczeństwo chciałbym zapewnić wszystkie strony sporów politycznych, że opis świata gry, jaki znajdziecie w poniższej recenzji, nie zawiera żadnych zamierzonych nawiązań do aktualnej sytuacji w Polsce ani w jakimkolwiek innym kraju.
Wyobraźcie sobie państwo, w którym do władzy doszła populistyczna partia polityczna łącząca postulaty sprawiedliwego podziału dóbr z pragnieniem odwetu na dotychczasowych elitach. Co więcej, w obliczu kryzysu gospodarczego i lockdownu spowodowanego przez bunt pluszowych, mechanicznych zabawek nowy rząd podejmuje szereg kontrowersyjnych decyzji ograniczających wolności obywatelskie. Wyobraźcie też sobie, że w naszym hipotetycznym kraju krytykowani przez populistów przedstawiciele biznesu rzeczywiście w dużej mierze składają się z socjopatów, a najwięksi przeciwnicy zwycięskiej partii są odklejonymi od rzeczywistości szaleńcami pogrążonymi w świecie teorii spiskowych. Zresztą tu problemy się nie kończą, bo dziennikarze to ignoranci i cynicy, reporterzy kłamią na każdym kroku, a celebryci stanowią patologiczne środowisko hedonistycznych hipokrytów i narcyzów.
Czwarta władza
Witamy w świecie Not for Broadcast, satyrycznego symulatora propagandy, a zarazem gry, dla której znalazło się miejsce w „Księdze rekordów Guinnessa” – żaden inny tytuł nie zawiera tak wiele materiału FMV (full motion video). Na potrzeby produkcji nakręcono tyle scen, że łączny czas ich trwania wynosi ponad 42 godziny. Dlaczego? Otóż w Not for Broadcast wcielamy się w postać niezwykle ważną, zdolną zniszczyć kariery i obalić – lub umocnić – władzę. Odgrywać będziemy bowiem rolę Aleksa Winstona – wiecznie przepracowanego, kiepsko opłacanego realizatora najpopularniejszego w kraju programu informacyjno-publicystycznego. Od jego decyzji i zaangażowania zależeć będą losy państwa.
W praktyce oznacza to, że przez większą część gry musimy siedzieć w reżyserce, obserwując sześć monitorów. Cztery małe ekrany po lewej stronie prezentują obraz z kamer w telewizyjnym studiu, co wykorzystamy do zmontowania programu na żywo. Monitor centralny pokazuje aktualnie wybrany sygnał, a ten znajdujący się po prawej to, co stacja rzeczywiście nadaje – oczywiście z dwusekundowym opóźnieniem na wypadek, gdyby konieczne było „wypikanie” niecenzuralnych słów.
Zadaniem realizatora jest taki dobór plansz informacyjnych oraz sygnału z kamer, aby widz nie nudził się programem i nie odrywał wzroku od telewizora. W tym celu należy kierować się kilkoma zasadami. Po pierwsze, żadne ujęcie nie może trwać dłużej niż 10 sekund. Po drugie, żadna przebitka (a więc ukazanie osoby, która nic w danej chwili nie mówi ani nie robi) nie powinna zająć więcej niż trzech sekund. Po trzecie, mądry realizator musi uważać, aby przypadkowo nie przesłać obrazu z kamery prezentującej coś, czego widzowie nie powinni zobaczyć: począwszy od pustych kadrów, a skończywszy na goliźnie. W teorii zadanie nie jest szczególnie wymagające, ale zupełnie jak w Papers, Please, z którego Not for Broadcast czerpie pełnymi garściami, im dalej w las, tym praca staje się coraz bardziej skomplikowana.
Z czasem przyjdzie nam bowiem realizować materiały w niekorzystnych warunkach, na przykład podczas burzy, która chwilowo uniemożliwia korzystanie z pewnych elementów konsoli. Innym razem uwięzieni w reżyserce będziemy musieli odpierać ataki morderczych miśków lub zwalczać próby zakłócania sygnału naszej telewizji. Przy realizacji wideoklipów trzeba będzie synchronizować zmiany ujęć z beatem piosenki, z kolei szefostwo stacji nakaże nam „wypikać” przekleństwa padające na antenie. A wszystko to stanowi zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo niejednokrotnie to, czy pokazujemy daną osobę albo zjawisko w sposób przychylny, będzie miało swoje reperkusje.
Śmiechu warte
Jeżeli telewizyjne wiadomości służą prowadzeniu wojny informacyjnej, reżyserka to najbardziej chaotyczny i krwawy fragment pola bitwy. Ogarnięcie tego bałaganu wymaga czasem posiadania dwóch par oczu i przynajmniej sześciu odnóży – co u kręgowców jest dość nietypowe. A najgorsze, że człowiekowi niełatwo skupić się na pracy, gdy zwyczajnie rechocze pod nosem. Bo Not for Broadcast prezentuje się przede wszystkim jako autentycznie zabawna satyra. Wszystko zostało tu nieco odrealnione, trudno jednoznacznie wskazać czas i miejsce, w których toczą się wydarzenia (choć technologia, jeśli przymkniemy oko na kilka anachronizmów, wydaje się wskazywać na Wielką Brytanię w alternatywnych latach 80.), a poziom przejaskrawień rzeczywistości ociera się czasem o montypythonowski surrealizm. Część spostrzeżeń twórców gry okazuje się jednak równie zabawna, co trafna w opisywaniu świata mediów i polityki nie tylko w Polsce, ale w większości państw Zachodu.
Przyznam zresztą – a nie traktuję tego jako oskarżenia wobec scenarzystów – że parę skeczów udało mi się rozpoznać. A może raczej dostrzegłem konkretne inspiracje. Przykładowo podczas jednej z transmisji łączymy się z reporterem łgającym na temat miejsca, z którego mówi do kamery – scena ta nawiązuje do genialnego brytyjskiego programu satyrycznego The Day Today(*). Cóż, jeśli pożyczać pomysły, to od najlepszych.
(*) Twórcą wzmiankowanego programu był Armando Iannucci, późniejszy reżyser i scenarzysta takich komedii jak „Zapętleni” czy „Śmierć Stalina”.
Jak wspomniałem wcześniej, można dostrzec pewne podobieństwa pomiędzy tą produkcją a Papers, Please – i nie ograniczają się one wyłącznie do politycznego tematu czy odgrywania roli przepracowanego trybiku wielkiej machiny. Not for Broadcast, podobnie jak gra Lucasa Pope’a, przypomina nam, że główny bohater ma też bliskich. W przerwie pomiędzy kolejnymi godzinami spędzonymi w realizatorce będziemy mogli – trochę w stylu interaktywnej powieści wizualnej – uczestniczyć w życiu rodzinnym i dokonywać wyborów wpływających na losy osób, które kochamy. Jeden i drugi świat będą się zresztą przeplatać, a sytuacja prywatna na pewno odbije się na decyzjach, jakie zdecydujemy się podjąć w pracy.
Nie chcę jednak tworzyć wrażenia, że Not for Broadcast jawi się jako tytuł równie przygnębiający i wstrząsający w swej wymowie jak Papers, Please. Owszem, znajdziemy tu co nieco goryczy, ale to przede wszystkim satyra zaprawiona dużą dawką absurdu. No i – jak by nie patrzeć – jest to produkcja edukacyjna, która nie tylko pokaże nam, jak łatwo manipulować przekazem telewizyjnym, ale również podsunie prawdę trudniejszą do zaakceptowania: nie wszystko jest tak proste i czarno-białe, jak byśmy sobie tego życzyli.
Dlatego naprawdę warto dać Not for Broadcast szansę. Ja, przedstawiciel mediów, wam to mówię. A przecież bym was nie okłamał.
Ocena
Ocena
Not for Broadcast to błyskotliwa i przezabawna satyra, która nie tylko uczy, by nie zawsze ufać mediom, ale też sprawia, że zaczynamy współczuć biedakom dwojącym się i trojącym, żeby nami manipulować.
Plusy
- humor
- ciekawe spostrzeżenia na temat mediów
- wciągająca fabuła
Minusy
- chwilami równie męcząca co prawdziwa praca
- niektóre scenki są zbyt długie
- wymaga bardzo dobrej znajomości języka angielskiego
Czytaj dalej
Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.